Łukasz Pawłowski: Co to jest zabójstwo polityczne?
Łukasz Mikołajewski: Są różne definicje, bo czym innym jest sytuacja, w której mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą, która otwarcie odwołuje się do przemocy jako jednego ze środków działania politycznego, a czym innym zabójstwo dokonane przez pojedynczego człowieka. Czasami przyczyną ataku na polityka są jego poglądy, tematy, jakie wprowadza do debaty publicznej, czasami fakt, że ten człowiek jest po prostu sławny, albo to, że uosabia jakąś formę władzy. Jest też rodzaj zabójstw, które większość do niedawna definiowała jako „czysto kryminalne”, na przykład przemoc wobec kobiet albo ludzi LGBT+, podczas gdy w istocie mają charakter polityczny.
A jeśli polityka zabija człowiek chory psychicznie?
Istnieje długa tradycja oddzielania zabójstw politycznych od zabójstw dokonywanych przez ludzi szalonych, ale różnica nie zawsze jest jasna. Sytuacja polityczna wpływa na to, kto w ogóle jest na celowniku. Tak było na przykład przy zabójstwie Gabriela Narutowicza. Podglebie dyskusji politycznej napędziło do działania jego zabójcę Eligiusza Niewiadomskiego – trwające do dzisiaj dyskusje na temat jego zdrowia psychicznego nie mogą przysłonić faktu, że tamto zabójstwo miało kontekst przede wszystkim polityczny.
Niektórzy twierdzą, że tak samo było w przypadku zabójcy Pawła Adamowicza.
Między tymi wydarzeniami są podobieństwa, ale są i poważne różnice. Zabójstwo Narutowicza poprzedzało poczucie bezprecedensowości tego, że Narutowicz w ogóle został wybrany na prezydenta. Wybuchło niezadowolenie podkręcane przez część ówczesnej prasy. W Warszawie doszło do poważnych zamieszek, w których zginęła jedna osoba, Jan Kałuszewski.
O co toczył się spór?
O to, czy mniejszość narodowa może mieć decydujący wpływ na wybór prezydenta. Trwała też dyskusja o relacji Kościoła i państwa, pojawiało się pytanie, czy większością katolicką mogą rządzić ludzie niebędący chrześcijanami. W przypadku Narutowicza chodziło między innymi o pogłoski, że jest masonem. Ale największe kontrowersje wywołało to, że o jego zwycięstwie przesądziły głosy mniejszości.
Mniejszości, czyli kogo dokładnie?
Żydów. Chociaż na początku dążono do tego, aby to zabójstwo zdepolityzować, aby napiętnować Niewiadomskiego jako szaleńca, to i tak miało ono ogromny wpływ na politykę. Jak przekonująco pokazuje to Paweł Brykczyński w wydanej w zeszłym roku książce „Gotowi na przemoc”, wydarzenie to wyłoniło „doktrynę większości”, zgodnie z którą wyłącznie polska większość narodowa powinna mieć wpływ na kurs polityki.
Niewiadomski pozostał w oczach publiczności szaleńcem czy stał się idolem?
W jego przypadku postąpiono niekonsekwentnie. Z jednej strony uznano go za szaleńca i w ten sposób o nim mówiono. Dzień po zabójstwie „Kurier Warszawski” wzywał na przykład czytelników, by nie dawali „tłumaczeń socjologicznych zjawiskom nadającym się wyłącznie do dziedziny psychopatycznych”, przedstawiał Niewiadomskiego jedynie jako szalonego exaltado, zachęcając, by nie wnikać w przyczyny jego „egzaltacji”. Z drugiej strony, wykonano na nim wyrok śmierci, czyli uznano go za odpowiedzialnego za własne czyny. Poza tym mówiono o nim w kategoriach tragicznych. Irena Pannenkowa, publicystka Ruchu Narodowego, napisała, że Niewiadomski dokonał czynu moralnie karygodnego, potępiła go, ale był dla niej jednocześnie człowiekiem „na wskroś czystym”, żarliwym patriotą.
Co to w ogóle znaczy?
Pobrzmiewa w tym, moim zdaniem, polska tradycja romantyczna, zgodnie z którą Bóg, Honor i Ojczyzna to fundamentalne wartości nie zawsze jednak idące ze sobą w parze. Czasem mogą się ze sobą gryźć i trzeba poświęcić jedną dla drugiej.
