Szanowni Państwo!
„Wierzę, że śmierć Pawła zmieni ludzi w bardziej trwały sposób – ludzie stają się coraz bardziej świadomi tego, do czego może prowadzić mowa nienawiści, i mamy nadzieję, że wielu nie będzie dłużej tolerować takiej agresji”, powiedział dziennikowi „New York Times” Aleksander Hall, przyjaciel Pawła Adamowicza.
Niestety, zaledwie kilka dni po pogrzebie prezydenta Gdańska widać coraz wyraźniej, że jego śmierć najprawdopodobniej stanie się jednym z najważniejszych instrumentów walki politycznej w roku wyborczym.
Z czego to wynika?
Michał Szułdrzyński w „Rzeczpospolitej” pisze, że to między innymi skutek „przenoszenia się debaty do internetu, a szczególnie do mediów społecznościowych”. Dziennikarz ubolewa, że coraz więcej ludzi „nie czyta dzienników, tygodników, nie ogląda telewizji, ale poznaje świat za pośrednictwem telefonu czy smartfona”. Zaś w przepełnionej informacjami sieci szanse na przebicie mają tylko komunikaty najbardziej wyraziste, nawet jeśli są fałszywe. Za tą logiką podążają partie polityczne.
Teza wydaje się klarowna i atrakcyjna, ale dla jej podważenia wystarczy otworzyć jeden z największych tygodników, by przekonać się, że radykalizm nie jest bynajmniej domeną sieci, ale świetnie się ma także w mediach tradycyjnych.
„Pawła Adamowicza zabijano na raty. Pomówieniami, insynuacjami, oszczerstwami. Czyniono to każdym kolejnym materiałem «Wiadomości» TVP”, pisze w „Newsweeku” redaktor naczelny, Tomasz Lis. I dodaje, że „nie wolno nam, jeśli nie chcemy się sprzeniewierzyć pamięci zamordowanego prezydenta, symetrycznie rozsmarowywać na wszystkich odpowiedzialności za atmosferę, jaką mamy w Polsce. Bo skoro winni są wszyscy, to winny nie jest nikt”.
W tym samym tekście Lis porównuje obecny rząd do Nerona, stwierdza, że w porównaniu z szefem TVP Jackiem Kurskim i jego zasobami „Donald Trump wydaje się żałośnie bezradny” i przekonuje, że za obecny stan rzeczy, w którym prawda i zaufanie zostały zniszczone, „odpowiedzialność, niemal wyłączną, ponosi obecna władza”. Lecz jednocześnie w ostatniej części artykułu przypomina, że „niewątpliwie potrzebujemy deeskalacji napięcia”, a Polakom przydadzą się nie gorące serca, lecz „chłodne głowy”.
Niemal dokładnie ten sam schemat myślenia – tyle że odwrócony – znajdziemy w tekście Bronisława Wildsteina z tygodnika „Sieci”. Tu też czytamy, że co prawda zabójstwo prezydenta powinno „wywołać refleksję i publiczne wyciszenie” oraz łagodzić polityczne spory, niestety, tak się nie stanie, a to na skutek działań obecnej opozycji. Ta bowiem buduje „kult Adamowicza, który przedstawiany jest jako jeden z najwybitniejszych Polaków III RP, skandalicznie opluwany przez swoich konkurentów”. W tej sytuacji rządząca partia oraz „próbujący zachować przyzwoitość obserwatorzy sceny politycznej” milczeć nie mogą, bo oznaczałoby to przyznanie racji drugiej stronie. A ta – to już słowa redaktora naczelnego „Sieci”, Michała Karnowskiego – rozpoczęła „makabryczny taniec polityczny”. Jednym słowem, dobrze by się było pojednać, ale niestety jest to niemożliwe, bo nie chcą tego „ci drudzy”.
Nie będzie zaskoczeniem, że niemal identyczną tezę znajdziemy także w kolejnym, opublikowanym dwa dni po pogrzebie Adamowicza tygodniku – „Do Rzeczy”. „Nie ma chyba wątpliwości, jak opozycja, a przynajmniej jej najbardziej radykalna część będzie chciała wygrać tę tragedię: walka z nienawiścią i ekstremizmem ma być taranem, za pomocą którego będą chcieli zdobyć władzę”, pisze redaktor naczelny Paweł Lisicki. W tej sytuacji partia rządząca i jej sympatycy muszą postąpić „roztropnie” i „zachować zimną krew”. Ale jednocześnie, zaznacza Lisicki, „samo wycofanie się nie wystarczy”. Co to znaczy, nie wiadomo, ale uspokojenia nastrojów nie wróży.
