Podobno mamę Mateusza Morawieckiego najbardziej denerwuje, kiedy premiera nazywa się „technokratą”. „Widocznie mówią o nim tak ci, którzy go kompletnie nie znają”, twierdziła w rozmowie z „Faktem” Jadwiga Morawiecka. Wynika stąd, że nowego premiera nie znają przede wszystkim jego koledzy z partii i rządu, bo właśnie w ten sposób uzasadniali jego nominację na stanowisko premiera. Rację ma jednak pani Jadwiga – Mateusz Morawiecki technokratą z pewnością nie jest.

Dwóch ojców

Kornela Morawieckiego wypuszczono z więzienia za działalność opozycyjną tuż przed stanem wojennym, pod koniec listopada 1981 roku. Mateusz Morawiecki miał wtedy 13 lat. Kilkanaście dni później, 13 grudnia, Morawiecki co prawda uniknął aresztowania, ale przez kolejnych sześć lat ukrywał się w różnych wrocławskich i podwrocławskich mieszkaniach.

W tym czasie nadzoruje druk prasy podziemnej, a w czerwcu ’82 roku po sporze z Władysławem Frasyniukiem zakłada Solidarność Walczącą. Poszło o organizację antyrządowej demonstracji z okazji pierwszego maja. Frasyniuk nie chce się na to zgodzić, obawiając się rozlewu krwi – Morawiecki apeluje, aby maszerować. To przekonanie o skuteczności zdecydowanych wystąpień przeciwko władzy miało stać się znakiem rozpoznawczym organizacji.

Jak mówi „Kulturze Liberalnej” historyk, Jan Olaszek „Solidarność Walcząca, jak sama nazwa wskazuje, stała na stanowisku, że z komunizmem trzeba walczyć, tak jak walczono z niemieckim czy sowieckim okupantem”. Te deklaracje nieczęsto były przekuwane w czyny, lecz organizacja świadomie odwoływała się do tradycji Armii Krajowej. Aby zapisać się do SW potrzebna była rekomendacja dwóch członków i złożenie przysięgi, w której kandydat zobowiązywał się „walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną, poświęcać swe siły, czas – a jeśli zajdzie potrzeba – swe życie dla zbudowania takiej Polski”.

Pod nieobecność ojca Jadwigę Morawiecką z czwórką dzieci wspiera SW za pośrednictwem Wojciecha Myśleckiego – znajomego Kornela jeszcze z czasów protestów w marcu ’68. W tym czasie kilkunastoletni Mateusz Morawiecki pojawia się na demonstracjach, gdzie kilkukrotnie zostaje pobity. Wojciech Myślecki chce się mścić, ale Morawiecki senior odmawia, uznając że byłby to… nepotyzm. Skoro SW nie może pomścić wszystkich pokrzywdzonych, nie będzie wyróżniać jego syna.

Dopiero kiedy Mateusz zostaje wywieziony do lasu, gdzie „ma kopać własny grób”, SW organizuje akcję odwetową. Jak mówi w rozmowie z „Kulturą Liberalną” Wojciech Myślecki, on sam proponował nawet zastrzelenie szefa lokalnej SB, ale Morawiecki senior znów zaprotestował. Kończy się więc na spaleniu domku letniskowego i zostawieniu notki. Co sam premier Morawiecki myślał lub myśli o tej akcji – nie wiemy. W SW działał nadal, a po aresztowaniu Kornela Morawieckiego pod koniec 1987 r. na warszawskim placu Konstytucji, na wysokości ósmego piętra przykuł się do rusztowań, rozwieszając płachtę z napisem „Uwolnić Kornela Morawieckiego”. Jeden z moich rozmówców twierdzi, że dla utrudnienia zadania służbom do płachty przyczepiono… granaty ćwiczebne.

Po upadku PRL Morawiecki przygotowuje na Wydziale Historii pracę magisterską o… Solidarności Walczącej, organizacji – jak sam pisze – „radykalnej politycznie, ale niezbyt zwartej wewnętrznie”. Tę opinię potwierdza wspomniany Jan Olaszek, który twierdzi, że „nie można przypisać SW do jakiejś konkretnej ideologii, na przykład narodowej czy konserwatywnej lub socjalistycznej czy liberalnej”.

