Dawid Dróżdż: Podobno dużo czasu zajęło ci namówienie twoich bohaterek, by zgodziły się na realizację filmu.
Marta Prus: To prawda. Moje starania o to, aby pani Irina Viner (trenerka głównej bohaterki, Rity Mamun – gimnastyczki artystycznej) zgodziła się, abyśmy zrobili o nich film, trwały prawie trzy lata. Te trudności jednak tylko mnie motywowały. Wydaję mi się, że – zarówno dla widza, jak i dla twórcy – ciekawiej jest, kiedy film opowiada o bohaterach, do których trudno dotrzeć, i pokazuje zamknięty na co dzień świat. Jeździłam do Rosji oraz na zawody gimnastyczne, które odbywały się w innych krajach. Spotykałam panią Irinę, przypominałam jej o sobie i mówiłam, że bardzo zależy mi na realizacji mojego projektu. W końcu doceniła upór oraz ilość poświęconego przeze mnie czasu. Równie ważne było dla niej to, że naszym filmem zainteresowali się producenci z Niemiec i Finlandii.
Jak wyglądała twoja relacja z Ritą? To wielka gwiazda rosyjskiego sportu – wielokrotna mistrzyni świata w gimnastyce artystycznej, która w Rosji jest bardzo popularną dyscypliną.
Rita nigdy nie była zainteresowana bliższą znajomością ze mną, co na planie było nieco problematyczne, ponieważ niechętnie dopuszczała nas do swojego życia prywatnego. Była tak zamknięta, że musieliśmy negocjować, czy możemy wejść do jej pokoju na 10 minut. Był to poważny test dla mojego ego. Z jednej strony, kiedy robię film, bohater jest dla mnie kimś świętym i poddaję się jego zaleceniom, ale z drugiej strony – miałam wrażenie, że Rita nie bierze na poważnie zarówno filmu, jak i mnie. Ponadto ze względu na nadchodzące igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro poziom stresu rósł, a ja stawałam się jej workiem treningowym. Jeśli na kogoś można było się zdenerwować, to zawsze byłam pod ręką. Ostatecznie doceniła jednak moją pracę. „Over the limit” bardzo jej się podoba i podziękowała mi za ten film.
Wydaje się osobą duszącą w sobie emocje.
Oddzielała życie osobiste od gimnastyki. Traktowała sport jako swoją pracę, a w niej zamykała się na emocje. Chciała być w stu procentach profesjonalna. Prywatnie potrafiła być jednak niemiła. Spędziła dużo czasu z osobami, które widzimy w filmie, a otoczenie wpływa na to, jaki jesteś…
Zrealizowaliście aż sto dni zdjęciowych – to robi wrażenie! Kiedyś kino Kazimierza Karabasza było określane mianem kina cierpliwego oka – chyba obraliście podobną drogę…
To prawda. Czasem, będąc na sali treningowej, autor zdjęć Adam Suzin musiał grać na telefonie, żeby zabić czas. Ja byłam jednak w ciągłym napięciu, obserwowałam moje bohaterki i myślałam, czy dany moment jest na tyle ciekawy, aby włączyć kamerę. W podejściu do kina dokumentalnego jestem tradycjonalistką – film może zyskać największą wartość, kiedy cierpliwie obserwujemy świat. Także jako widzowi największą przyjemność sprawia mi oglądanie dokumentu, w którym czuję, że reżyser nie ingerował w przedstawiony świat.
W „Over the limit” uniknęłaś tego, co wydarzyło się w twoim krótkometrażowym dokumencie z 2015 roku, „Mów do mnie”. Twoim bohaterem był wówczas próbujący zerwać z uzależnieniem od marihuany Krzysiek. W trakcie zdjęć zawiązała się między wami bliska relacja, która w jego przypadku przerodziła się w głębsze uczucie.
