Filip Rudnik: W swojej prelekcji dla TED Talks i w swojej książce opisuje pani zjawisko nazywane „skrzywieniem optymistycznym” [ang. optimism bias]. Czy ta inklinacja jest rzeczą wrodzoną, czy może wynika z wpływu, jaki wywiera na nas nasza cywilizacja?

Tali Sharot: Na to pytanie pewnej odpowiedzi znaleźć nie sposób. Sądzi się, że – przynajmniej w znacznym stopniu – optymizm jest wrodzony. Można to stwierdzić na podstawie tego, że ze zjawiskiem skrzywienia optymistycznego spotykamy się na całym świecie, w różnych kulturach. 80 procent populacji różnych kultur jest właśnie optymistycznie nastawiona – dostrzegamy to też u zwierząt.

Jednym z dowodów na to, że z tym nastawieniem człowiek się po prostu rodzi, jest to, że istnieje odpowiedzialny za to genetyczny komponent – tak jak w przypadku depresji. Istnieje określony zestaw genów, który zwiększa zagrożenie pojawienia się tego schorzenia, jak i inny, który nastraja człowieka optymistycznie.

Czy optymizm jest cechą indywidualną, czy większe grupy też można opisać w tych kategoriach? Innymi słowy – czy pewne narody są bardziej optymistyczne od innych?

Z badań wynika, że – na przykład – w Brazylii ludzie są bardziej optymistycznie nastawieni niż w Wielkiej Brytanii. Z drugiej strony, azjatyckie społeczeństwa wykazują się większym pesymizmem jeśli chodzi o indywidualne losy jednostek, a w sposób optymistyczny patrzą na przyszłość grup. Jeśli więc mamy do czynienia ze zbiorowościami, które są mniej skoncentrowane na indywidualnościach, a bardziej na kolektywie, to z większą nadzieją patrzą na przyszłość danej grupy niż jednostki.

No właśnie – skrzywienie optymistyczne dotyczy przede wszystkim losów naszych i naszych bliskich. Ale, co ciekawe, osoby patrzące optymistycznie na swoją przyszłość, pesymistycznie patrzą na los swoich krajów czy narodów. Przeceniamy własne możliwości i szanse na sukces, ale nie doceniamy grup, do których przynależymy – nawet jeśli jesteśmy z nimi związani emocjonalnie. Skąd się to bierze?

Główny powód leży w stopniu poczucia kontroli. Jesteśmy optymistami jeśli chodzi o naszą przyszłość przez to, że odnosimy wrażenie, że posiadamy nad nią kontrolę: potrafimy skierować kroki we właściwym kierunku, a to przyniesie potem określone owoce. Z drugiej strony, nie wierzymy w to, że potrafimy zmienić coś w przypadku naszego kraju, społeczeństwa czy zmiany klimatu. Na co dzień nie czujemy przecież tego, że możemy wpłynąć na światowych przywódców. Przez to, że nie potrafimy sprawować nad nimi kontroli, jest o wiele mniej powodów, dla których możemy być o te sprawy spokojni. Nazywamy to „prywatnym optymizmem” i „rozpaczą w sprawach publicznych” (ang. private optimism – public despair).

Ludzie z optymistycznym nastawieniem nadpisują te informacje, które są dla nas lepsze. Są one po prostu zapamiętywane lepiej. Zjawisko to słabnie po wpływem stresu i powraca do dawnego poziomu w stanie rozluźnienia. To jest jeden z tych środowiskowych czynników, które potrafią wpłynąć na nasz optymizm. | Tali Sharot

Czy na nasze optymistyczne nastawienie ma wpływ także kultura? Mówię tu o powszechnej zwłaszcza na Zachodzie „propagandzie sukcesu” i presji na myślenie w kategoriach pozytywnych.

Sądzę, że to nie odgrywa żadnej roli. Istnieje różnica między tym, jak ludzie sami siebie postrzegają: to, czy określają samych siebie jako optymistów, czy nie – a tym, czy naprawdę są nastawieni optymistycznie. Te dwie rzeczy to zupełnie co innego. Nasza kultura może popchnąć nas w oba kierunki: w pesymizm lub optymizm. W mediach społecznościowych uwydatniamy pozytywną stronę naszego życia – ale to może naturalnie przyczynić się do zwiększenia naszego pesymizmu. Nie sądzę więc, że w tym wszystkim istnieje komponent cywilizacyjny.