Morawiecki kończy studia historyczne w 1992 roku i dopiero wówczas – za namową i ze wsparciem Myśleckiego – rusza do szkół menadżerskich i ekonomicznych. Jakie ma wówczas poglądy? Nie wiadomo. Frank Emmert – wykładowca Morawieckiego z Uniwersytetu w Bazylei w rozmowie z „Kulturą Liberalną” twierdzi że ten traktował UE jako kotwicę zabezpieczającą Polskę na Zachodzie, a tym samym chroniącą przed zakusami Rosji. Cenił też narzucony przez Wspólnotę… reżim prawny.

Po studiach Morawiecki uzyskuje od Emmerta zgodę na wydanie polskiego tłumaczenia jego podręcznika do prawa europejskiego, do którego dopisuje kilkadziesiąt stron poświęconych Polsce. Na okładce – za zgodą Emmerta – figuruje jako współautor.

W roku 1998 dostaje się do Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Komitetem kieruje wówczas Ryszard Czarnecki, dzisiejszy europoseł PiS-u, wówczas w AWS. Kilka miesięcy później Morawiecki jest już – z rekomendacji AWS – doradcą prezesa Banku Zachodniego. Jego pozycja rośnie, po połączeniu Banku Zachodniego z WBK wchodzi do zarządu, ale jego poglądy wciąż pozostają tajemnicą. Niewiele dowiadujemy się nawet od osób mających z nim wówczas kontakt zawodowy.

Do 2002 roku jest posłem sejmiku dolnośląskiego z ramienia AWS. W 2007 roku zostaje prezesem BZ WBK. Kilka lat później pytany na spotkaniu ze studentami, co motywuje go do pracy, prezes międzynarodowego banku odpowiada: „Wie pan.. tak myślę … trudno to przyznawać… takie osobiste pytanie. Ale tym, co codziennie mnie motywuje, jest… Polska, los Polski”. Podobnie mówi jako minister rozwoju, minister finansów, wreszcie jako premier. Co to jednak znaczy, co konkretnie chce osiągnąć?

Ilustracja: Arakdiusz Hapka
Ilustracja: Arakdiusz Hapka

Powiew świeżości?

„Niezbędne jest położenie akcentu na gospodarkę. Musimy inaczej położyć akcenty w polityce międzynarodowej i odeprzeć ataki, w ramach których Polskę przedstawia się jako naród ksenofobów i rasistów. Chcemy pokazać piękną twarz jagiellońskiej Polski” – tak Jarosław Gowin tłumaczył zmianę premier Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego. Pytany o to, czy Szydło nie mogła tej pięknej twarzy pokazać, wyjaśniał, że potrzebny jest „powiew świeżości”.

100 dni po nominacji i 71 dni po rekonstrukcji rządu po świeżości nie został ślad. Zamiast pokazywania pięknej jagiellońskiej twarzy Polski, premier Morawiecki większość czasu spędzał na pudrowaniu wizerunku, na odżegnywaniu się od zarzutów o antysemityzm, niekiedy jedynie zaogniając spór.

morawiecki (1)

Także w relacji z Unią Europejską nic się nie zmieniło. I szybko nie zmieni. Premier zawiózł, co prawda, do Brukseli „białą księgę w sprawie reform polskiego wymiaru sprawiedliwości” i to w dwóch wersjach językowych, ale blisko stustronicowy dokument to wyłącznie lista patologii polskiego wymiaru sprawiedliwości, uzasadniających konieczność przeprowadzenia gruntownych zmian. O wycofaniu się z kroków łamiących, zdaniem przedstawicieli UE, polską konstytucję nie ma mowy.

Czy wypowiedzi Mateusza Morawieckiego w pierwszych miesiącach urzędowania to jedynie polityczna gra, czy rzeczywiste poglądy?

