„Miasto Złotej” Daniela Chmielewskiego – poleca AGNIESZKA DOBERSCHUETZ
„Miasto Złotej” to piękna książka (jeśli chodzi o estetykę wydawnictwa, konwencję, ilustracje, zaproszenie czytelnika do interakcji), aczkolwiek nie dla każdego. Utrzymana w onirycznym klimacie koszmaru sennego, ponuro niebieska, miejscami groźna, nierealna – jak sen właśnie. Młodsze dzieci może przerazić wizja dziewczynki mieszkającej samotnie, bez rodziców, w ponurym, betonowym mieście, które w zagrażających jego status quo okolicznościach staje się wrogie wobec własnych mieszkańców. Tych nielicznych – Złotej, misia i lalki – jej jedynych towarzyszy. Brzmi strasznie, prawda?
Ale bohaterowie książki kochają swoje miasto! Beton jest dla nich ostoją, wszystkim, co w życiu znają. Potrafi przybierać w ich oczach różne barwy i funkcje, ma swój urok i gwarantuje bezpieczeństwo. Są w nim szczęśliwi, mimo iż na co dzień jedzą monotonnie opakowane, papkowate gotowce bez wyrazu, nie wiedzą, co to przyroda i natura. Nie znają innej rzeczywistości, nie porównują, kochają bezkrytycznie. Dopiero zaistniała znienacka anomalia wyrywa ich z zaślepienia: można żyć inaczej! Na świecie są inni ludzie – przyjaźni, pomocni, pomysłowi… Jest zieleń, ziemia, prawdziwe smaki i zapachy! Piękne? Dla Złotej to z początku przerażające, bo diametralnie inne niż swojska betonowa pustynia. Czy historia będzie miała happy end? Nie wiemy. Jest jak sen niedopowiedziana, otwiera możliwość różnych interpretacji. Ale daje zieloną nadzieję, że nowe będzie dla wszystkich lepsze.
Książka:
Adam Chmielewski, „Miasto Złotej”, il. Magdalena Rucińska, wyd. Tadam, Warszawa 2018.
„Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” Sylwii Błach – poleca ANNA KASZUBA-DĘBSKA
Na pierwszej stronie książki podpisana pod tekstem wstępu Wampirzyca Sylwia zapewnia Czytelników, że zabiera ich „na szaloną wycieczkę przez świat pełen strasznych bądź dziwnych istot”. I to prawda.
Choć ogólnie nie przepadam za horrorami, to uważam, że czasami dla utrzymania kondycji i równowagi dobrze jest się trochę pobać. Dzieci przekornie często wybierają książki, które niosą ze sobą dreszczyk emocji. Wiem, co mówię, bo przeprowadziłam próby na grupach sześciolatków, które spośród dziesięciu różnych książek wybierały właśnie pozycje z gatunku „bajka z dreszczykiem w tle”. Ciekawe, prawda?
Książka autorstwa Sylwii Blach zilustrowana przez Paulinę Daniluk to kompendium wiedzy o dziwnych stworach z wszelakich mitologii, bajek i legend. Występuje tu cała plejada fantastycznych postaci – od goblinów, kosmitów, zombie, po trolle, pegazy czy jednorożce. Mnie szczególnie zainteresowała postać poltergeista, czyli całkowicie niewidzialnego bytu, będącego czystą energią. Autorka pisze: „Młody Czytelniku, zdradzę Ci sekret – poltergeistów się boję najbardziej na świecie… nikt nie wie, czym naprawdę są. […] Hałasy, stuki, latające kubki, talerze, przewracane meble, czy trzaskające drzwi – to tylko fragmenty z repertuaru zachowań tych niezwykłych duchów”.
Pozycję tę można potraktować jako leksykon, w którym znajdują się encyklopedyczne informacje z wierzeń, legend i podań ludów słowiańskich, germańskich czy mitologii antycznych, które przeniknęły do świata dziecięcej popkultury i na stałe zadomowiły się w filmach, animacjach, grach komputerowych i oczywiście książkach.
