Przede wszystkim, warto przypomnieć, że – wbrew temu, co mówią obrońcy szefa rządu – dwóch sprzecznych wypowiedzi Morawieckiego nie dzieli pięć lat (nagranie z restauracji pochodzi z 2013 roku), ale nieco ponad dwa! Przecież już jako wicepremier i minister rozwoju, w lipcu 2016 roku, Morawiecki na spotkaniu w Bydgoszczy z sympatykami PiS-u mówił, co sądzi o programie Rodzina 500 plus.
Otwarcie przyznał wówczas, że 500+ „jest na kredyt”, chociaż dziś zapewnia, że wszelkie polityki socjalne rządu można sfinansować z większych wpływów z podatku VAT. To sugeruje, że premier m ó w i ł n i e p r a w d ę wówczas, m ó w i n i e p r a w d ę dziś, nie wiedział, że podatek VAT przyniesie tak duże dodatkowe dochody lub też że obecnie te dochody w jakiś sposób zawyża. To jednak w tym miejscu mniej istotne.
Kwadratura koła
Ważniejsze, że zdaniem „premiera z Bydgoszczy”, program 500+ „nie zbuduje nam PKB”, a to dlatego, że „państwu bardziej niż konsumpcja potrzebne są inwestycje i oszczędności”. Innymi słowy, ważniejsze, aby ludzie ograniczyli wydatki, a zaoszczędzone pieniądze lokowali w bankach. To teza o misce ryżu, tylko nieco ładniej podana. Nieprzypadkowo też premier chce, by kontrolę nad znaczną częścią sektora bankowego sprawował skarb państwa. W wywiadzie dla „Polska – The Times” mówił, że „celem naszej ekipy politycznej jest stopniowa repolonizacja banków i dla mnie to jedno z najważniejszych zadań”.
Po co? Bo to między innymi za zgromadzone w bankach środki można kredytować kolejne projekty ogłaszane przez Morawieckiego: elektryczne auta, stocznie, koleje drony itd., które mają dać polskiej gospodarce „impuls rozwojowy”. O wątpliwej sensowności przynajmniej części tych pomysłów pisaliśmy już na łamach „Kultury Liberalnej” niejednokrotnie. I tak – szeroko reklamowany plan budowy polskiego samochodu elektrycznego nie tylko stoi w miejscu. W samym rządzie nie ma nawet zgody, jaki ma to być samochód i… czy w ogóle ma powstać.
Nie zmienia to faktu, że taki właśnie jest pomysł Morawieckiego na rozwój polskiej gospodarki. Jak jednak skłonić ludzi do oszczędzania? Właśnie „obniżając oczekiwania”, o czym mówił ówczesny prezes Morawiecki na rozmowie u Sowy i Przyjaciół, chwaląc przy tym prowadzone za naszą zachodnią granicą działania „Merkelowej”. Innymi słowy – jak się ludzi nieco postraszy, że może być gorzej, to zamiast wydawać pieniądze na nowy telewizor, wakacje czy inne dobra, odłożą je na gorsze czasy.
W dość kuriozalny sposób próbował bronić premiera Jacek Karnowski z tygodnika „Sieci” twierdząc, że szef rządu, kiedy mówił o pracy za miskę ryżu, nie miał na myśli Polski, ale społeczeństwa zachodnie. To prawda, ale kompletnie bez znaczenia. Chodzi przecież o to, jaką filozofię budowania siły gospodarczej ma Morawiecki – ciężka praca, niskie oczekiwania i gromadzenie oszczędności. A czy mówił, że za miskę ryżu pracują Polacy czy Niemcy, jest nieistotne. Ważne, że mówił o tym z podziwem.
I tu pojawia się zasadniczy paradoks, ponieważ jeśli trzy lata rządów PiS-u mielibyśmy podsumować w dwóch słowach, to byłoby „rozbudzanie oczekiwań”, a nie ich obniżanie. Celuje w tym zresztą sam Morawiecki, kiedy podczas kolejnych wieców chwali się gwałtownie rosnącymi – rzekomo – wpływami do budżetu. Trudno się dziwić, że kolejne grupy zawodowe i społeczne chcą owoców prosperity skosztować i domagają się wzrostu rozmaitych świadczeń. Ratownicy medyczni, lekarze, nauczyciele, policjanci, pielęgniarki, rolnicy, rodzice dzieci niepełnosprawnych – żadna z tych i wielu innych grup nie zgodzi się łatwo na „obniżenie oczekiwań”.
Jacek Karnowski z tygodnika „Sieci” próbował bronić premiera, twierdząc, że szef rządu, kiedy mówił o pracy za miskę ryżu, nie miał na myśli Polski, ale społeczeństwa zachodnie. To bez znaczenia. Chodzi przecież o to, jaką filozofię budowania siły gospodarczej ma Morawiecki – ciężka praca, niskie oczekiwania i gromadzenie oszczędności. A czy mówił, że za miskę ryżu pracują Polacy czy Niemcy, jest nieistotne. Ważne, że mówił o tym z podziwem. | Łukasz Pawłowski
Krótko mówiąc, jeśli Morawiecki chciałby realizować swoje plany, powinien już dziś zachęcać Polaków do gromadzenia kapitału na czas, kiedy nadejdą ciemne chmury. Jeśli jednak chce władzę zachować, musi opowiadać, że po trzech latach rządów PiS-u na niebie nie ma ani jednej chmurki i taka pogoda będzie trwała nadal, a nawet jeszcze się ociepli. Dobrze tę sprzeczność było widać także w kwestii emerytur. Najpierw rząd obniżył wiek emerytalny, a potem – jako minister finansów – Morawiecki obiecywał wprowadzenie jednorazowych „bonusów” za dłuższe pozostanie na rynku pracy: 10 tysięcy złotych za dwa lata i 20 tysięcy za cztery lata, byle tylko zniechęcić ludzi do obciążania budżetu państwa. Ostatecznie z planów nic nie wyszło, a napięcie między rozdawaniem a chęcią do oszczędzania pozostało. Kwadratura koła.