Nie-zwykły prezes banku

Przed pierwszym spotkaniem z Emmanuelem Macronem Morawiecki powiedział, że jako historyk wytłumaczy prezydentowi Francji reformę sądownictwa w Polsce na przykładzie… rozliczeń Francji z nazistowskim państwem Vichy. Nie sposób przypuszczać, by premier liczył, że takimi słowami zmieni zdanie Macrona (skądinąd polityka znakomicie wykształconego) lub przynajmniej zyska jego sympatię. Po co więc je zatem wypowiedział? Zwykły błąd czy – co wówczas wydawało się bardziej prawdopodobne – próba zyskania uznania w oczach radykalnego elektoratu PiS-u. Morawiecki jako człowiek z zewnątrz – były bankowiec, osoba zamożna, kształcona na zachodnich uczelniach – musiał udowodnić, że w najbliższych dla PiS-u sprawach nie zrobi kroku wstecz.

Ale nadzieje tych, którzy chcą w Morawieckim widzieć centrystę, a te słowa – czy wywiad dla Telewizji Trwam, w którym premier wyraził pragnienie „rechrystianizacji Europy” – traktowały jako PR-ową zagrywkę, musiały przygasnąć po jego kolejnych wypowiedziach.

Na łamach prawicowego amerykańskiego tygodnika „Washington Examiner” premier tak opisał stan polskiego sądownictwa: „Przysługi trafiają do znajomych. Na rywali spada zemsta. W przypadku najbardziej lukratywnie wyglądających spraw wręczane są łapówki. W interesie bogatych i wpływowych oskarżonych, postępowania niekiedy ciągną się bez końca. Zbyt często sprawiedliwość nie jest dostępna dla tych, którym brakuje politycznych wpływów i zasobnych kont”.

Czy były prezes jednego z największych banków w Polsce, który w III RP zrobił spektakularną karierę zawodową, naprawdę uważa, że państwo polskie jest tak dalece skorumpowane?

„Te tezy były «publicystycznie wyostrzone»”, mówi mi jeden ze współpracowników premiera. Nie znaczy to jednak, że szef rządu nie wierzy w to, co napisał. „Zdaniem premiera to, że sądy nie zostały zdekomunizowane, wpłynęło na jakość sądownictwa”, dodaje mój rozmówca.

Dekomunizacja to dla Morawieckiego zatem kwestia nie poboczna, ale o fundamentalnym znaczeniu. I to niezależnie od tego, czy dotyczy ostatnich czynnych jeszcze sędziów pamiętających czasy stanu wojennego, czy zmarłych już peerelowskich generałów, których pośmiertnie pozwala degradować przegłosowana właśnie ustawa. „To, że degradacje są spóźnione, nie znaczy, że jest za późno” – twierdzi wspomniany pracownik Kancelarii Premiera i potwierdza, że to sprawa dla szefa rządu istotna.

Sam Morawiecki niejednokrotnie podkreślał, że to właśnie doświadczenia z lat 80. miały na niego największy wpływ. I to mimo że kiedy toczyły się rozmowy przy Okrągłym Stole, nie miał nawet 21 lat. „Mnie ukształtowało w ogromnym stopniu to, co do 1989 roku działo się w moim życiu, w życiu mojej rodziny, naszego środowiska Solidarności i Solidarności Walczącej oraz w Polsce. I każdy, kto zna mnie trochę lepiej niż wyłącznie z mediów, dobrze o tym wie”, mówił szef rządu w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”.

Dekomunizacja to dla Morawieckiego kwestia nie poboczna, ale o fundamentalnym znaczeniu. I to niezależnie od tego, czy dotyczy ostatnich czynnych jeszcze sędziów pamiętających czasy stanu wojennego, czy zmarłych już peerelowskich generałów, których pośmiertnie pozwala degradować przegłosowana właśnie ustawa. | Łukasz Pawłowski

Kilkanaście dni temu, podczas konferencji prasowej po spotkaniu z Jean-Claude’em Junckerem i przekazaniu mu „białej księgi”, Morawiecki nazwał PRL systemem totalitarnym, a w samym dokumencie napisano, że „rozliczenie zbrodni systemów totalitarnych, w tym sądowego bezprawia, jest bez żadnych wątpliwości jedną z podstawowych wartości, na jakich opiera się zjednoczona Europa”.