Niegdyś nasi przodkowie wierzyli w te przedziwne istoty bogów i herosów o nieprzeciętnych umiejętnościach i niesamowitych przygodach, a wiele z nich doczekało się pomników, które można zobaczyć w muzeach całego świata. Dlatego jeśli chcesz poszerzyć swoją wiedzę o cyklopach, smokach, rusałkach, niksach, slendermanach, sukkubach, inkubach i boogeymanach, ta książka jest właśnie o nich.
Książka:
Sylwia Blach, „Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory”, il. Paulina Daniluk, wyd. Albus, Poznań 2017.
„Bezdomne wampiry o zmroku” Tadeusza Baranowskiego – poleca PIOTR KIEŻUN
W czasach mojego dzieciństwa, które przypadło na przełom lat 80. i 90., wyobraźnią małoletnich pożeraczy komiksów rządziło niepodzielnie trzech polskich autorów: Janusz Christa z serią o Kajku i Kokoszu, Papcio Chmiel z „Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem” oraz Tadeusz Baranowski. Ten ostatni tworzył albumy zdecydowanie najtrudniejsze w odbiorze. Cóż, większość dzieciaków nie potrafiła jeszcze zrozumieć purnonsensowych dowcipów, gier słownych czy aluzji odsyłających do świata dorosłych. Ale „Antresolkę profesorka Nerwosolka” czy „Podróż smokiem Diplodokiem” i tak czytało się z wypiekami na twarzy, choć w pełni humor Baranowskiego przyszło nam wszystkim docenić dopiero po latach.
Z „Bezdomnymi wampirami o zmroku” rzecz jest jeszcze bardziej skomplikowana. O ile wcześniejsze historie obrazkowe Baranowskiego były przeznaczone także dla dziecięcego czytelnika, o tyle ten zbiór opowiastek – którym w 2005 roku autor dorobił nowe dialogi – jest skierowany ewidentnie do starszaków. Ich bohaterami są dwa fajtłapowate, choć jednocześnie wzbudzające olbrzymią sympatię wampiry Szlurp i Burp, które próbują stawić czoła nowej rzeczywistości. Większość historyjek to bowiem satyra na Polskę czasów transformacji, zwaną przez Baranowskiego Polsylwanią. Wampiry są tu niewątpliwie ofiarami. Niedostosowane do kapitalizmu, zdegustowane wszędobylską komercją i brutalną polityką, wciąż wpadają w tarapaty. Wszędzie króluje dosadny czarny humor i slapstick. Baranowskiemu zdarza się też ciężkawy dowcip – również na tematy damsko-męskie.
„Bezdomne wampiry o zmroku” to zatem materiał na lekturę w układzie: uświadomiona młodzież + gotowy na dziwne pytania dorosły. To dość odważny eksperyment, ale komiks może być dobrą okazją do udzielenia naszej dorastającej progeniturze niekonwencjonalnej lekcji historii najnowszej. Zresztą nie łudźmy się. Ona przecież dobrze wie, że świat niekiedy potrafi pokazać swoje wampirze oblicze i odsłonić krwiożercze zęby.
Komiks:
Tadeusz Baranowski, „Bezdomne wampiry o zmroku”, Kultura Gniewu, Warszawa 2017.
„Małe Licho i tajemnica Niebożątka” Marty Kisiel – poleca PIOTR MILLER
Urocza opowieść o chłopcu, który rozpoczyna szkolną edukację. Niby nic niezwykłego, ale… Bożek wychowuje się pod opieką nie tylko mamy i dwóch wujków, ale i – między innymi – swojego uczulonego na pierze anioła stróża, potwora spod łóżka i niemieckich upiorów na strychu. Dotychczas bawił się w towarzystwie nadnaturalnych przyjaciół, ale teraz musi się zmierzyć z rzeczywistością zwykłych rówieśników; rzeczywistością pełną nowych wyzwań i nieznanych zjawisk (jak Spiderman czy Transformersy). A kiedy wreszcie nadejdzie impreza z okazji Halloween, Bożek znajdzie się w sytuacji, która zmieni w jego życiu jeszcze więcej niż szkoła.