Rita była już utytułowaną gwiazdą gimnastyki, a ja młodą reżyserką, co stawiało mnie na niższej pozycji. Dla Krzyśka fakt, że chciałam nakręcić o nim film, dowartościowywał go. Z tego powodu w „Mów do mnie” zaistniała sytuacja, która nie miałaby miejsca, gdybym nie pojawiła się w życiu bohatera. To było trudne doświadczenie. Cieszyłam się, że relacja z Ritą była zupełnie inna. Mam wrażenie, że nie wpłynęłam w żadnym stopniu na jej losy.
Często mówi się o etyce dokumentalisty. W „Over the limit” nie wszystkie bohaterki przedstawione są w dobrym świetle. Nie obawiałaś się, że może im to w jakiś sposób zaszkodzić?
Myślę, że Rita jest przedstawiona bardzo ciepło, choć mogłam wtrącić do filmu sceny nieco zmieniające postrzeganie jej postaci. Po sukcesie na igrzyskach olimpijskich wszyscy medaliści spotykali się z Putinem, aby odebrać od niego nagrody. Podczas tej uroczystości Rita miała krótką przemowę, w której doceniła pracę trenerek oraz podkreślała, jak ważne jest dla niej reprezentowanie kraju. Gdybyśmy włożyli tę scenę na koniec filmu, ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że bezrefleksyjnie podchodzi do swojej kariery. Ja jednak wiedziałam, że jej emocje są szczere. Zawsze myślę o tym, jak bohater jest przedstawiony w filmie – uważam, że na tym polega etyka dokumentalisty.
Dla mnie w dokumencie bardzo ważna jest prawda. Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem nieetyczna, ponieważ przedstawiłam Irinę jako negatywną postać, stosującą zbyt ostre metody treningowe. W rzeczywistości nie było możliwości przedstawić jej inaczej, bo po prostu jest taką osobą. Bywało nawet, że skracałam jej wypowiedzi, żeby nie stała się karykaturalna. Pani Irina zobaczyła film jako pierwsza i go zaakceptowała.
Nie jest osobą, z którą chciałbym mieć kiedykolwiek do czynienia…
Pani Irina jest osobą z dużymi osiągnięciami sportowymi (trenowane przez nią zawodniczki aż pięciokrotnie zdobywały złoty medal igrzysk olimpijskich), zaś jej mąż jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, co na pewno wpływa na jej poczucie władczości. Nie było możliwości, abym dorównała jej w jakimkolwiek aspekcie. Jej podejście do mnie zmieniło się nieco po tym, jak obejrzała gotowy film, który bardzo jej się spodobał. Pani Irina uznaje, że w pracy, którą wykonuje, nie może pokazywać uczuć i swoich słabości. Taka też była wobec mnie. Nie obrażała mnie i nie była agresywna, jak wobec Rity, ale traktowała mnie protekcjonalnie.
Ta postać staje się dzięki temu pewnym symbolem. „Over the limit” odbieram między innymi jako film o nadużywaniu władzy.
Robiąc filmy, zawsze szukam uniwersalnych tematów, które można zmetaforyzować. Do Rosji przyciągnęła mnie wizja świata gimnastyki artystycznej, będącej alegorią tamtejszego systemu politycznego. Miałam bohaterkę – Irinę, która jest silnym, bezkompromisowym przywódcą, oraz podległe jednostki, działające w jej imieniu dla chwały swojego kraju. Potem jednak stwierdziłam, że nie chciałabym na siłę wkładać w film mojej tezy. Zdecydowałam się postawić na bardzo emocjonalną historię Rity, która sama rozszerza się na inne konteksty.
Zawsze szukam uniwersalnych tematów, które można zmetaforyzować. Do Rosji przyciągnęła mnie wizja świata gimnastyki artystycznej, będącej alegorią tamtejszego systemu politycznego. | Marta Prus
Sportu zostaje w filmie bardzo niewiele.
