Pochodzący z Turcji, od lat jednak mieszkający i pracujący we Włoszech, Ferzan Özpetek bez wątpienia należy do najważniejszych współczesnych reżyserów europejskich. Reżyser „Neapolu spowitego tajemnicą” zadebiutował pod koniec lat 90. filmem „Hamam – łaźnia turecka”. Jednak za jego pierwsze ważne dzieło uznaje się dramat „On, ona i on” (2003), który otwiera włoski etap w twórczości filmowca. Sukces tego dzieła sprawił, że Özpeteka zaczęto określać mianem włoskiej wariacji Pedra Almodóvara.

Podobnie jak Hiszpana, Özpeteka interesują skomplikowane, często homoerotyczne relacje spowite groteskową atmosferą. Jak słusznie zauważa Piotr Szczyszyk: „Özpetek, mieszając dwie odrębne kultury, przemyca do swych filmów to, co w nich najlepsze: turecki orientalizm i włoski temperament” [1]. W filmografii turecko-włoskiego reżysera znajdziemy zarówno tragikomedię (na przykład „Mine Vaganti. O miłości i makaronach”, „Zapnijcie pasy”), jak i poważne dramaty obyczajowe („Okna”, „Saturno contro: Pod dobrą gwiazdą”). Po raz pierwszy jednak twórca zabiera się za metafizyczny, mroczny kryminał, którego akcję zdecydował się osadzić w całości w Neapolu.

Diana Dąbrowska: Pana najnowszy film nie tylko zawiera Neapol w tytule, ale jest dedykowany stolicy Kampanii. Czym uwiodło pana to miasto?

Ferzan Özpetek: Zakochałem się w Neapolu bezpamiętnie, całkowicie. Nie tylko w jego osobliwej estetyce, ale też w ludziach, którzy niewątpliwie budują klimat tego niezwykłego miejsca. Nie uświadczysz we Włoszech większej gościnności i serdeczności niż właśnie w stolicy Kampanii. Moja pierwsza, niezwykle ważna podróż do Neapolu odbyła się sześć lat temu – realizowałem w prestiżowym teatrze San Carlo „Traviatę”. Próby do spektaklu trwały ponad dwa miesiące. Przed przyjazdem byłem przekonany, że filmy o Neapolu powinni realizować przede wszystkim włoscy, a najlepiej neapolitańscy reżyserzy, mam na myśli takich twórców jak Paolo Sorrentino czy Mario Martone.

Popularność „Gomorry” – zarówno filmu, jak i serialu – ogarnęła całą Europę, wydawało mi się, że już wystarczająco dużo o Neapolu zostało opowiedziane w kinie. Dopiero bezpośredni kontakt z przestrzenią i ludźmi zmienił moje zdanie i sposób myślenia. Na tyle skutecznie, że zdecydowałem się nakręcić tutaj mój najnowszy film. Może zabrzmi to dziwnie, ale podczas mojego pobytu w Neapolu to miasto na różne sposoby się ze mną komunikowało, inspirowało… Tak jakby mnie zachęcało do tego, żeby opowiedzieć o nim w nowy sposób, odrzeć je z gangsterskiego stereotypu, pokazać jego wrażliwość i piękno w nowym świetle.

Fot. Gianni Fiorito [Aurora Films/Materiały prasowe]

„Neapol spowity tajemnicą” to film, który przyciąga wzrok za sprawą zdjęć i odważnych scen, tematyzuje na wielu poziomach czynność „patrzenia”. Skąd pomysł, aby uczynić kluczowym właśnie ten motyw?

Coś w tym rzeczywiście jest. Oko pojawia się już na plakacie, ważnym elementem dla intrygi są zdjęcia, ludzie na siebie patrzą badawczo, ale też przyglądają się sobie samym dość wnikliwie, introspekcyjnie. Patrzenie jest istotą kina jako medium, ale przyznam, że trudno mi racjonalnie wyjaśnić, dlaczego w tym filmie stało się to tak ważne. Być może wynika to ze specyfiki miejsca. W Neapolu jedną z ciekawszych rzeczy jest wymienianie się spojrzeniami, za sprawą których – bez słów – ustanawiasz swój status w życiu codziennym. Na każdym kroku jest się świadkami przeróżnych spektakli, mieszkańcy nie trzymają swych emocji w domu pod kluczem, tylko uzupełniają nimi tkankę miejską. W Neapolu w harmonijny sposób łączą się skrajności. Można to zauważyć już na poziomie architektonicznym – obok budynków pełnych bogactwa i przepychu znaleźć można slumsy i biedę, wysokie łączy się z niskim, pogańskie z sakralnym. W Neapolu rzadko kiedy zamykasz oczy, pragniesz wszystkiemu się przyglądać, chłonąć to i być przez to wchłoniętym.