Premier nie dokonał żadnego rozróżnienia na poszczególne okresy – stalinizm, rządy Gomułki, Gierka, Kani czy Jaruzelskiego. Nie – dla Morawieckiego najwyraźniej aż do roku ’89 panował w Polsce system totalitarny, mimo że zakres prześladowań, wolności, inwigilacji czy brutalności aparatu państwowego pod koniec lat 40. i w epoce późnego Jaruzelskiego jest nieporównywalny. Taki pogląd Morawieckiego prowadzi do wniosku, że przypadkiem nie była też jego inna kontrowersyjna wypowiedź dotycząca wydarzeń z Marca 1968. Premier stwierdził wówczas, że w tamtym okresie „nie było Polski”, a jedynie „reżim komunistyczny”, a w związku z tym dzisiejsza Polska nie ponosi za Marzec odpowiedzialności.

Jedno jest pewne – obecnych działań szefa rządu nie można zrozumieć, nie uwzględniając jego doświadczeń z Solidarności Walczącej. Morawiecki potrafi niemal na jednym wdechu opowiadać o globalnych nierównościach majątkowych, podpierając się bestsellerową książką Thomasa Piketty’ego, zachwalać samochody elektryczne i jednocześnie utrzymywać, że polski system sądownictwa, a co za tym idzie – polskie państwo, są zepsute, ponieważ winni za stan wojenny wciąż nie ponieśli odpowiedniej kary.

„To nie jest zwykły prezes banku, który przyszedł do polityki, ale syn Kornela Morawieckiego, któremu esbecy kazali kopać własny grób” – stwierdza, wspomniany wcześniej, współpracownik premiera. Pytanie, jak ktoś o tak wyrazistych i radykalnych poglądach większość zawodowego życia spędził w zagranicznych lub kontrolowanych przez zagraniczny kapitał bankach?

„Nikt nie traktował go poważnie”, odpowiada z kolei były bliski współpracownik Donalda Tuska. A na pytanie o to, czy Morawiecki zdradzał się z jakimiś radykalnymi poglądami, ucina: „Nie znam jego poglądów, bo nikogo to nie obchodziło”.

Morawiecki potrafi niemal na jednym wdechu opowiadać o globalnych nierównościach majątkowych, podpierając się bestsellerową książką Thomasa Piketty’ego, zachwalać samochody elektryczne i jednocześnie utrzymywać, że polski system sądownictwa, a co za tym idzie – polskie państwo, są zepsute, ponieważ winni za stan wojenny wciąż nie ponieśli odpowiedniej kary. | Łukasz Pawłowski

Zwykły prezes banku

O tym, że premier, nawet przymierzając się roli politycznej, niespecjalnie afiszował się ze swoimi poglądami politycznymi, słyszę z kilku źródeł.

„Skryty, małomówny. Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce” – wspomina znajomy premiera z czasów pracy w banku. Owszem, wiadomo było, że jest synem Kornela Morawieckiego, że – już jako prezes BZ WBK – wspierał różnego rodzaju inicjatywy historyczne, ale było to uznawane za pewnego rodzaju koloryt, ale nie cechę dominującą.

Tym bardziej, że Morawiecki angażował się również w inicjatywy z jego obecnym środowiskiem politycznym niemające nic wspólnego. Jedną z nich była Fundacja „Świat Idei”, której celem było wydawanie polskiej wersji portalu Project Syndicate, międzynarodowej organizacji medialnej publikującej artykuły najbardziej znanych na świecie polityków, biznesmenów, aktywistów i wykładowców akademickich, w tym Billa Gatesa, Tony’ego Blaira, Josepha Stiglitza, Jeffreya Sachsa, Julii Tymoszenko i wielu innych.

Pieniądze na uruchomienie polskiej wersji strony wyłożyli menadżerowie kilku największych w Polsce spółek. Obok Morawieckiego byli to między innymi Maciej Witucki z Orange Polska, Zbigniew Jagiełło z PKO BP, Jacek Krawiec z PKN Orlen i Andrzej Klesyk z PZU. Wymienione osoby nie tylko dostarczyły środków, ale weszły także w skład Rady Fundacji.