Co wpływa na nasze optymistyczne nastawienie, oprócz genów?

Całe to zjawisko polega na procesie przetwarzania informacji – czy ludzie lepiej przyswajają pozytywne, nieoczekiwane wieści, czy te negatywne. Ludzie z optymistycznym nastawieniem nadpisują te informacje, które są dla nas lepsze. Są one po prostu zapamiętywane lepiej. Parę dni temu jednak opublikowaliśmy wyniki naszych badań – dowiodły one, że to zjawisko słabnie po wpływem stresu i powraca do dawnego poziomu w stanie rozluźnienia. To jest jeden z tych środowiskowych czynników, które potrafią wpłynąć na nasz optymizm.

Z tego wynika, że to optymistyczne nastawienie działa w sposób dość kapryśny – zazwyczaj pozytywnie wpływa na nasze zdrowie, motywuje nas do działania, ale jednocześnie w zagrażającym środowisku może nam te korzyści odebrać. Stres zmienia to, w jaki sposób przyswajamy dane informacje.

Fot. 4in; Źródło: Pixabay.com [CC0]
Fot. 4in; Źródło: Pixabay.com [CC0]

Czy nasz optymizm słabnie także pod wpływem innych czynników, na przykład starzenia się?

Dane mówią o tym, że najwyższy poziom optymizmu osiąga się w czasach młodości. Później się sukcesywnie obniża i osiąga najniższy poziom w wieku średnim. Następnie znowu wzrasta. Jest to związane ze wskaźnikiem szczęścia, którego wykres na przestrzeni lat – na podstawie badań z całego świata – przypomina literę U: na początku „ilość” szczęścia jest całkiem spora, potem ten poziom pikuje w okresie środkowym, po czym wraca do początkowego progu na starość.

Czy to również nie wiąże się z poczuciem kontroli?
Myślę, że jest to bardziej związane ze stresem. Zmartwień przybywa aż do wieku średniego, potem zdaje się mamy ich mniej.

Zalety tego fenomenu – optymistycznego nastawienia – wydają się jasne: jesteśmy „samosterowni”, potrafimy wydobyć z siebie kolejne pokłady motywacji, podejmujemy ryzyko. Co jednak z wadami?

Jest ich całkiem sporo. Przede wszystkim nie doceniamy zagrożeń wiążących się z naszymi działaniami i przez to nie widzimy powodu, dla którego zawczasu moglibyśmy się od nich uchronić Dla przykładu, nie zakładamy kasku podczas jazdy na rowerze, nie chodzimy regularnie do lekarza, nie wykupujemy polis ubezpieczeniowych. Mamy się też za jednostki wyjątkowe – nie bierzemy do siebie ostrzeżeń na przykład o tym, że „palenie zabija”.

Co ciekawe, to optymistyczne nastawienie wzmaga się, kiedy mamy do czynienia z grupą podobnie myślących osób – w ten sposób ta optymistyczna „bańka” pęcznieje. Ocenia się, że jednym z powodów kryzysu finansowego z 2008 roku było właśnie to – ludzie przecenili rynkowe możliwości, oczekiwali, że akcje wciąż będą szły w górę. I to pomimo dowodów na odwrotne trendy, które były im podsuwane pod nos.

Czy te wydarzenia, z którymi mieliśmy do czynienia na przestrzeni paru ostatnich lat – i okazujące się wielkim szokiem dla opinii publicznej – można również tak rozpatrywać?

Można się tego doszukać w ostatniej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych – ludzie po prostu nie doceniali tego, co może się wydarzyć, szczególnie zwolennicy Hillary Clinton. Oni po prostu nie wierzyli w to, że mogą przegrać.

Podobnie było z Brexitem.