Patrzenie jest istotą kina jako medium, ale przyznam, że trudno mi racjonalnie wyjaśnić, dlaczego w tym filmie stało się to tak ważne. Być może wynika to ze specyfiki miejsca. W Neapolu jedną z ciekawszych rzeczy jest wymienianie się spojrzeniami, za sprawą których – bez słów – ustanawiasz swój status w życiu codziennym. | Ferzan Özpetek

Rzeczywiście Neapol przedstawiony w pana filmie to miasto przede wszystkim piękne, które wprawia raczej w zachwyt, aniżeli straszy. Miasto porywające, ale niekoniecznie przerażające. Jak skomentowali tę wersję filmowego Neapolu jego mieszkańcy?

Mieszkańcy po seansie filmu uznali, że udało mi się oddać prawdziwego ducha Neapolu i to chyba największy komplement. Mieszkam we Włoszech od bardzo dawna, czuję się z tą kulturą mocno związany, aczkolwiek nigdy nie zapominam o swoich tureckich korzeniach. Interesuje mnie ukazywanie różnych kultur i sprzeczności między nimi. W Neapolu czuję się jak w domu. Było mi bardzo miło, kiedy zadzwonił do mnie z gratulacjami były prezydent Republiki Włoskiej Giorgio Napolitano, który spędził swoją młodość w stolicy Kampanii. Jeszcze kilka miesięcy temu za niecałe 20 euro można było wykupić wycieczkę śladami miejsc i zabytków, które zostały ukazane w „Neapolu spowitym tajemnicą”. Sam starałem się uciec od turystycznych atrakcji, spróbować odkryć dla samych Neapolitańczyków mniej znane przestrzenie. Udało mi się odnaleźć między innymi willę, w której w przeszłości swoje dzieła nakręcili wielcy mistrzowie włoskiego kina – Vittorio de Sica („Złoto Neapolu”, 1954) i Roberto Rossellini („Podróż do Włoch”, 1954). Dopiero po 64 latach weszła tam nasza ekipa i na nowo uwieczniła to niezwykłe miejsce na ekranie.

Fot. Gianni Fiorito [Aurora Films/Materiały prasowe]

„Neapol…” i pokazana w nim sztuka kipi erotyzmem, dziką namiętnością. Bohaterka wielokrotnie ogląda rzeźby i obrazy, które skupiają się wokół aspektów cielesności i seksualności. Zresztą sama na początku filmu oddaje się nieznajomemu, charyzmatycznemu mężczyźnie. Tak jakby Neapol popychał swoich mieszkańców do transgresji.

Neapol to miasto nie tylko spowite tajemnicą, ale też seksualnością. W stolicy Kampanii życie, miłość i śmierć wzajemnie się przenikają, trzeba pamiętać, że to teren leżący u stóp Wezuwiusza, uśpionej wulkanicznej siły. I to się czuje, ten ukryty potencjał, który w każdej chwili właściwie może się objawić. Neapol to też niezwykle kulturalne miasto – zmysłowe, intymne, silne, odkrywające się przed zainteresowanym powoli, ale dogłębnie. W moim przekonaniu Neapol jest zmysłową kobietą, której nie można się oprzeć. Dlatego też od samego początku wiedziałem, że muszę opowiedzieć tę historię z perspektywy kobiecej. Wybrałem na protagonistkę silną, intrygującą bohaterkę. Otoczyłem ją następnie gronem równie ciekawych drugoplanowych postaci kobiecych. W mojej twórczości od zawsze kobiety zajmowały najważniejszą pozycję. Właściwie każdy scenariusz piszę z myślą o konkretniej aktorce, która będzie uosabiać ten typ siły i wrażliwości oraz stanie się motorem dla opowiadanej historii. Z Giovanną Mezzogiorno [Adrianą, główną bohaterką „Neapolu Spowitego Tajemnicą”] spotkaliśmy się na planie po piętnastu latach. Wcześniej Giovanna zagrała główną rolę w jednym z moich najbardziej znanych dzieł „Okna” [La finestra di fronte, 2003]. Wówczas patrzyłem na nią jak na uroczą, nieco zagubioną młodą. Teraz objawiła się przede mną świadoma swoich potrzeb, piękna i dojrzała kobieta. Nie wyobrażam sobie tego filmu bez Neapolu i bez Giovanny.

