Po tym, jak „Gazeta Wyborcza” doniosła, że Robert Biedroń rezygnuje z kandydowania w wyborach samorządowych i zamierza założyć własną partię, prezydent Słupska spotkał się z falą krytyki – tak prawej, jak i formalnie lewej strony. Biedroń ma szansę przekuć swój zapał w prawdziwą polityczną zmianę. Żeby jednak po fali początkowego zapału nie zniknąć ze sceny politycznej jak Ruch Palikota, potrzebny jest plan na Polskę, który wychodzi poza ramy małych i średnich miast oraz wizja polityki zagranicznej wykraczająca poza naiwny euroentuzjazm.
Robert Biedroń jest osobą niezwykle otwartą i medialną, a jego sympatycy podkreślają, że to, co w nim ujmuje, to rzadko spotykane u innych polityków pozytywne podejście na zasadzie „Yes, we can”. Ale te atuty prezydenta Słupska, które okazały się trampoliną do jego politycznej kariery, mogą stać się zagrożeniem oraz polityczno-wizerunkową szufladką, z której bardzo ciężko będzie mu się później wydostać.
Chociaż Polska to nie Kanada, a Biedroń – wbrew zapewnieniom swoich sympatyków – to nie Trudeau, może wpaść w tę samą pułapkę, pułapkę popularnego celebryty-aktywisty-polityka, który kojarzony będzie tylko z jednym rodzajem zagadnień. | Maciej Kowalczyk
W marcu tego roku uczestniczyłem w Londynie w studenckim spotkaniu-debacie z politykiem, do którego Biedroń bywa przez swoich zwolenników porównywany – premierem Kanady Justinem Trudeau. Spotkanie przebiegło w formacie Q&A [Question&Answer], to znaczy po krótkim wystąpieniu „złotego dziecka lewicy” studenci przez godzinę zadawali pytania, na które premier przez następną godzinę odpowiadał. Trudeau był taki, jak zwykle: uśmiechnięty, na luzie, doskonale czarował publikę. Ale podczas spotkania wyraźnie było widać, że premier Kanady padł ofiarą swojej popularności oraz wizerunku. Żadna z osób nie spytała o bieżące sprawy polityczne – o mający odbyć się w ciągu następnych kilku dni szczyt G20, o konflikt z Donaldem Trumpem czy porozumienie o wolnym handlu z Unią Europejską. Dominowały za to tematy feminizmu w między innymi… Meksyku i Indiach oraz działania Kanady na rzecz wsparcia ruchu feministycznego w tych krajach.
Nie chodzi bynajmniej o to, że to kwestie nieważne. Ale to tylko jeden problem spośród wielu, z jakimi musi sobie radzić polityk. Szczególnie, że rozmawiano z premierem Kanady, a nie właśnie Meksyku czy Indii. I chociaż Polska to nie Kanada, a Biedroń – wbrew zapewnieniom swoich sympatyków – to nie Trudeau, może wpaść w tę samą pułapkę, pułapkę popularnego celebryty-aktywisty-polityka, który kojarzony będzie tylko z jednym rodzajem zagadnień.
Tymczasem od polityka czy ugrupowania, na które oddałbym głos, oczekiwałbym konkretnych propozycji dotyczących rozmaitych aspektów funkcjonowania państwa i jego relacji międzynarodowych. Można oczywiście powiedzieć, że Robert Biedroń nie rozpoczął jeszcze kampanii wyborczej. Że jest prezydentem Słupska, więc dlaczego ma mówić o relacjach Polski z, dajmy na to, z Ukrainą, Unią Europejską czy Stanami Zjednoczonymi? Że nawet nie wiemy, czy w ogóle postanowi wypłynąć na szerokie, polityczne wody.
To oczywiście prawda. Jeśli jednak zechce – o czym świadczy jego ostatnia aktywność – powalczyć o mandaty w Sejmie i Parlamencie Europejskim, musi zaproponować realne rozwiązania wielu innych, ważnych i palących problemów. Forma miłego, miejskiego działacza sprawdziła się na lokalnym poziomie, jednak na szczeblu wyższym, potrzeba będzie polityka silnego oraz z wizją na dużo większą skalę. Serdeczny uśmiech to nie wszystko. Potrzebne jest silne zaplecze, które będzie w stanie przedstawić wyborcom swoją opowieść o Polsce. Wtedy przekonamy się, czy entuzjazm Biedronia rzeczywiście jest zaraźliwy.
*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Silar [CC BY-SA 4.0] Źródło: Wikimedia Commons