Regularnie zdarza się, że osoby mające kłopoty psychiczne biorą udział w napięciach społecznych i są niejako ich wyrazem. To iskry, które zapalają się zwłaszcza wówczas, kiedy nie można ustalić, jaki ma być wspólny porządek prawny, kiedy pogłębiają się zarzuty nieprawomocności rządów. | Łukasz Mikołajewski
To były czasy wielkiej romantyzacji przemocy, kiedy dużo mówiono o rewolucji. Polski ruch niepodległościowy także był w jakiejś mierze ruchem rewolucyjnym. Dochodziło do starć różnych koncepcji tego, jak walczyć. Po II wojnie światowej przyszły czasy „wielkiego otrzeźwienia” jeśli chodzi o stosunek do przemocy. Wówczas rozpowszechniła się świadomość, że nie można takich nastrojów rozkręcać, ponieważ to źle się kończy.
Bo ktoś wezwanie do „walki” weźmie dosłownie?
Regularnie zdarza się, że osoby mające kłopoty psychiczne biorą udział w napięciach społecznych i są niejako ich wyrazem. To iskry, które zapalają się zwłaszcza wówczas, kiedy nie można ustalić, jaki ma być wspólny porządek prawny, kiedy pogłębiają się zarzuty nieprawomocności rządów.
Ale wyboru Adamowicza nie podważano…
Dziś jednak także toczy się spór, kwestionuje się prawomocność rządów jednej i drugiej strony, dolewana jest oliwa do ognia i wiadomo było, że prędzej czy później coś takiego się zdarzy.
Dlaczego było wiadomo? Dziś nikt poważny nie nawołuje publicznie do stosowania przemocy.
Takie rzeczy mogą zdarzyć się zawsze, ale to, jak się zachowujemy, zwiększa lub zmniejsza ich prawdopodobieństwo. A z kolei to, co się mówi publicznie, ma różne warstwy. Dyskurs oficjalny współgra w jakiś sposób z tym nieoficjalnym, wyrażanym choćby w mediach społecznościowych, może do pewnych zachowań zachęcać. W tych mniej oficjalnych warstwach dyskursu kwestionuje się nie tylko legitymację samego Adamowicza, ale nawet podstawy koegzystencji w ramach państwa. Ten człowiek, który zabił prezydenta Gdańska, uzasadniał swój czyn za pomocą właśnie tych dyskursów, lansowanych przez polityków rządzącego obozu, a także telewizję publiczną.
Czy zabójstwo prezydenta Gdańska można porównać do innych tego rodzaju wydarzeń?
Przychodzą mi do głowy dwa porównania. W roku 2003 szwedzka polityk Anna Lindh została zamordowana w supermarkecie przez niezrównoważonego psychicznie mężczyznę. Wtedy przez Szwecję przetoczyła się dyskusja, jak politycy powinni być chronieni i czy politycy powinni chodzić bez obstawy. Drugie porównanie to śmierć brata Rogera, duchownego, założyciela Wspólnoty z Taizé, który został zabity nożem podczas mszy. Osoba, która działała na rzecz pojednania, przyciągnęła zabójcę jak piorunochron.
W podobny sposób w przypadku zabójstwa Pawła Adamowicza szczególnie szokujące i przygnębiające było to, że zabójstwa dokonano podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czyli ruchu, który miał za zadanie budowę zaufania w społeczeństwie ludzi głęboko nieufnych. W tym sensie uderza w fundament naszego poczucia bezpieczeństwa i zaufania, że będziemy w stanie porozumiewać się pomimo podziałów.
Co może zrobić państwo i społeczeństwo w reakcji na takie zdarzenia? Jakie są strategie radzenia sobie?
Kiedy zamordowano Abrahama Lincolna, późniejszy brytyjski premier Benjamin Disraeli powiedział, że nie będzie się ustosunkowywał do tego, co zrobił morderca, dlatego że przemoc stawia go automatycznie poza polityką. Standardową reakcją liberalnych demokratów jest właśnie depolityzacja takiego wydarzenia, przekonanie, że przemoc nie może być traktowana jako argument w rywalizacji politycznej, bo to przekroczenie zasadniczych norm.