„Urocza dziewczyna” w pana nowym filmie przemieniła się w prawdziwego demona seksu. W filmie możemy zobaczyć jedną z najbardziej erotycznych scen we współczesnym kinie włoskim.

Włoscy krytycy porównywali ją nawet do „Ostatniego tanga w Paryżu”, nie wiem jednak, czy to w dzisiejszych czasach komplement. Ale tak, chciałem mieć taką scenę w tym filmie i w ogóle w mojej filmografii. Świadomie dosłowną, perwersyjną. W kinie włoskim ostatnimi czasy nie portretuje się już odważnie seksu na dużym ekranie. Coś się zaczyna dziać między bohaterami i następuje cięcie, elipsa. Albo – co często mnie bawi – decydują się oddalić kamerę lub przesunąć obraz w momencie „zasadniczej akcji”, tak jakby stojący na parapecie kwiatek był znacznie od tego ciekawszy. Cenię sobie w kinie autentyczność. Na planie moich filmów aktorzy jedzą naprawdę, przychodzą głodni, spragnieni. Z tą sceną w pewnym sensie było podobnie. Aktorzy sami chcieli spróbować tak odważnie ją nakręcić, mojej ingerencji jest tam naprawdę niewiele. Cieszy mnie to, że podeszli do tego tak spontanicznie i w pewnym sensie też bezwstydnie. Ta scena, trwająca ponad cztery minuty, jest dla filmu kluczowa, dlatego że to właśnie ta namiętność utrzymuje dynamikę dalszych poszukiwań, rozpala głęboko skryte – niekiedy bolesne w przypadku głównej bohaterki – wspomnienia.

Fot. Gianni Fiorito [Aurora Films/Materiały prasowe]

Stale powracającym elementem w pana filmie jest welon. Także w oryginalnym tytule dzieła [„Napoli velata”] ten element się pojawia. Skąd to zafascynowanie?

Podobnie jak bohaterka mojego filmu, ja też byłem świadkiem pogańskiego spektaklu, czy wręcz rytuału zwanego La Figliata dei Femminielli. To przedstawienie, w którym mężczyźni o tradycyjnie kobiecej ekspresji wykonują osobliwy śpiewno-taneczny performans ku czuci bóstw płodności. Każda figliata jest inna, trudno, aby aktorzy odegrali dwa razy dokładnie to samo. Łączy je jednak pewien element wspólny – w trakcie przedstawienia, gdy docieramy do chwili „cudu narodzin”, jedna z postaci na scenie zasłania welonem akcję wyimaginowanego porodu jednego z młodzieńców. Niby zasłania, ale jednak nie do końca – to jest właśnie magia welonu. Żeby móc coś dojrzeć, trzeba bardziej się wysilić, też coś samemu dopowiedzieć. To jest podane wprost i zarazem nie jest. Z welonem powiązałem Neapol i moją bohaterkę – pozwala on w symboliczny sposób współżyć z traumą, z piętnem przeszłości, które próbujemy ukryć, ale ono i tak bezwolnie prześwituje.

Przeszłość w pana wizji nie daje o sobie zapomnieć. Odbija się również na intrygującym i tajemniczym zakończeniu dzieła.

Lubię ideę otwartych zakończeń, niedopowiedzeń, tajemniczości. Uważam, że to nie tylko domena kina, lecz przede wszystkim nasze życie jest utkane z potencjalności, możliwości, szans. Część z nich przyjmujemy, część odrzucamy. Czasami nie mamy też w życiu wyboru albo przynajmniej tak nam się wydaje. Cieszę się, kiedy widzowie wychodzą z mojego filmu i zastanawiają się nad tym „wielopiętrowym” zakończeniem, próbują je sobie jakoś przyswoić, bawić się nim. Mam wtedy poczucie, że to, co robię, jest ważne nie tylko dla mnie. Dzieło w moim przekonaniu nie jest pełne bez kontaktu z odbiorcą. Wielki mistrz włoskiego kina Marco Ferreri (reżyser „Wielkiego żarcia”, 1973) często powtarzał zdanie, że filmy do życia potrzebują nie reżyserów, a widzów.

Przypis:
[1] Piotr Szczyszyk, „Ferzan Özpetek: Wchłonięty przez Rzym”, miesięcznik „Kino”, sierpień 2018, s. 30.

Film:
„Neapol spowity tajemnicą” [Napoli velata], reż. Ferzan Özpetek, prod. Włochy 2017.