„Mateusz Morawiecki był jedną z sił napędowych polskiego Project Syndicate i zależało mu na tym, żeby teksty reprezentowały różne poglądy” – wspomina Michał Kobosko, ówczesny wiceprezes Fundacji „Świat Idei” i redaktor naczelny polskiej wersji portalu. Jak twierdzi Kobosko, Morawiecki uczestniczył we wszystkich spotkaniach Rady Fundacji, co więcej, nigdy nie miał specjalnych uwag do publikowanych treści. To zaskakujące tym bardziej, gdy przypomnimy sobie publikacje. Właśnie na łamach Project Syndicate ukazał się chociażby słynny artykuł Jana Tomasza Grossa, który tak napiętnowała polska prawica. Autor „Sąsiadów” napisał w nim między innymi, że „w czasie wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”.

Dziś portal już nie istnieje. „Po wyborach [parlamentarnych z 2015 roku – przyp. red.] grono sponsorów skurczyło się. Nie było możliwości pozyskania nowych”, tłumaczy Michał Kobosko. Stronę zamknięto w maju 2016 roku.

Jak to możliwe, że członek partii i premier rządu, który od miesięcy toczy bój o zupełnie inną narrację historyczną, nie tylko tolerował teksty, ale i sponsorował stronę, która je wydawała? „Sam się zastanawiam, jaką on jest osobą”, odpowiada Kobosko. I dzieli się swoimi wątpliwościami co do światopoglądu aktualnego premiera: „Mam rozdwojenie jaźni. On był prezesem hiszpańskiego banku, choć nigdy nie podkreślał, że to instytucja hiszpańska, ale silna instytucja finansowo wspierająca rozwój Polski”.

A czy podczas posiedzeń Rady Fundacji premier zdradzał się z politycznymi poglądami? „Zawsze wydawał się człowiekiem «za szybą». Bliskie kontakty to była rzadkość. Skoncentrowany na celach, perfekcjonista, bardzo wymagający”. Krótko mówiąc, „normalny prezes banku”.

Kariera polityczna?

Z tej i wielu innych rozmów wyłania się obraz Morawieckiego jako człowieka metodycznego, pracowitego, niezwykle ambitnego, ale także apodyktycznego. „To pracoholik. Potrafi zadzwonić do swoich pracowników w niedzielę i powiedzieć, że trzeba coś zrobić”, mówi nam były współpracownik Morawieckiego z czasów bankowych.

Inny z rozmówców twierdzi, że dla Morawieckiego szokiem miało być to, jak niesprawna jest rządowa administracja i jak wiele czasu poświęcają jego podwładni na udowodnienie, że wydanego polecenia nie da się wykonać. Tak oto cechy i nawyki, które były przydatne w karierze bankowca, mogą niekoniecznie sprawdzają się na polu politycznym. Cierpi na „polityczny autyzm” – słyszę podczas jednego z wywiadów.

Obecny premier ma ogromne polityczne ambicje i dotychczas potrafił dobrze wykorzystać zmieniające się okoliczności. Ale trudno sobie wyobrazić, by ktoś ukształtowany w takim środowisku jak Solidarność Walcząca, chciał władzy dla niej samej. Morawiecki chce radykalnie zmienić Polskę. Ale chyba sam nie do końca wie w co i jak.

Szef rządu nie jest ani technokratą, ani wielkim wizjonerem, nie jest też charyzmatycznym mówcą zdolnym porywać tłumy. Najbardziej przypomina… Solidarność Walczącą – radykalną politycznie, ale bez spójnej wizji przyszłości. Jak pisał premier w swojej pracy magisterskiej: „W Solidarności Walczącej zlewało się ze sobą kilka nurtów polityczno-ideologicznych, których spoiwem był jednakowo negatywny stosunek do władzy komunistycznej”. Mateusz Morawiecki to SW zamknięta w jednej osobie.