Libretto pióra Temistocle Solery zostało przedtem odrzucone przez Otto Nicolaia, dzisiaj znanego, przede wszystkim jako autor „Wesołych kumoszek z Windsoru”. Verdi jednak – czy to w wyniku ingerencji sił nadprzyrodzonych, czy też dzięki ponadprzeciętnemu wyczuciu dramaturgicznemu – dostrzegł w nim potencjał i w 1841 roku napisał „Nabucco”, któregos wystawiono w La Scali na początku marca 1842. Opera osiągnęła dość spektakularny sukces i była przełomem w karierze kompozytora. „Nabucco” jak na skrzydłach obleciał wiele ważnych scen włoskich, a potem ruszyło na podbój świata. Owe skrzydła faktycznie okazały się złociste, gdyż przyniosły twórcom sporo wymiernych korzyści.

Fot. Bernd Uhlig

Jednym z powodów tego spektakularnego sukcesu było nie tylko dobre wyczucie konwencji muzycznej i gustu publiczności, lecz także fakt, że Mediolan po kongresie wiedeńskim znów znalazł się w granicach Austrii, a jego mieszkańcy zobaczyli w „Nabuccu” metaforę nękających ich bolączek: mocno ograniczonej swobody i tęsknoty za wolnością. To właśnie po premierze „Nabucca” Verdi stał się jednym z najczęściej grywanych kompozytorów. Opera ta jest niewątpliwie efektowna, zwłaszcza w monumentalnych scenach zbiorowych, czym w pewnym stopniu można uzasadnić jej niesłabnącą popularność. Jest to dzieło przyjemne w odbiorze, ale o tyle podstępne, że wcale nie łatwo o odpowiedni zestaw solistów do niego. Wobec tego upieranie się niektórych teatrów przy graniu tego chodliwego, ale zdradliwego tytułu, wydaje się bardzo ryzykowne.

Realizacja z berlińskiej Deutsche Oper sprzed pięciu lat jest średnio udana pod względem inscenizacyjnym. Wprawdzie Keith Warner nie utrudnia zanadto śpiewakom zadania, w czym i tak przewyższa niejednego współczesnego reżysera, zarazem jednak zachowuje się tak, jakby sam nie wiedział, co do końca chce powiedzieć, wiedział za to doskonale, że musi to mówić nie za głośno i niezbyt wyraźnie, żeby nikt nie poczuł się urażony. Warner reprodukuje fabułę dziś o tyle średnio komunikatywną, że pozbawioną kontekstu (poza „ogólnobiblijnym”) – nie mówi niczego ani o psychologii, ani o bieżących problemach świata, ani nawet nie proponuje przekonującej interpretacji odnoszącej się do szeroko pojętego „ducha dziejów”. Wszystko jest u niego bezpieczne, a przez to rozbrajająco nijakie. Sprawia to wrażenie, jakby Warner chciał zaprezentować swoje przedstawienie na campusie którejś z amerykańskich uczelni, na których walka z wykluczeniem polega częstokroć na bezwzględnym wykluczaniu każdego, kto myśli choćby trochę inaczej niż samozwańczy liderzy postępu, i gdzie potencjalnie każdy fałszywy krok, a wręcz niewinny gest może skazać „winowajcę” na nieodwracalny ostracyzm.

Realizacja z berlińskiej Deutsche Oper jest średnio udana pod względem inscenizacyjnym. Wprawdzie Keith Warner nie utrudnia zanadto śpiewakom zadania, w czym i tak przewyższa niejednego współczesnego reżysera, zarazem jednak zachowuje się tak, jakby sam nie wiedział, co do końca chce powiedzieć. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski

Na pierwszy rzut oka, spektakl ten może się więc wydawać umiarkowanie atrakcyjny, warto jednak było w nim uczestniczyć nie dla inscenizacji, lecz dla walorów muzycznych. W roli tytułowej obsadzono George’a Peteana (poprzednio słyszeliśmy tego śpiewaka w neapolitańskim Teatro San Carlo, gdzie z dużą maestrią wykonywał tytułową partię w „Rigolettcie” Verdiego, o czym wspominaliśmy na łamach „Kultury Liberalnej”. Trzon repertuaru tego śpiewaka stanową wielkie partie barytonowe w operach Verdiego – Jagon, Renato, Germont, Don Carlo di Vargas, hrabia Luna, Guy de Monfort, Ezio, czy tytułowe: Simone Boccanegra, Rigoletto i Nabucco. Petean doskonale wie, jak używać atutów swojego głosu; w rozbudowanej, a miejscami problematycznej partii Nabucca zaprezentował sporo dyscypliny wokalnej i muzykalności. W wielkich scenach solowych doskonale potrafi zbudować napięcie, nie zaniedbując estetyki brzmienia, a w ansamblach bardzo uważał na pozostałych solistów. Stworzył przy tym przekonującą postać, co nie było takie oczywiste w tym nieco dziwacznym pod względem reżyserii spektaklu. Wprawdzie soliści zostali ustawieni przez Keitha Warnera zgodnie z operową sztuką reżyserii, a ich motywacje zostały nakreślone dość jasno, ale na scenie pojawia się zupełnie niepotrzebny chaos wynikający z nadmiaru środków użytych przez inscenizatorów. Soliści tego wieczoru zdali się więc na swoje umiejętności kreowania postaci środkami wokalnymi oraz siłę muzycznego przekazu – i właśnie to zagwarantowało temu spektaklowi powodzenie.

