Najnowszy film Sergieja Dworcewoja dotyczy problemu migracji z Azji Centralnej do Federacji Rosyjskiej, a właściwie historii jednej konkretnej migracji. Po upadku ZSRR i powstaniu niepodległych państw w Azji Centralnej ludzie zaczęli masowo migrować z tego regionu do Rosji. Są to przede wszystkim Tadżycy, Kirgizi, Uzbecy, rzadziej Kazachowie i Turkmeni szukający pracy i lepszego życia. Tak jak do niedawna Polacy na Zachodzie. Dla nich Rosja to „Zachód” – inny, lepszy świat, a Moskwa to miasto niekończących się możliwości. Miasto, w którym można wszystko wygrać albo wszystko przegrać.

W poszukiwaniu rosyjskiego snu

Ajka jest jedną z takich osób. Młoda Kirgizka pożyczyła pieniądze, by założyć salon krawiecki. Nie chciała stać się podobna do swojej siostry i wielu innych dziewcząt, które we wczesnej młodości wydawane są za mąż i zgodnie z miejscową tradycją mają wieść dobre życie spokojnych żon i matek. Chciała czegoś więcej… Ale marzenia nie zawsze się spełniają, nie od razu. Ajka wpada w czarną dziurę, pomysł z salonem nie wypalił. Za długi ściga ją kirgiska mafia, a do tego jest w niechcianej ciąży.

Dla migrantów Rosja to „Zachód” – inny, lepszy świat, a Moskwa to miasto niekończących się możliwości. Miasto, w którym można wszystko wygrać albo wszystko przegrać. | Anna Cieślewska

W pierwszych scenach filmu widzimy, jak Ajka ucieka z porodówki i zostawia swoje nowo narodzone dziecko. Miota się w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy, mieszka nielegalnie razem z wieloma migrantami w podobnej sytuacji. Wszyscy przyjechali do Moskwy za chlebem. Po rosyjsku „na zarabotki”. Godzą się na życie „na chwilę”. Dla nich jest „tu” i „tam”: „tu” to Moskwa, traktowana przejściowo, nawet gdy pobyt trwa latami, a powroty do kraju są rzadkie; „tam” to kraj pochodzenia i rodzinny dom – miejsce, za którym się tęskni, wspomina z nostalgią i idealizuje. Tak naprawdę liczy się tylko „tam” – gdzie jest dom i rodzina. Nawet jeśli staje się ono powoli iluzją w postaci oddalonego głosu lub obrazu machających przez Skype’a krewnych.

Wyjazd to często decyzja rodziny. Zrzucają się wszyscy. Migrant, któremu się powiodło, to „lokata kapitału” dla pozostających w kraju krewnych. Przyśle pieniądze na nowy dom, edukację dzieci, lekarstwa dla rodziców, wesele itd., a jak się „dobrze ustawi”, to sprowadzi innych członków rodu. Jego lub jej ciężka praca jest nadzieją na to, że rodzina będzie miała pieniądze przynajmniej na pokrycie podstawowych potrzeb. W Azji Centralnej bezrobocie jest endemiczne, a płace bardzo niskie. Wyjeżdżając, wiele osób dołącza do krewnych czy przyjaciół, którzy mogą im pomóc przynajmniej na początku. Lecz są i tacy, którzy nie mają takiej możliwości. Najbardziej narażeni na ryzyko porażki są ci źle wykształceni, często nieznający języka rosyjskiego i niemający wiedzy na temat mechanizmów funkcjonowania w Federacji Rosyjskiej. A Rosja nie rozpieszcza: dla biednego migranta wszystko jest trudne, począwszy od znajomości procedur oraz kosztów dokumentów pobytowych, przez korupcję, prześladowania ze strony policji, po nieuczciwych pracodawców. Poza tym towarzyszy im poczucie bycia „gorszym”, „innym”, „obcym”. Gdy ktoś poniża i wyzyskuje, lepiej skłonić głowę, byle zachować pracę i przetrwać. Wszystko to sprawia, że łatwo można znaleźć się na dnie.

Materiały prasowe Against Gravity

Migrantom pomaga przede wszystkim diaspora. Niekiedy pomoc można uzyskać w meczecie lub instytucji społecznej, Działają także nieliczni prawnicy broniący praw migrantów, lecz nie każdy ma wiedzę, jak takie wsparcie uzyskać. Poza tym ludzie z Azji Centralnej nie mają zaufania do formalnych instytucji, wolą liczyć na pomoc kogoś znajomego, a jak wiadomo, to nie zawsze się sprawdza.