Czy to oznacza, że zabójstwo Pawła Adamowicza nic nie zmieni? Na pewno nie na krótką metę – pisze w tym numerze Karolina Wigura. W swoim tekście przekonuje ona, że pojednaniu nie służą ani pośpiech, ani łatwe deklaracje dobrze wyglądające w mediach społecznościowych i dwudziestoczterogodzinnych. Pojednanie potrzebuje, twierdzi Wigura, mądrego przewodzenia, osoby lub grupy osób, które będą miały odwagę wziąć za ten proces odpowiedzialność. Kandydatów do przyjęcia tej roli na razie nie widać.
A może ostateczne pojednanie rozumiane jako porzucenie wszelkich sporów w ogóle nie jest nam potrzebne? Tomasz Sawczuk z naszej redakcji stawia przed polskimi politykami zadanie z pozoru mniej ambitne. „Nie musimy dążyć do pojednania”, pisze publicysta „Kultury Liberalnej”. „W demokracji nie chodzi o zakończenie sporu, ale o to, aby stał się cywilizowany”.
I to może być jednak trudne. Śmierć prezydenta Gdańska, przez lata związanego z Platformą Obywatelską (choć jako członek AWS-u Adamowicz dzielił niegdyś barwy partyjne także z Jarosławem Kaczyńskim i Mateuszem Morawieckim), to polityczna okazja, którą opozycja będzie chciała wykorzystać. I już zaczęła to robić, twierdzi Wojciech Engelking. „Kiedy? Na przykład podczas przemówienia Donalda Tuska, który obiecał prezydentowi Adamowiczowi, iż dla niego i «dla nas wszystkich obronimy nasz Gdańsk, naszą Polskę i naszą Europę przed nienawiścią i pogardą». Użycie słowa «obrona» w jasny sposób łączy jego przemówienie z Gdańska z tym, które Tusk przygotował na Igrzyska Wolności w Łodzi i w którym nawoływał, by obronić Polskę przed «współczesnymi bolszewikami». Oczywiście, nie wymienił nikogo z nazwiska; wszyscy jednak wiedzieli, o kogo mu chodzi”.
W tym miejscu wraca jednak pytanie, dlaczego ta wojownicza retoryka tak dobrze rezonuje, po obu stronach politycznego sporu, mimo że jednocześnie wszyscy mówią o potrzebie porozumienia?
„Przeniknięci jesteśmy wizją świata podzieloną na dwie sfery: ciemną i jasną. I wszystko, co chaotyczne i złe, możemy scedować na sferę ciemną, w tym wypadku na swoich politycznych przeciwników”, mówi filozof i publicysta Tomasz Stawiszyński w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „To nam pozwala – jak każda teoria spiskowa – poczuć, że mamy kontrolę nad tym, co się wydarzyło, bo rozumiemy ciąg przyczynowo-skutkowy. […] Takie myślenie pozwala nam też – co również jest bardzo ważne – uzasadnić skalę tych emocji, które w tym sporze politycznym sami w sobie aktywujemy”.
Nic więc dziwnego, że oto reakcje części opozycji na śmierć prezydenta zaczynają przypominać reakcje zwolenników PiS-u na katastrofę smoleńską. Pojawiają się teorie spiskowe szukające sensu w tym, co wymyka się racjonalnym ocenom, oskarżenia, a nawet… wezwania do organizacji miesięcznic otwarcie inspirowane praktykami PiS-u.
Jeśli pójdziemy tą drogą, funkcjonujący w polskiej polityce dualistyczny układ będzie napędzał się dalej, a śmierć Pawła Adamowicza nie tylko nie złagodzi sporu napięcia, ale dodatkowo go zaostrzy. I nie wynika to jedynie z rozpowszechnienia mediów społecznościowych, ale z potrzeb części wyborców, które bieżący układ polityczny dobrze zaspokaja.
Także historia pokazuje, że wstrząsające dla społeczności wydarzenia, zamiast spokoju przynoszą kolejna burzę. Tak było między innymi po – dziś często porównywanej do wydarzeń z Gdańska – śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza. Więcej o tym, czy takie paralele są w ogóle uzasadnione, mówi socjolog Łukasz Mikołajewski w komentarzu nadzwyczajnym.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”