Fot. Bernd Uhlig

O ile nie jest dziś łatwo o wydolnego Nabucca, o tyle dobra wykonawczyni partii Abigail to prawdziwa rzadkość. Neapolitanka Anna Pirozzi, której powierzono tę rolę, na scenie operowej debiutowała niedawno, bo w 2012 roku. Obecnie jej repertuar obejmuje 25 ról we włoskich operach, wśród których są: Norma, Santuzza, Nedda, Tosca, Turandot i szereg ról Verdiowskich: Aida, Odabella, Desdemona, Lady Makbet i właśnie Abigail. Tę ostatnią zaśpiewała już na wielu scenach od Pekinu po Salzburg i wygląda na to, że w ostatnich latach stała się ona jej popisową kreacją. Pirozzi jest śpiewaczką bardzo żywiołową i chyba lubi ryzyko. Czasami dla pogłębienia wyrazu wybiera naprawdę trudne środki wykonawcze; nie boi się na przykład skrajnych kontrastów dynamicznych nawet na niewygodnych dźwiękach. Śpiewa jednak bardzo świadomie – przede wszystkim nie forsuje głosu. Pytana o partię Abigail, mówi, że po tylu przedstawieniach „dobrze leży jej ona w gardle” i kluczowe jest, by „śpiewać ją naturalnie i swoim głosem”. Recepta na udaną Abigail według Pirozzi jest prosta, a jednak niewielu śpiewaczkom udało się nie polec na tej partii. Technika wokalna włoskiej sopranistki w połączeniu z jej wyobraźnią, wrażliwością i niebanalną barwą głosu oraz jej szybko rozwijająca się kariera czynią ją jednym z najciekawszych obecnie sopranów verdiowskich.

Dyrygent Rizzi Brignoli ujawnił nam coś, co w dużym stopniu ucieka słuchaczom słabiej przygotowanych pod względem muzycznym spektakli „Nabucca”, że jest to partytura nie tylko imponująca rozmachem, ale jednocześnie pełna wycyzelowanych detali. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski

Spośród śpiewaków wykonujących role drugoplanowe wyróżnił się Aleksandr Winogradow (jako Zachariasz). Solista ten, świetnie dobrany głosowo do tej partii, brzmi dojrzale, jego głos ma ciemny kolor i relatywnie duży wolumen, zwraca też uwagę pięknie prowadzonym legato. Partię Feneny wykonała Wasilisa Bierżanskaja w sposób nieco specyficzny, dotąd bowiem postrzegaliśmy tę postać jako raczej łagodną, podczas gdy Bierżanskaja dysponuje głosem intensywnym, może nawet inwazyjnym. Chociażby dzięki temu Fenena w jej interpretacji zyskała więcej mocy. W finale nastąpiła wielka przemiana bohaterki – w popisowym fragmencie „Oh, dischiuso è il firmamento” zadziwiała płynną kantyleną i łagodnością brzmienia. Trzeba przyznać, że rola Feneny, raczej mało zwracająca uwagę na tle dwu głównych bohaterów (Nabucca, Abigail i chóru), w wykonaniu Rosjanki zyskała ostrość i autentyzm, na jakie zasługuje. Skutecznie – co nie znaczy, że przyjemne w odbiorze – zaprezentował się Attilio Glaser jako Ismael, co zwłaszcza można było docenić scenach zespołowych. Choć nie zaszkodziłoby mu, gdyby trochę zredukował kozi idiom w swojej emisji.

Żadnemu ze wspomnianych śpiewaków z Pirozzi i Peteanem na czele nie udałoby się stworzyć tak znakomitych postaci, gdyby nie współpraca z dyrygentem Robertem Rizzim Brignolim. Zaprezentował on wyczucie Verdiowskiego stylu „podkręcone” do rzadko spotykanego poziomu dzięki zaostrzeniu i wydobyciu wszelkich niuansów rytmicznych partytury. Stosował bardzo płynne przejścia między kontrastującymi tempami, ale uwzględniał oddech, niezbędne śpiewakom do zbudowania napięcia we frazach. Ważne w „Nabucco” sceny chóralne pod jego batutą zabrzmiały imponująco, poszczególne głosy były znakomicie zbalansowane. Unikał ogranych, tanich chwytów – „Va pensiero” konsekwentnie utrzymał w dynamice mezzo piano, eksponując wyrównane brzmienie zespołu. Charakter poszczególnych scen chóralnych był różnorodny – każdej z nich Brignoli pozwolił wybrzmieć w retoryczny sposób. Nie dokonałby tego bez chóru – naszym zdaniem to bodaj najlepszy chór operowy w Europie, o czym pisaliśmy w omówieniu „Proroka” Meyerbeera, a obie te opery mogą uchodzić za swoisty kamień probierczy dla zespołów wokalnych.

Rizzi Brignoli ujawnił nam coś, co w dużym stopniu ucieka słuchaczom słabiej przygotowanych pod względem muzycznym spektakli „Nabucca”, że jest to partytura nie tylko imponująca rozmachem, ale jednocześnie pełna wycyzelowanych detali.

 

Opera:

„Nabucco”

Muzyka: Giuseppe Verdi

Libretto: Temistocle Solera

Dyrygent: Roberto Rizzi Brignoli

Kierownik chóru: Jeremy Bines

Reżyseria: Keith Warner

Scenografia: Tillo Steffens

Soliści: George Petean, Anna Pirozzi, Aleksandr Winogradow, Attilio Glaser, Wasilisa Bierżanskaja, Byung Gin Kim, Cornelia Kim, Gideon Pope.

Chór i Orkiestra Deutsche Oper Berlin

Deutsche Oper Berlin, 28 grudnia 2018 roku