Miasto straconych dzieci

Reżyser Siergiej Dworcewoj pochodzi z Kazachstanu. Może dlatego czuje się związany z Azją i podjął trudny temat porzucanych w szpitalach dzieci migrantek. Przypadek Ajki nie jest odosobniony, rocznie w szpitalach jest zostawianych kilkadziesiąt takich noworodków. Przyczyny są bardzo różne. Niektóre dziewczyny przyjeżdżają rodzić do Rosji w nadziei na lepsze warunki w szpitalu lub myśląc, że jakoś to będzie i sobie poradzą. Wiele z nich nie ma ważnych dokumentów pobytowych, nie wspominając już o ubezpieczeniu. Nie znają dobrze języka i nie mają odpowiednich kontaktów. Zaskoczone trudną sytuacją decydują się na radykalne rozwiązania. Inne zachodzą w ciążę w Rosji i zostają same z problemem. Nie mają pracy, wykształcenia i możliwości, by poradzić sobie w dzikim moskiewskim czy petersburskim świecie. A na kirgiską lub tadżycką wieś z nieślubnym dzieckiem żadna nie wróci. Nie narazi rodziny na ostracyzm społeczny i utratę twarzy, woli zostawić dziecko w szpitalu. Przynajmniej wiadomo, że trafi ono do domu dziecka i będzie względnie bezpieczne. Niektóre myślą, że trochę się odkują i wezmą dziecko. Niestety wiele nie jest świadomych, że zrzeczenie się praw rodzicielskich jest równoznaczne z utratą dziecka na zawsze.

Do niedawna migrantami byli głównie mężczyźni. To oni trudzili się w Rosji, aby utrzymać rodziny w krajach pochodzenia. Obecnie ta sytuacja się zmienia. Podobnie jak wcześniej migranci z zachodnich krajów kolonialnych, część osób zapuszcza w Rosji korzenie, sprowadza rodziny, żony, dzieci, nierzadko rodziców. Blisko trzydzieści lat niestabilnej sytuacji odcisnęło jednak swoje piętno. Jest wiele rozwodów, a więc samotnych matek, które bardzo potrzebują pracy. Od jakiegoś czasu zaczynają migrować również kobiety. Szczególnie dużo jest samotnych Kirgizek, które tradycyjnie posiadały relatywnie więcej niezależności niż Uzbeczki czy Tadżyczki. Chociaż oczywiście nie zawsze. Do pracy przyjeżdżają najczęściej rozwódki i wdowy, rzadziej bardzo młode dziewczyny, jak filmowa Ajka.

Miasto drugich żon

Część migrantek nie chce żyć samotnie, decydują się więc na muzułmański ślub i status drugiej żony. Wiadomo: „z mężczyzną zawsze łatwiej”. Przynajmniej teoretycznie daje to wsparcie i gwarancję, że samotna kobieta nie będzie narażona na nagabywania ze strony innych mężczyzn. A i we własnym kraju rodzina będzie patrzyła przychylniejszym okiem. Wszyscy przecież wiedzą, że rozwódka ma złą opinię, szczególnie taka, która wyjechała na migrację.

Historia Ajki pokazuje wycinek problemów, z jakimi muszą sobie radzić migranci w Moskwie – są oszukiwani, pozostają w ciągłym zawieszeniu. Czekają na spełnienie „Russian dream”. | Anna Cieślewska

Teoretycznie w islamie mężczyzna może mieć cztery żony, ale kiedyś nie było to często praktykowane. Teraz, wraz z nastaniem postsowieckiej odwilży, można o wiele więcej. Prawo wszystkich krajów Azji Centralnej i Federacji Rosyjskiej zakazuje wielożeństwa – praktykowana jest jednak poligamia nieformalna. Mężczyzna poślubia wyłącznie swoją pierwszą żonę oficjalnie w urzędzie stanu cywilnego. Pozostałych ślubów udziela mu muzułmański imam. W takiej poligamicznej rodzinie są oczywiście konflikty, ale nie oznacza to, że ona nie działa. Czasami mężczyzna rozwodzi się z pierwszą żoną. Bywa jednak inaczej – ta druga jest porzucana. Ponieważ ślub nie jest nigdzie rejestrowany, kobieta nie ma żadnych praw, a niekiedy jest w ciąży.

Niektóre samotne dziewczyny pracują na siebie i swoje potrzeby. Gdy zachodzą w ciążę, a nie zdecydują się na aborcję i nie mogą zachować dziecka, zostawiają je w szpitalu. Ma to miejsce szczególnie w przypadkach, kiedy w Rosji dziewczyna przebywa nielegalnie.

Historia Ajki jest jedną z wielu. Pokazuje wycinek problemów, z jakimi muszą sobie radzić migranci z Azji Centralnej w Moskwie. Przyjeżdżają do wykonywania prostych prac, za marne grosze, mieszkają w fatalnych warunkach, robiąc wszystko, aby wysłać pieniądze do krajów pochodzenia, gdzie nierzadko utrzymują całe rodziny. Są oszukiwani przez organy władzy, złych ludzi – też „swoich”, jak Ajka. Pozostają w ciągłym zawieszeniu. W oczekiwaniu na spełnienie „Russian dream”.