Tak. Było parę badań na ten temat, które wykazały, że tych wydarzeń można było się spodziewać. Jedno z badań polegało na tym, że przed samymi wyborami prezydenckimi w Stanach – jeszcze w sierpniu 2016 roku – badanym przedstawiono fikcyjne sondaże, które opisano jako prawdziwe. Jeden wskazywał na wygraną Clinton, drugi na Trumpa. Ludzie niechętnie zmieniali swoje przekonanie o tym, kto te wybory wygra – pomimo pokazania im sondaży przewidujących wygraną tego kandydata, którego nie obstawiali. Widać to też podczas innych prac badawczych – człowiek przyswaja o wiele mniej danych, jeśli przedstawi mu się dowód, który nie odpowiada temu, w co dana jednostka chce wierzyć.

Optymistyczne nastawienie wzmaga się, kiedy mamy do czynienia z grupą podobnie myślących osób – w ten sposób ta optymistyczna „bańka” pęcznieje. Ocenia się, że jednym z powodów kryzysu finansowego z 2008 roku było właśnie to – ludzie przecenili rynkowe możliwości, oczekiwali, że akcje wciąż będą szły w górę. | Tali Sharot

Mówiąc o tych konkretnych wydarzeniach – brexicie i amerykańskich wyborach prezydenckich 2016 roku – można zauważyć to, że slogany, którymi się wówczas posługiwano, były retrospektywne: „Vote «leave», take back control” czy „Make America Great Again”. Skąd bierze się popularność tych haseł? Ludzie są tak przygnębieni przyszłością swoich krajów i stracili nad losem kontrolę do tego stopnia, że uciekają się do idealizowania przeszłości?

Trumpowskie hasło mówi nam o tym, że przeszłość była dobra, a teraźniejszość nie jest – i trzeba przyszłość uczynić tak dobrą jak czasy minione. W gruncie rzeczy jest to slogan pełen optymistycznych nadziei. Tak naprawdę w optymizmie nie chodzi o szczęście, które odczuwamy w tym danym momencie – a o doprowadzenie do tego, żeby przyszłość była lepsza niż to, co mamy teraz.

Tak samo jest z brexitem. Jestem zdziwiona, kiedy ludzie mówią o tym, że Trump i zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE zwyciężyli, ponieważ brytyjskie i amerykańskie społeczeństwa są niewystarczająco optymistyczne. Wręcz przeciwnie! Zagłosowali za tym właśnie dlatego, że byli niezadowoleni – a zgodnie z ich percepcją problemu, taki właśnie krok, jak wyjście ze wspólnoty czy wybranie na głowę państwa kogoś, kto nie przypomina nikogo z poprzedników, będzie stanowić zmianę na lepsze.

Wciąż jednak cofamy się w ten sposób do przeszłości, podczas gdy hasła ukierunkowujące nas w przyszłość – takie jak Obamowskie „Hope” czy „Progress” – nie są już tak popularne, jak kiedyś.

Wszystkie te hasła opowiadają coś o przyszłości. Różnica faktycznie leży w tym, że tamte slogany zapowiadają powrót do przeszłości, zaś ten używany przez Baracka Obamę roztacza przed nami wizję przyszłych dni jako czegoś zupełnie nowego.

Dlaczego właśnie jednak teraz wolimy powrócić do przeszłości? To nic zaskakującego. Ludzie bardzo często odwołują się do swoich przeżyć, patrzą w przeszłość i doszukują się podobieństw do teraźniejszości, wręcz chcą je znaleźć. Dochodzi do tego też pewne rozczarowanie nowością – Obama miał stanowić coś zupełnie nowego, a mimo to nie spełnił oczekiwań. To samo dotyczy nowych technologii.

Więc oprócz pesymizmu w odniesieniu do polityki doszedł też pesymizm jeśli chodzi o rozwój technologii?

Niedawno w ręce wpadły mi wyniki badań, z których wynikało, że większość badanych wciąż z nadzieją patrzy na to, w jaki sposób rozwijają się technologie. Nie byłabym jednak zdziwiona, gdyby liczba tech-optymistów zmniejszyła się w przyszłości. To przecież największy skutek uboczny optymistycznego nastawienia – zawyżone oczekiwania, które nie biorą pod uwagę tego, co właściwie mówi nam rzeczywistość i po prostu nie mają pokrycia w faktach. Tak było przecież z mediami społecznościowymi, co do których entuzjazm na początku był wielki. Dopiero potem przyszło otrzeźwienie.