Książki dla dzieci z pogranicza horroru i fantasy zawsze stanowią dla mnie szczególną radość – ze względu zarówno na moje zainteresowania, jak i aktualne pasje mojej córki. „Małe Licho…” Marty Kisiel jest napisane z werwą i humorem i czyta się je nad wyraz przyjemnie (mimo przymiotnikowej nadczynności autorki). Sympatyczne postacie i plastyczne opisy ułatwiają zanurzenie się w fabule, a spora dawka humoru sprawia, że napięcie wywołane scenami, które mają przestraszyć szybko zostaje rozładowane. Idealnym zwieńczeniem są piękne ilustracje Pauliny Wyrt – pełne wdzięku, zabawne i bogate w detale.
Jeśli zatem szukacie lektury na halloweenowy wieczór dla młodego wielbiciela opowieści z dreszczykiem, książka Marty Kisiel będzie świetnym wyborem. Nie tylko bawi i przestrasza, ale i uczy – zrozumienia i akceptacji dla odmienności, wagi ciepła i miłości oraz przyjaźni i zaufania. A co najważniejsze, pokazuje, że przyjaźń może nadejść z najmniej spodziewanego kierunku.
Książka:
Marta Kisiel, „Małe Licho i tajemnica Niebożątka”, il. Paulina Wyrt, wyd. Wilga, Warszawa 2018
„Jak Stryjenka Milenka palec od ssania uratowała” Anny Kaszuby-Dębskiej – poleca KRZYSZTOF RYBAK
Stryjenka Milenka mieszka wraz z Basią, Kasią, Natasią oraz Witasiem, Jasiem i Stasiem w „mrocznym domu” przyczepionym do stromego urwiska. Tak się składa, że Natasia – jako jedyna – uwielbia ssać swój kciuk. Jak się okaże, traumatyczne zdarzenie, do którego przyczyni się mocny podmuch wiatru, zmusi Natasię do zmiany nawyków na zawsze. By ułatwić dziewczynce przejście przez ten trudny czas, stryjenka Milenka opowiada historię o niesfornym chłopcu, rozkochanym jak Natasia w ssaniu kciuka. Ta opowieść w opowieści – choć prezentuje makabryczne zabiegi czynione na palcu chłopca przez Kuchmistrza, Kominiarczyka i Krawcawszechmistrza – nie tylko skutecznie pozbawi Miłoszka chęci ssania, ale zwróci też uwagę czytelnika na potrzebę wolności do tej pory zamkniętego przed światem kciuka.
Zgodnie z zapowiedzią wydawcy książka Anny Kaszuby-Dębskiej (twórczyni tekstu oraz ilustracji) to „bajka z dreszczykiem w tle”. Dreszczyk rzeczywiście pozostaje drugorzędnym elementem opowieści, książka silniej przemawia bowiem za pomocą budzących niepokój czarno-białych ilustracji. W warstwie językowej autorka sięga po sprawdzone chwyty rodem z baśni, wykorzystując stałe epitety, powtórzenia całych fraz i znane z klasycznych tekstów sekwencje, inspirując się przy tym jednym z wierszyków ze „Złotej Różdżki” Heinricha Hoffmana [1]. Bawi się słowem, oferując czytelnikowi przyjemną opowieść o złym nawyku godzącym w godność kciuka. Lektura książki gwarantuje sporą dawkę śmiechu, bo choć oprawa graficzna może zaniepokoić, to sama historia jest raczej pozytywną opowiastką.
Przypisy:
[1] O historii tej niesamowitej publikacji pisał m. in. Łukasz Kozak. Na łamach „Kultury Liberalnej” ukazała się recenzja nowego wydania tekstu Hoffmanna.
Książka:
Anna Kaszuba-Dębska, „Jak Stryjenka Milenka palec od ssania uratowała”, Wydawnictwo Debit, Katowice 2018.
„Horror” Madleny Szeligi i Emilii Dziubak – poleca KAROLINA STĘPIEŃ
Narzędzie zbrodni: nóż. Miejsce: kuchnia. Oprawca: człowiek. Ofiara: Marchewka… Niczym przez policyjne akta Madlena Szeliga prowadzi czytelnika przez historię okrutnych przestępstw przeciwko warzywom i owocom. Sprawa Marchwi, Kapusty, Winogron – każdy z dwudziestu rozdziałów przepięknie wydanego „Horroru” ze szczegółami opisuje cierpienia, jakimi byłyby kuchenne rewolucje dla roślin wyposażonych w uczucia.
