Bohater klasycznego eseju George’a Orwella o zastrzeleniu słonia znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Mieszka w Birmie, której rdzenni mieszkańcy spoglądają na niego z nienawiścią jako na przedstawiciela Imperium Brytyjskiego. Gdy jednak w mieście pojawia się agresywny słoń, mieszkańcy oczekują od niego pomocy, bo tylko on dysponuje strzelbą. Gdy Orwellowski bohater zbliża się do słonia z bronią w ręce, za jego plecami gęstnieje tłum tubylców, spragniony rozrywki i liczący na kawałek mięsa.
Szybko staje się jasne, że będzie musiał zastrzelić słonia – i to pomimo, iż zwierzę się już uspokoiło. Jak pisze, w tym momencie zaczyna rozumieć, na czym polega jego własna niezgoda na politykę Imperium. Oto, tworząc się na podbitych terytoriach, ostatecznie zniewala ono nie tylko ich mieszkańców, ale także własnych przedstawicieli. Bohater Orwella nie ma szansy, by zachować się zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Musi zachowywać się zgodnie z oczekiwaniami tłumu, jak gdyby był pozbawiony wolnej woli. Jak pisał niegdyś Monteskiusz, człowiek w służbie despocji staje się niewolnikiem, podobnie jak jego poddani.
Orwell swoim esejem wysyła ostrzeżenie. I trudno nie myśleć o nim, słuchając słów wicepremiera Jarosława Gowina.
Zdrada czy kompromisowość?
Zacznijmy od pytania, co znaczy zdanie, od którego zaczyna się jego wywiad dla „Kultury Liberalnej”. Oto Gowin – z punktu widzenia następnych pokoleń człowiek należący do ściśle pojętej elity III RP, pełniący funkcję ministra zarówno za czasów PO, jak i PiS-u, a wcześniej współtworzący scenę intelektualną jako redaktor naczelny wpływowego miesięcznika „Znak” – mówi o sobie, że III Rzeczpospolita go zdradziła.
Gdyby powiedzieli tak o sobie ludzie, którym po 1989 roku ewidentnie się nie udało – ci, którzy od lat żyją w upokarzającej biedzie, czy ci, którzy ucierpieli przez łamiącą prawo reprywatyzację – mogłoby to być zrozumiałe. Mogłoby być zrozumiałe także, gdyby powiedzieli tak o sobie młodzi Polacy, którzy w poszukiwaniu rozsądnych warunków pracy wyjechali masowo za kanał La Manche. Albo ci, którzy bez powodzenia usiłują przebijać szklane sufity w kraju.
Co jednak, gdy mówi w ten sposób o sobie wiceszef polskiego rządu? Z ich punktu widzenia – człowiek ogromnego sukcesu zawodowego?
Sam Gowin twierdzi, że „zdrada” polegała na tym, że nie doszło do powstania koalicji PO–PiS, która miała zreformować Polskę w latach dwutysięcznych. Jeśli jednak na tym miałaby polegać owa niewierność, to chyba winna jej nie jest abstrakcyjna III RP, ale dwaj współodpowiedzialni za ten bieg wypadków politycy: Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Gowin jednak nie rozstał się z nimi, tylko zamiast tego współtworzył po kolei powoływane przez nich gabinety. Świadczy to nie o byciu zdradzonym, ale o jakimś poziomie konformizmu. Albo, jeśli kto woli, kompromisowości, która jest chlebem powszednim normalnej polityki.
Podważony system wartości
Gowin twierdzi też, że III RP była ustrojem złym, ponieważ okazała się oligarchią. To dlatego, tłumaczy, przeszedł na stronę Jarosława Kaczyńskiego, którego celem jest zburzenie jej i budowa IV RP. Kłopot w tym, po pierwsze, że jak twierdzi jeden z twórców hasła IV RP, Rafał Matyja, nie żyjemy dziś wcale w IV RP. To raczej smutna degeneracja III RP. Nie pytalibyśmy zatem o pewien poziom konformizmu czy kompromisowości tego polityka, ale sytuację koszmarnego wyboru. Upartyjnianie instytucji państwowych przez obóz Zjednoczonej Prawicy sprawiło, że nawet konserwatyści, jak Kazimierz Michał Ujazdowski, odsunęli się od obozu władzy. Krytyka „reformy” wymiaru sprawiedliwości pojawia się z kierunku dalekiego od jakiegokolwiek liberalizmu, dość wspomnieć, że gorzkie słowa pod adresem obecnego rządu padają ze strony Marka Jurka czy Adama Strzembosza.
Zatem, gdyby nawet przyjąć słowa Gowina za dobrą monetę i założyć, że rzeczywiście wierzy w to, że dokonywana przezeń reforma systemu studiów wyższych jest elementem budowy jakiegoś lepszego ustroju, nie usuwa to zasadniczych wątpliwości. Przygotowywanie głębokiej reformy można porównać do budowy kamienicy. Kamienica, gdy się ją zbuduje, dla jednych będzie ładna, dla drugich brzydka, zawsze to jednak nowy dom. Kłopot w tym, że Jarosław Gowin stawia ten dom w mieście, które w sensie politycznym właśnie płonie. Zamiast szukania kompromisów ponadpartyjnych, trwa przerzucanie się zarzutami, „kto pierwszy zaczął”. Zawziętość przekłada się na wzajemne upokorzenia, degenerację etosu dawnej opozycji antykomunistycznej, hipokryzję w zwalczaniu resztek „komuny” z pomocą Stanisława Piotrowicza.
Kamienica, gdy się ją zbuduje, dla jednych będzie ładna, dla drugich brzydka, zawsze to jednak nowy dom. Kłopot w tym, że Jarosław Gowin stawia ten dom w mieście, które w sensie politycznym właśnie płonie. | Karolina Wigura
Wszystko to są rzeczy znane, ale przypominam o nich, albowiem rola Jarosława Gowina jest znacznie szersza, niż wynikałoby to z przygotowywanej przez niego reformy nauki. Jarosław Gowin u c i e l e ś n i a dziś III RP. Sprawuje swój urząd na podstawie Konstytucji z 1997 roku. Jest wicepremierem rządu i jako taki nie tylko firmuje całą politykę tego gabinetu. Również swoimi wypowiedziami, takimi, jak głośny passus o możliwości nieuznania wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE przez polski rząd, kształtuje jego przekaz na arenie krajowej i międzynarodowej. Dyplomatyczne ważenie słów to dbanie o bezpieczeństwo nas wszystkich.
Samym głosowaniem za tak zwaną „reformą sądownictwa” w Polsce Jarosław Gowin, polityk nazywający się konserwatywnym i kompromisowym, podpisuje się pod głęboko niekonserwatywną i niekompromisową polityką Jarosława Kaczyńskiego.
Nie wiem, czy Jarosław Gowin rzeczywiście jest jak bohater Orwella. Jako obywatelka mam natomiast poczucie, że zgodził się na wzięcie udziału w takiej dynamice politycznej, która podważa deklarowany przez niego publicznie system wartości. Dzieje się tak niezależnie od jego prawdziwych intencji.