Co do tego chyba wszyscy się zgadzają…
To może być dobra strategia na „tuż po”, ale siłą rzeczy ludzie będą się zastanawiali, dlaczego do takiego zdarzenia doszło. Jeśli nie opisze się tego rzetelnie, różnego typu teorie spiskowe, które już się pojawiły, będą się nasilać.
Jakie, przecież w tym wypadku – inaczej niż na przykład w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem – wszystko zostało nagrane?
I tak można twierdzić, że na przykład człowieka nie tak łatwo zabić, a zatem zabójca musiał być szkolony, że na scenie został podmieniony, a prawdziwy sprawca nadal jest wolny itd. Takie teorie już widziałem w internecie w zeszłym tygodniu. Po katastrofie smoleńskiej na początku też był odruch zjednoczenia się, ale potem okazało się, że teorie spiskowe niosą niesamowitą energię polityczną.
Nakręcanie emocji widać w różnej formie. Pewne media piszą na przykład o tym, że Doda organizuje koncert „Artyści przeciw przemocy” i wymieniają artystów, którzy nie chcą w nim wystąpić. To już swego rodzaju „zabawa” tą sytuacją. | Łukasz Mikołajewski
Jak zatem mówić o tym, co się stało w Gdańsku? Jedni twierdzą, że to zabójstwo typowo polityczne, bo Adamowicz był politykiem o wyrazistych poglądach i miał wielu politycznych wrogów, z członkami rządu na czele. Inni twierdzą, że jego zabójstwo to dzieło szaleńca i polityczne nie jest. Jeszcze inni widzą, że to zabójstwo będzie miało konsekwencje polityczne, ale zwracają uwagę, że mogło mieć wiele różnych przyczyn – od brutalnej retoryki ze strony rządu i prostackiej propagandy mediów publicznych, przez błędy służby więziennej, po błędy przy zabezpieczeniu samej imprezy.
Przyczyn na pewno było wiele. Ta sytuacja to z pewnością szansa i obowiązek dla prasy, która powinna szukać złożonych odpowiedzi. Nie powinniśmy też wpadać w szał jednomyślności. Nie chodzi o to, że wszyscy mamy się na zawołanie zjednoczyć i myśleć tak samo, ale zadawać pytania i szanować osoby po drugiej stronie. A nakręcanie emocji widać w różnej formie. Pewne media piszą na przykład o tym, że Doda organizuje koncert „Artyści przeciw przemocy” i wymieniają artystów, którzy nie chcą w nim wystąpić. To już swego rodzaju „zabawa” tą sytuacją.
„Zabawa” brzmi dość przerażająco…
Ale to w ten sposób działa. Dlatego ja nie bardzo kupuję te wezwania do zjednoczenia, bo pod spodem nadal gotują się emocje.
To co mogłoby je ukoić, skoro ani wzywanie do zjednoczenia, ani zniuansowana dyskusja nie pomagają?
Ludzie szukają prostej opowieści, a prostej opowieści nie ma. Chcielibyśmy prostszego świata, ale go nie ma; chcielibyśmy zgody, ale podstawą polityki jest niezgoda.
I nawet śmierć tej niezgody nie znosi?
Śmierć bywa wielkim kapitałem politycznym i można wokół nich budować narrację, bo to klarowny punkt, zza którego nie ma powrotu. Dlatego ruchy terrorystyczne świadomie posługują się przemocą po to, żeby budować przepaść między poszczególnymi częściami społeczeństw i żeby zniszczyć tych ludzi, którzy są pomiędzy, żeby ich wykluczyć. Dobrze było to widać po ataku na Theo van Gogha – holenderskiego reżysera, krytykującego stosunek islamu do kobiet. W największych opałach znaleźli się umiarkowani muzułmanie, którzy musieli udowadniać, że są dobrymi Holendrami. To zabójstwo wstrząsnęło Holandią i w sposób trwały zmieniło ton debaty publicznej, wcale nie na lepsze.
A kto poniesie polityczne konsekwencje gdańskiego morderstwa? Ci, którzy nie odnajdują się w podziale PO–PiS?
[cisza] Nie wiem. W analizach tego typu przemocy nie liczą się same zabójstwa – liczy się też poczucie zagrożenia: poczucie tego, jakie działania w sferze publicznej wystawiają nas na ryzyko zabójstwa. Widzimy, kto obecnie w Polsce ma do tego podstawy.