Starsi czytelnicy dostrzegą tu mniej lub bardziej ewidentne nawiązania do zbrodni popełnianych przez ludzi. Mamy tu m.in. tortury, rytualne mordy, wywózkę do obozu masowej zagłady i zakończony karą śmierci pobyt w więzieniu. Brzmi upiornie, dlatego w epilogu autorka uspokaja dorosłych, z przekąsem zwracając się do dzieci: „Ja wiem, że wy się nie boicie. […] Ale popatrzcie na swoich rodziców”.
„Horror” jest więc zdecydowanie kontrowersyjny, ale także przewrotnie zabawny. Choć czasem przeciętne stylistycznie, historie roślin zaskakują nieoczywistymi analogiami i puentami. Najmocniejszą stroną książki są jednak ilustracje Emilii Dziubak. Jak zawsze mają w sobie wiele uroku, ale tym razem ich niewinność pożera mrok – przede wszystkim dzięki temu „Horror” daje tę charakterystyczną przyjemność płynącą z odczuwania fikcyjnej grozy.
Przy całej swej bezczelności opowieść ma także morał – żaden zbrodniarz nie działa bezkarnie. Książka kończy się więc happy endem. Ponurym, bo rośliny wreszcie mszczą się na ludziach. Jako przedstawicielom gatunku mogłoby nam być z tego powodu przykro. Ale niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie ma krwi buraczka na rękach.
Książka:
Madlena Szeliga i Emilia Dziubak, „Horror”, wyd. Gereon, Kraków 2017.
„Poradnik hodowcy aniołów” Grzegorza Kasdepkego – poleca PAULINA ZABOREK
Intryguje już sam tytuł. Przywodzi na myśl nieuchwytny obraz uskrzydlonych postaci –przepoczwarzających się w długich rzędach alejek wielkiej szklarni. Wrażenie to potęguje okładka – spośród ornamentów pomidorowych krzaków wyłania się ręka odziana w grubą rękawicę, chwytająca rąbek anielskiego skrzydła.
Grzegorz Kasdepke jest autorem różnorodnych gatunkowo książek. Ja jednak najbardziej lubię Kasdepkego w wersji mroczno-surrealistycznej, bo i takie utwory zdarza mu się popełnić. Przykładem jest właśnie „Poradnik hodowcy aniołów”.
Jedenastoletnia Marta próbuje uciec od posępnej codzienności – alkoholizmu matki i niezaradności ojca – obserwując rzeczywistość zaokienną. Przygląda się startującym awionetkom i szybowcom na warszawskim Bemowie, obserwuje staruszków w podupadłych ogródkach działkowych na obrzeżach Chomiczówki. Któregoś dnia decyduje się zapuścić w te mroczne, ciche rewiry, żeby sprawdzić, czy to, co widziała z balkonu, jest prawdą. A widziała siedzące na drzewach anioły. I staruszka, który sterował ich lotem, zupełnie jakby uczył je latać.
W ten sposób obyczajowy charakter historii stopniowo się zmienia. To, co było osobliwe, zaczyna być groźne i złe. W czytelniku pojawia się lęk z pogranicza jawy i snu, taki, który pochodzi ze złych przeczuć, skrywanych emocji i poczucia osaczenia.
Rozdziały opowiadające przygodę Marty przeplatają się z kartami poradnika utrzymanego w stylu dawnych tablic przyrodniczych – z rycinami i łacińskimi nazwami. To z niego dowiadujemy się, czym jest „anielnik”, czemu służy „oblatywanie aniołów” i czy to możliwe, by anioł nas zaatakował. Wspaniale ogląda się ilustracje Grażyny Rigall – nieco złowieszcze, mroczne i jednocześnie bardzo ekspresyjne.
Książka:
Grzegorz Kasdepke, „Poradnik hodowcy aniołów”, il. Grażyna Rigall, wyd. Adamada, Gdańsk 2018.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.
* Ilustracja użyta na stronie głównej: Seymour Joseph Guy, „Story of Golden Locks”, ok. 1870 roku Źródło: Wikimedia Commons (CC0 1.0).