Szanowni Państwo!
„Ministerstwo celowo złamało porozumienie ze stroną społeczną. Jest to duży błąd w roku wyborczym” – ostrzega przedstawiciel lekarzy rezydentów Marcin Sobotka. I zapowiada niebawem manifestacje oraz kolejne protesty. Czyżby pod rządami PiS-u w polskiej opiece zdrowotnej de facto nic się nie zmieniło?
Na początek cztery liczby: 30 dni, 2,3 lekarza, 7 miliardów i 6 procent.
Zacznijmy od pierwszej. 30 dni – tyle, zgodnie z propozycją Roberta Biedronia, mamy maksymalnie czekać na wizytę u lekarza specjalisty. Jeśli po upływie tego czasu do wizyty nie dojdzie, będziemy mogli udać się do lekarza prywatnie, a państwo zapłaci nam za to określoną sumę. Postulat zrobił furorę. Był jednym z najczęściej komentowanych elementów wystąpienia polityka.
Oczywiście, po ogłoszeniu tej obietnicy na Biedronia posypały się zarzuty o populizm i myślenie życzeniowe. Skąd bowiem wiecznie niedofinansowana służba zdrowia miałaby wziąć pieniądze na tak rewolucyjną zmianę? W rozmowie z „Kulturą Liberalną” współpracownik Biedronia Maciej Gdula tłumaczy, że państwo płaciłoby za wizytę tylko z góry określoną kwotą, a jeśli koszt wizyty byłby wyższy, wówczas różnicę pokrywałby pacjent. W teorii brzmi to kusząco. Jednak nawet takie rozwiązanie generowałoby ogromne koszty. To po pierwsze.
Po drugie zaś, problemem polskiej służby zdrowia jest nie tylko brak pieniędzy, ale także – a może przede wszystkim – brak lekarzy! Według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) w Polsce na tysiąc mieszkańców przypada 2,3 lekarza. Nasz kraj jest pod tym względem na szarym końcu w zestawieniu wszystkich państw Unii Europejskiej! W Niemczech na 1000 obywateli przypada statystycznie 4,1 lekarza, w Czechach jest to 3,7, na Słowacji – 3,5, a na Litwie – 4,3. Polscy lekarze regularnie pracują ponad 40 godzin w tygodniu nie tylko dlatego, że niewiele zarabiają i chcą sobie „dorobić”, lecz także dlatego, że właśnie na tej „nadliczbowej” pracy opiera się nasz system ochrony zdrowia. To nie żadne spiskowe teorie. Mówił o tym publicznie ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł!
Z tego powodu wyprowadzenie usług medycznych do sektora prywatnego nie rozwiąże problemu, a jedynie przeniesie kolejki w inne miejsce. Tym bardziej, że jak informowały media, już teraz prywatni dostarczyciele usług medycznych nie są w stanie poradzić sobie z rosnącym popytem.
Dlaczego nad Wisłą lekarzy jest tak mało? Jedną z ważnych przyczyn niedoboru są migracje zarobkowe do krajów zachodnich, gdzie mogą oni liczyć na kilkukrotnie wyższe pensje. I wyższy komfort pracy. Aby zatrzymać ich w Polsce, trzeba by więc na początek przynajmniej znacząco podnieść zarobki. Ale tu wracamy do kwestii pieniędzy, a dokładnie – ich braku.
7 miliardów złotych – kolejna liczba z początkowego zestawienia. To suma, jakiej może zabraknąć w przyszłorocznym budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia Jak to możliwe, ktoś zapyta, skoro pieniędzy miało być więcej? Otóż, zgodnie z porozumieniem między rządem a protestującymi lekarzami rezydentami nakłady na służbę zdrowia mają stopniowo rosnąć do poziomu 6 procent PKB. W roku 2019 ma to być jednak 4,86 procenta PKB. Niby wszystko wydaje się jasne, ale okazuje się, że podstawą do wyliczenia owej sumy nie będzie przewidywany PKB w roku 2019 ani nawet ten z 2018, ale jeszcze wcześniejszy, z roku 2017 ! To, w połączeniu z nowymi zapisami niepozwalającymi na ratowanie systemu ochrony zdrowia dodatkowymi zastrzykami gotówki, sprawia, że w budżecie NFZ może pojawić się ogromna dziura.
