Szanowni Państwo!
nie ma tematu ważniejszego od polskiej demokracji. I bardziej zgranego w mass mediach. Opozycja podnosi alarm: „I znów umiera nam demokracja!”. Tak jak rok temu i przed Bożym Narodzeniem 2016 roku czy od razu po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości w wyborach trzy lata temu. I nic.
A przecież tego rodzaju zaklęcia w połączeniu z porównaniami stanu obecnej Polski do najmniej chlubnych okresów II RP, ale – przede wszystkim – PRL, z uporem powtarzane przez opozycję, wyznaczają ramy debaty publicznej po 2015 roku. Ramy, dodajmy, niezwykle wąskie. Nie porównując PiS-u do PZPR, znajdujemy się gdzieś na obrzeżach dyskursu, które, zamiast wyjaśniać dynamikę nastrojów społecznych, raczej utrudniają jej zrozumienie. Co więcej, język, którym posługują się oba obozy – nie języki, bowiem w gruncie rzeczy jest to ten sam korpus językowy z inną wariacją słownikową – stanowi jedną z przyczyn, dla której wiele osób nie potrafi odnaleźć się w tym sporze. I tym samym „outuje” samych siebie z przestrzeni publicznej. Świadomość szkodliwości działań PiS-u wcale nie jest równoznaczna z poparciem dla opozycji. A co dopiero z udziałem w publicznych demonstracjach.
A przecież rok temu protestów było mnóstwo! I to nie tylko w Warszawie, ale w dziesiątkach mniejszych i większych miejscowości. Protestujący gremialnie stanęli na ulicach wielu innych miast ze świecami w dłoniach, broniąc niezawisłości polskich sądów. Wyglądało to imponująco. To prawda. Ale w tym roku jest, niestety, inaczej. I obóz liberalny nie ucieknie od odpowiedzi na pytanie, dlaczego ani w wakacje, ani po wakacjach. Gdzie uciekła energia, która napawała nadzieją i przekonaniem, że grupa przeciwników rządu nie jest jeszcze do końca zatomizowana i potrafi się zjednoczyć?
Może faktycznie jest tak – w czym opinię publiczną próbuje utwierdzać część konserwatywnych publicystów i działaczy PiS-u – że obywateli tak naprawdę nie obchodzi regularnie krytykowana w mediach publicznych „kasta sędziowska”? A może są też powody bardziej prozaiczne.
Po pierwsze, w tym roku na horyzoncie nie było widać żadnego celu, którego osiągnięcie protestujący mogliby uznać za swój sukces. Ot, czegoś, co powstałoby wyłącznie z powodu siły protestu. Bez wątpienia zawetowanie ustawy o Sądzie Najwyższym lub całkowite się z niej wycofanie byłoby takim sukcesem, ale jego osiągnięcie wydawało się bardzo nieprawdopodobne. Inaczej niż w przypadku akcji „3×VETO”, której cel – zawetowanie ustaw o sądownictwie przez prezydenta – był jasny, tak samo jak formuła protestu: pikieta pod Pałacem Prezydenckim. Co więcej, wcześniejsze skandowanie haseł „weto” czy „konstytucja” zostało zastąpione przez wulgarne „wyp…ać” kierowane do policji czy „będziesz siedział” wykrzykiwane do rozmaitych polityków. To wyraz złości na władze, które z protestów nic sobie nie robią, ale także dowód na to, jak bardzo protestującej opozycji brakuje własnej opowieści. W tych hasłach nie słychać nadziei, ale bezsilność.
Co więcej – to truizm, ale mimo wszystko warto go przypomnieć – wulgaryzacja protestu wcale nie sprawia, że mityngi postrzega się jako atrakcyjniejsze. Na przykład akty wandalizmu dla obywateli z dziećmi nie będą niczym pociągającym. To również sprawia, że tak zwana „milcząca większość” nie pali się do protestowania. Część osób o poglądach opozycyjnych wobec PiS-u nie odnajduje się w akcjach ruchów takich jak KOD czy Obywatele RP. Z pewnością ma z nimi zasadniczy problem młode pokolenie Polaków.
„Trudno się dziwić nieufności względem masowych ruchów społecznych, gdy przeciwne strony sporu zgodnie skandują «Precz z komuną»”, pisała na łamach „Kultury Liberalnej” Joanna Derlikiewicz ponad dwa lata temu. Tymczasem ten spektakl trwa w najlepsze do dziś! Najlepszym przykładem najnowszy numer tygodnika „Sieci”, który na okładce zastanawia się „Ile PZPR w PO i opozycji”. Tymczasem w szeregach PiS-u roi się od osób powiązanych z poprzednim systemem! Listę najbardziej znanych nazwisk przypomniał niedawno Michał Szułdrzyński.