Jak uwieść Kaczyńskiego?
Co ważniejsze, Jarosław Kaczyński musi sobie z tej sprzeczności zdawać sprawę. Przed kilkoma dniami na antenie TVP Info zapewniał, że wybór Morawieckiego był „strzałem w dziesiątkę”, a sam premier to nie tylko „wyjątkowo zdolny polityk”, ale i „dobry człowiek”. W rozmowie prezes PiS-u przyznał również, że Morawiecki już podczas rozmowy w Sowie i Przyjaciołach współpracował z PiS-em. A kiedy rzekomo otrzymał propozycję objęcia ministerstwa finansów w rządzie Tuska, nie tylko odmówił, ale i wcześniej poinformował o wszystkim Kaczyńskiego. Czy Morawiecki kiedykolwiek taką propozycję dostał, to bardzo wątpliwe: ważni wówczas politycy PO zaprzeczają, nie ma nawet jasności, czy faktycznie Morawiecki miałby zostać ministrem finansów, czy – jak twierdzi wspominany w rozmowie Lejb Fogelman – ministrem skarbu.
W tym miejscu ważniejsze jest jednak coś innego: czym Morawiecki przekonał do siebie Jarosława Kaczyńskiego? Nie on jeden przecież „współpracował” z PiS-em, ale tylko on zrobił w partii tak błyskawiczną karierę. To kolejny powód podważający tezę, która regularnie pojawiała po wejściu Morawieckiego do rządu Beaty Szydło: że to „technokrata”, a jego ambicje ograniczają się do sprawnego zarządzania państwem. Biografia premiera pokazuje, że technokratą z pewnością nie jest. Z dobrze płatnej pracy w banku zrezygnował nie po to, by usprawnić zarządzanie jakimś wycinkiem państwowej rzeczywistości, ale aby fundamentalnie Polskę zmienić. Jest to program wielki i kosztowny, zaś hasła „skoku rozwojowego” oraz „drugiej Bawarii” nad Wisłą – czyli krainy konserwatywnej obyczajowo i nowoczesnej gospodarczo – musiały Kaczyńskiego przekonać.
Jeśli Morawiecki chciałby realizować swoje plany, powinien już dziś zachęcać Polaków do gromadzenia kapitału na czas, kiedy nadejdą ciemne chmury. Jeśli jednak chce władzę zachować, musi opowiadać, że po trzech latach rządów PiS-u na niebie nie ma ani jednej chmurki i taka pogoda będzie trwała nadal. | Łukasz Pawłowski
Problem w tym, że wizja Morawieckiego nie jest ani specjalnie spójna, ani podbudowana solidnymi wyliczeniami (widać to chociażby w analizach kosztów Centralnego Portu Komunikacyjnego i celów, które ma osiągnąć. To odzwierciedlenie samego premiera, którego deklarowane poglądy zmieniały się wielokrotnie na przestrzeni lat – w zależności od środowiska, w jakim się obracał. Kiedy jako prezes banku sponsorował polski oddział portalu Project Syndicate, na którym publikowało wielu autorów przez obecne władze odsądzanych od czci i wiary – na przykład Jan Tomasz Gross – sam Morawiecki nie tylko portal finansował, ale i brał udział w spotkaniach rady, a treści na nim zamieszczane chwalił. „Mateusz Morawiecki był jedną z sił napędowych polskiego Project Syndicate i zależało mu na tym, żeby teksty reprezentowały różne poglądy”, mówił „Kulturze Liberalnej” Michał Kobosko, ówczesny redaktor naczelny polskiej wersji portalu. Kobosko mówił też, że Morawiecki regularnie uczestniczył w spotkaniach Rady Fundacji „Świat Idei” wydającej portal i nigdy nie miał specjalnych uwag do publikowanych treści.
Czy podzielał te poglądy – nie wiemy. Wiemy jednak, że konformizm środowiskowy nie jest Morawieckiemu obcy. Mówił o tym we wspomnianym wywiadzie dla TVP Info sam Jarosław Kaczyński, kiedy stwierdził, że Morawiecki „pracował w pewnym środowisku i w jakiejś mierze musiał przyjmować jego reguły”. Dziś „przyjmuje reguły” PiS-u, dlatego na wiecach chwali się wydatkami socjalnymi, choć naprawdę uważa, że państwo potrzebuje inwestycji i oszczędności.
Obecnie nadchodzi czas realizacji wielkich planów szefa rządu. Do tego jednak potrzebne są pieniądze, które dziś wypływają – na programy socjalne oraz indywidualną konsumpcję. „Druga Bawaria” Morawieckiego będzie musiała poczekać, bo trudno sobie wyobrazić, aby prezes zgodził się na tak chwalone przez premiera „obniżanie oczekiwań” i „zapier…lanie za miskę ryżu”.
Pytanie więc, jak długo jeszcze Kaczyński da się Morawieckiemu uwodzić. Słynna wolta prezesa w sprawie premii dla członków rządu – od polecenia Beacie Szydło, by broniła swojej decyzji i „pokazała pazurki”, po nakaz zwrotu premii – przypomina, że i los Morawieckiego jest bardzo niepewny. Zwłaszcza jeśli – co sugerują zeznania przesłuchanych kelnerów – na innych nagraniach przyznawał się nie tylko do poglądów sprzecznych z przekazem partyjnym, ale i do zwykłego przestępstwa.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Krystian Maj / KPRM.