Szanowni Państwo!
Gospodarka lub kultura – to w największym skrócie dwie odpowiedzi najczęściej udzielane na pytanie: „skąd się wzięli populiści?”.
W szeroko rozumianym obozie liberalnym do tej pory zdecydowanie dominowała teza, według której populizm jest obecnie na fali wznoszącej ze względu na gospodarkę. Czkawką odbija się kryzys finansowy z 2008 roku, kiedy to obywatele Zachodu – choć nie tylko –wyraźnie odczuli, jak niepewne są fundamenty, na których zbudowany jest ich świat, a także to, że nie oni utrzymują ten świat w ryzach. Ba, nie czynią też tego ani państwa, ani instytucje międzynarodowe – te bowiem najpierw okazały się bezbronne, a następnie rzuciły się na pomoc wielu podmiotom, które do kryzysu doprowadziły. Przy tym wszystkim rosła frustracja. Szary człowiek mógł mieć poczucie bycia rozgrywanym, oszukiwanym i okłamywanym – czy to przez demokratycznie wybrany rząd, czy bank, w którym zaciągnął kredyt mieszkaniowy. Poczucia beznadziei dopełniały informacje o tym, że to załamanie największe od czasów Wielkiego Kryzysu.
A przecież w dobie globalizacji aspiracje są o niebo większe niż te sprzed osiemdziesięciu lat. Dziś każdy może zobaczyć, jak dokładnie wygląda konkretny obiekt pożądania – komórka, buty, mieszkanie, samochód. Nie chodzi tu jedynie o dobra materialne, ale również o usługi – chociażby dwutygodniowy urlop w egzotycznych krajach czy dostęp do opieki zdrowotnej. Coś, co w mediach wydaje się na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości okazuje się nie do zdobycia. I to jest zarzewiem niepokoju.
„Produkujemy zbyt dużo dóbr materialnych i każdy, nawet na śmietniku, znajdzie dla siebie płaszcz, buty czy pasek do spodni. Ale to nie wpływa na społeczne emocje, które opierają się na porównaniach. Jeżeli pewne rzeczy są nieosiągalne dla pewnej grupy – a są bardzo pożądane, bo to pożądanie jest budowane na przykład w mediach – to rodzi się frustracja”, mówi kompozytor Jan A.P. Kaczmarek w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
To dlatego, twierdzi Kaczmarek, nastrojów nie uspokajają „twarde” dane dowodzące, że dziś mamy się lepiej niż nasi pradziadowie – bo dłużej żyjemy, bo umiemy czytać, bo mamy dostęp do sprzętów, które jeszcze niedawno były uznawane za luksusowe. „Średniowieczny król nie miał łazienki, a dzisiaj ma ją prawie każdy. Czy to znaczy, że dzisiejszy biedak jest szczęśliwszy niż ówczesny król?”, pyta Kaczmarek. Jedynym rozwiązaniem jest – zdaniem kompozytora – wyciągnięcie ogromnej masy ludzi ponad pewien poziom, który zapewni im poczucie bezpieczeństwa, bo dziś żyjemy w systemie „nieustającego napięcia, nowego niewolnictwa”. W takich warunkach ludzie przestają być otwarci na liberalne wartości, ponieważ czują się „wykluczeni lub dyskryminowani”.
Oczywiście o subiektywnych odczuciach trudno dyskutować. A jednak wśród antypopulistów zaczynają się pojawiać pytania, czy – przynajmniej w pewnym stopniu – tego poczucia dyskryminacji i wykluczenia nie wytworzyli politycy głównego nurtu?
„Centrum i lewica oddały za dużo pola populistycznej prawicy, ponieważ same dołączyły do krytyków nowoczesnego społeczeństwa – i to pomimo danych, które pokazują, że pod wieloma względami sytuacja znacznie się poprawiła”, mówił w rozmowie z Jarosławem Kuiszem psycholog z Uniwersytetu Harvarda Steven Pinker. „Donald Trump twierdził, że patrzymy w piekielną otchłań bezrobocia i uzależnienia od narkotyków, a nasz system edukacyjny zawodzi na całej linii. To samo mówili przez lata centryści i lewica. To oni przygotowywali grunt dla populistów”,
W podobnym tonie wypowiadał się na naszych łamach słynny bułgarski politolog Ivan Krastev: „Dominująca narracja po zakończeniu zimnej wojny mówiła, że każdy jest zwycięzcą. Żadne państwo czy społeczeństwo nie zostało pokonane – komunizm przegrał, ale został obalony przez rosyjskich obywateli. Teraz zaś znaleźliśmy się w dziwnym momencie, kiedy każdy czuje się jak przegrany”, mówił Krastev w rozmowie z Karoliną Wigurą i Łukaszem Pawłowskim. I dodawał, że to „jeden z najbardziej interesujących – a zarazem niepokojących – wymiarów obecnego kryzysu”.
Podobną diagnozę publikujemy także w obecnym numerze. Wyrażona jest jednak zupełnie innym językiem, bo i autor nie pasuje profilem do dwóch wymienionych wyżej. Choć z wykształcenia faktycznie jest politologiem, Terry Gilliam znany jest przede wszystkim jako reżyser, a także współzałożyciel słynnego „Latającego Cyrku Monty Pythona” oraz autor słynnych animacji grupy.
„Żyjemy w epoce ofiar”, mówi Terry Gilliam w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Zmierzamy do świata, który przedstawiłem w filmie «Brazil». Tam Ministerstwo Informacji potrzebowało terrorystów, bo tylko tak mogło uzasadnić konieczność swojego istnienia. A teraz widzimy to samo w realnym świecie. Wiele organizacji szuka wszędzie uprzedzeń, po to, aby uzasadnić fakt swojego istnienia oraz prawo do walki”. Ta atmosfera jedynie pogłębia poczucie frustracji, a jednocześnie nie pozwala na prowadzenie otwartej dyskusji, bo każdy boi się kogoś urazić. Gdzie wyjście widzi sam Gilliam?
„Wie pan, świat dzieli się na tych, którzy dają, i tych, którzy biorą. Ja należę do tych pierwszych – rozdaję obraźliwe komentarze, a inni biorą je do siebie. A przecież dawać jest zawsze lepiej, nie sądzi pan?”.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Pomysł Tematu Tygodnia: Redakcja
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Filip Rudnik, Maciej Kowalczyk, Michał Blus
Ilustracje: Marta Zawierucha