Po drugie zaś, w te wakacje mieliśmy do czynienia z kolejną falą oskarżeń pod adresem młodych: rzekomo roszczeniowych i oderwanych od sfery publicznej, żyjących w czasach prosperity i zajętych swoimi karierami. Do rangi symbolu urósł facebookowy wpis o młodzieży, której przedstawiciele mają do dyspozycji „własną kawalerkę” ze sprzętem audio-wizualnym, a na wakacje jadą do Szwecji i Nowej Zelandii, dlatego nie interesuje ich krajowa polityka. Trudno o bardziej oderwaną od rzeczywistości diagnozę.
Bezradność opozycji doprowadza też do sytuacji zgoła niebezpiecznych – przyzwolenie na publiczne obrażanie funkcjonariuszy policji bądź powielanie przez polityków fałszywych informacji pomawiających niewinne osoby – jak wówczas, gdy za rzekomego prowokatora na usługach PiS-u został uznany niczemu nie winny… ukraiński student. Wszystkie te ciosy – wydawane na odlew, bez wczesnej refleksji – mogą doprowadzić do znaczących reperkusji, godzących w nasze społeczeństwo oraz państwo. Co z tego, że w wielu przypadkach przyświeca temu szczytny cel?
Dlatego, pisze Karolina Wigura, najważniejszym zadaniem liberałów jest dziś „przede wszystkim, dokonać bilansu własnych wysiłków”. Jak zaznacza Wigura, „nie chodzi tu o samokrytykę: samokrytycznych stwierdzeń padło już tak wiele, że teraz przyszedł czas na to, aby podsumować, co przynosiło w ostatnich latach dobry skutek, a co – wręcz odwrotnie”.
Właśnie ten samokrytycyzm po stronie opozycji – częsty, ale nieprzekonujący – piętnuje Katarzyna Kasia, przeradza się on bowiem w „bezrefleksyjne replikowanie argumentów prawicy”. Zaś „hasło «byliśmy głupi» kiepsko wygląda na sztandarach. Dlaczego ktoś miałby pójść za głupim, nieporadnym, nieogarniętym liderem?”. Kasia wraca tym samym do potrzeby budowania pozytywnej opowieści po stronie opozycji, opowiadania się za czymś, a nie tylko przeciwko czemuś, stawania w obronie wartości, a nie jedynie kajania się za dawne błędy. „Liberalna demokracja i polityczna poprawność to nie tylko nie jest żaden obciach, ale wręcz odwrotnie: to wielkie – kto wie, czy nie największe – osiągnięcia ludzkości. I jeżeli jakakolwiek władza narusza te wartości, należy tych wartości za wszelką cenę bronić. Bez przepraszania”.
Inną, bardzo poważną pomyłką – twierdzi z kolei Łukasz Pawłowski – jest wspomniane już nieustające zanurzenie w nieodległej przeszłości minionych dekad, często rozpatrywanej przez pryzmat własnych doświadczeń. „Kiedy jedynym narzędziem, którym dysponujesz, jest młotek”, pisze Pawłowski, „każdy problem wygląda jak gwóźdź. Znaczna część polskiej opozycji popełnia błąd opisany w tym powiedzeniu. Gwoździem jest każde działanie władzy, a młotkiem porównania do PRL”. Zdaniem publicysty czas straszenia PRL minął, a porównania Jarosława Kaczyńskiego do kolejnych sekretarzy KC PZPR mają równy oddźwięk jak porównania do przywódców rewolucji francuskiej – z pozoru atrakcyjne, ale dla wielu Polaków kompletnie niezrozumiałe.
Czy te wszystkie błędy da się szybko naprawić? Niewykluczone, że opozycji uda się wygrać któreś z serii czekających nas wyborów lub przynajmniej uzyskać wynik pozwalający odsunąć PiS od samodzielnych rządów. Ale to nie znaczy, że radykalnie skurczy się społeczne zaplecze tej partii. Zdaniem Wigury czeka nas „długi marsz” i „ani protesty, jakkolwiek dobrze nie wypadałyby w mediach, ani mocne słowa o końcu demokracji, ani poszukiwanie politycznych cudownych zaklęć nie zastąpi pracy u podstaw”. Inspiracji do takiej pracy – twierdzi Wigura za amerykańskim liberałem Markiem Lillą – może dostarczyć… amerykańska prawica.
Zapraszamy do lektury,
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Pomysł Tematu Tygodnia: Redakcja
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Filip Rudnik, Karolina Wigura, Katarzyna Kasia
Ilustracje: Max Skorwider