Skierowaliśmy do Ministerstwa Zdrowia pytania dotyczące tych wyliczeń oraz ewentualnych konsekwencji tak dużego ubytku środków, ale przed zamknięciem numeru nie dostaliśmy na nie odpowiedzi.
Tymczasem, jak mówi prof. Krzysztof J. Filipiak kardiolog i prorektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w polskim systemie ochrony zdrowia „wszystko rozbija się o pieniądze i to jest praprzyczyna wszystkich problemów”. Niestety, politycy nie godzą się na podniesienie składek czy wprowadzenie dodatkowych opłat, ponieważ „żadna siła polityczna – niezależnie, czy z lewa, czy z prawa – nie chce oficjalnie przyznać, że za ochronę zdrowia trzeba płacić”, mówi Filipiak w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
Poza zbyt niskim finansowaniem istnieje również bardzo wiele problemów wynikających ze skomplikowanych procedur i nieefektywnego zarządzania szpitalami, na co zwraca uwagę dr Marek Rosłon, również wykładający na WUM, w rozmowie z Jakubem Bodzionym, którą opublikujemy w najbliższych dniach.
„Przerzucanie kosztów na pacjentów nie jest wyjściem z sytuacji”, mówi były minister zdrowia z ramienia Platformy Obywatelskiej Bartosz Arłukowicz. Jak zatem chciałby poprawić działanie systemu, skoro w tej samej rozmowie przyznaje, że „nakłady muszą rosnąć, bo bez tego mamy ograniczone pole manewru”? Niestety z udzielonej odpowiedzi niewiele wynika, bo Arłukowicz stwierdza po prostu, że skoro „słyszymy ciągle o tym, jaka świetna jest kondycja budżetu państwa”, to nie ma powodu, by „nie zwiększać publicznego finansowania”. Innymi słowy – pieniądze się znajdą, a pacjenci nie będą musieli płacić więcej. Wypowiedź byłego ministra bardzo przypomina pod tym względem ogólnikowe zapowiedzi Roberta Biedronia.
Tymczasem wiadomo tylko, że pieniędzy brakuje. I brakować będzie, bo nawet owe 6 procent PKB przeznaczanych na służbę zdrowia, do których mamy dojść do roku 2024, to wciąż niewiele na tle innych państw europejskich. W Niemczech na przykład – które przewodzą w zestawieniu – wydatki te przekraczają już 11 procent (znacznie większego niż polski) PKB, z czego wydatki publiczne stanowią ponad 9 procent PKB.
Okazuje się zatem, że ponad rok po zakończeniu dramatycznych protestów lekarzy rezydentów, wbrew obietnicom rządu, sytuacja finansowa w polskim systemie ochrony zdrowia nie tylko nie zmieniła się na lepsze, ale być może jeszcze się pogorszy! Jak młodzi lekarze oceniają rozwój wypadków w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy?
„Chcemy pokazać Ministerstwu Zdrowia, że trudno będzie zarządzać opieką zdrowotną bez lekarzy. Planujemy to zrobić we wrześniu” – mówi Marcin Sobotka, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem i w roku wyborczym zapowiada kolejne protesty.
Tym samym okazuje się, iż chwalący się regularnie spełnianiem wyborczych obietnic gabinet Zjednoczonej Prawicy na ochronie zdrowia jak na razie łamie sobie zęby.
A idą podwójne wybory. Może warto więc przypomnieć, że nie jest to zresztą pierwsza dziedzina, w której rzeczywistość okazała się trudniejsza do zmiany, niż wynikało to z zapowiedzi rządu. O poprzednich niespełnionych obietnicach – dotyczących między innymi odbudowy transportu lokalnego , budowy aut elektrycznych czy zaostrzenia polityki migracyjnej – pisaliśmy już w poprzednich numerach „Kultury Liberalnej”.
W tym kontekście rozmaite zapewnienia o tym, że ekipa rządząca zawsze „dotrzymuje słowa”, brzmią jak nadużycie.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”