Myślę, że uciekałam od zrobienia kina stricte sportowego. Ponieważ w dzieciństwie trenowałam gimnastykę artystyczną, kocham ten sport, ale już mi się opatrzył i zbyt dobrze go znam. Ponadto ważniejsze były dla mnie czynniki pozasportowe. Nie miało znaczenia, czy Rita jest sportsmenką, wschodzącą gwiazdą aktorstwa, artystką czy naukowcem. Liczyły się jej emocje i ukazanie struktury, w której jednostka działa w imię wyższego celu.
Czym są te „wyższe cele”?
Sport bez wątpienia jest narzędziem budowania prestiżu kraju i pokazywania jego potęgi.
Coraz mniej w tym wszystkim zwykłej przyjemności…
Ostatnia scena jest moją interpretacją całego filmu, który mógł zakończyć się wielkim happy endem, ale chciałam pokazać mój punkt widzenia na tę historię. Sport na profesjonalnym poziomie już dawno nie jest przyjemnością, lecz ciężką pracą.
W Rosji być może jeszcze cięższą niż w innych zakątkach świata. Wielokrotnie podkreślałaś, że zainteresowała cię mentalność wschodnioeuropejskich krajów. Na czym polega ich specyfika?
Myślę, że różnice wynikają z poczucia autonomii u ludzi. Na Zachodzie, w demokratycznych krajach każdy ma świadomość, że jest odrębną jednostką. Natomiast ludzie w krajach wschodnich, którzy mają wpojone poczucie przynależności do większej społeczności, nie są tak samowystarczalni – poza jednostkami majętnymi i wpływowymi. Te różnice widać nawet w recepcji „Over the limit”. W Rosji po seansie wyrażano ogromny szacunek wobec pracy włożonej zarówno przez Ritę, jak i Irinę. Na Zachodzie skupiano się natomiast na ostrych metodach treningowych, nazywano Irinę potworem i pytano, czy zainicjowałam jakieś akcje, żeby już więcej nie uczyła innych.
Na Zachodzie przede wszystkim podkreśla się równość, a tam ogromny szacunek żywi się wobec osób mających duże osiągnięcia, pieniądze i władzę. Jest tam jednak dużo większa solidarność, ludzie interesują się sobą, pomagają sobie nawzajem. Ostatnio, kiedy wracałam do swojego mieszkania, tutaj w Warszawie, zobaczyłam na ziemi coś, co przypominało dowód osobisty. W momencie, kiedy schylałam się, aby go podnieść, przechodził mężczyzna z Ukrainy. Sądził, że źle się czuję, i bez wahania podszedł do mnie, aby zapytać, czy może mi jakoś pomóc. Jest wśród ludzi ze Wschodu ogromna solidarność – zarazem jednak mają ciągłe poczucie, że ktoś sprawuje nad nimi władzę i nie są w stanie się jej przeciwstawić.
Podobnie jak Rita nie była w stanie przeciwstawić się Irinie. Ty niegdyś potrafiłaś zmienić swoje życie i po kilku latach skończyłaś trenować gimnastykę artystyczną. Co cię zniechęciło?
Odeszłam, ponieważ nie byłam w tym najlepsza, a zawsze czuję się dobrze, kiedy coś mi wychodzi.
Ambicja to zatem coś, co łączy cię z twoją bohaterką. To bywa uciążliwe?
To trudne, kiedy masz wobec siebie duże wymagania, a rzeczywistość ci nie sprzyja i stawia kolejne przeszkody. Do tego jestem osobą, która bierze wszystko do siebie. Często obwiniam się o rzeczy niewynikające z moich błędów, a z błędów współpracowników. Bycie ambitną wyniszcza emocjonalnie, ale gdybym taka nie była, to nie dokończyłabym tego filmu. Czy było warto…? Warto w życiu realizować swoje cele, ale stawianie wobec siebie wygórowanych oczekiwań bywa męczące. Gdybym jednak miała do wyboru: nic nie robić lub zrealizować ten film – to wybrałabym drugą opcję. Chyba nie był to zdrowy czas, zaczęły mi siwieć włosy – kto wie – mogą pojawić się jakieś wrzody na żołądku, ale cóż… ryzyko zawodowe [śmiech].