Odrodzenie socjalizmu?
„Socjalizm millenialsów”, o którym czytamy w okładkowym artykule najnowszego numeru tygodnika „The Economist”, ma być reakcją młodych wyborców – tych, którzy, w czasie gdy upadał ZSRR, triumfował kapitalizm i „kończyła się historia”, dopiero przychodzili na świat. Najbardziej wyrazistą przedstawicielką tej grupy wyborców jest obecnie Alexandria Ocasio-Cortez, najmłodsza w historii, 29-letnia kongresmenka z Nowego Jorku. Ta była współpracowniczka kampanii prezydenckiej Berniego Sandersa nie dość, że sama siebie nazywa „demokratyczną socjalistką”, to jeszcze głosi hasła tak rewolucyjne w Stanach Zjednoczonych, jak wprowadzenie powszechnego systemu opieki zdrowotnej czy darmowych studiów wyższych.
Czy zatem, w czasie gdy na Zachodzie odradza się socjalizm, w Polsce lewica usycha? Obie te tezy są bardzo wątpliwe. | Łukasz Pawłowski
Można powiedzieć, że Ocasio-Cortez to jednak tylko jedna kongresmanka i to jeszcze wybrana przez wyjątkowy – bo nowojorski – elektorat, która na amerykańskiej prowincji nie miałaby większych szans powodzenia. Gazeta podaje jednak inne dowody na rzecz postępującej zmiany wrażliwości politycznej, zwłaszcza w młodym pokoleniu. I tak, w prawyborach prezydenckich w 2016 roku na Berniego Sandersa zagłosowało więcej młodych wyborców niż na Donalda Trumpa i Hillary Clinton razem wziętych. Z kolei politycy ubiegający się o nominację Partii Demokratycznej w nadchodzących wyborach prezydenckich zgodnie przejmują postulaty podnoszone przez Ocasio-Cortez. Mało tego – wśród wyborców Partii Demokratycznej oraz osób skłaniających się do jej poparcia więcej osób pozytywnie ocenia socjalizm niż kapitalizm. W Wielkiej Brytanii z kolei wielu najbardziej zagorzałych zwolenników zadeklarowanego socjalisty i lidera Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna to właśnie ludzie młodzi, skupieni wokół ruchu Momentum. We Francji radykalnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon w wyborach prezydenckich z łatwością pokonał „tradycyjnych” lewicowców z Partii Socjalistycznej.
Czy to oznacza, że oto świat zachodni zaczął skręcać na lewo, a Polska odpływa w przeciwnym kierunku? Nad Wisłą przecież nominalnej lewicy nie ma nawet w parlamencie, największa pozaparlamentarna partia lewicowa, Sojusz Lewicy Demokratycznej, właśnie weszła w koalicję ze stworzoną przez konserwatywnych liberałów Platformą Obywatelską, zaś wspierana przez ludzi lewicy Wiosna Roberta Biedronia wyraźnie unika słowa na „L”, zamiast tego pisząc o regeneracji państwa, drzemiącej w ludziach energii i innej polityce. Niektóre części programu nie mieszczą się w kanonie typowych rozwiązań lewicowych. Najlepszym tego przykładem jest obietnica opłacania obywatelom przez państwo wizyt w prywatnych gabinetach lekarskich, jeśli publiczna służba zdrowia nie zdąży z zrealizować wizyty w terminie 30 dni. Takie rozwiązanie dobrze wpisuje się raczej w postępującą w Polsce „drugą falę prywatyzacji” – o czym pisaliśmy już na łamach „Kultury Liberalnej” – niż realizację lewicowych ideałów równości i solidarności.
Mało tego, jak ujawnili niedawno oburzeni działacze lewicowej Partii Razem, w rozmowach o ewentualnej koalicji przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Biedroń nie tylko domagał się od nich dużych pieniędzy, ale też rezygnacji z loga i niewystawienia jednego ze swoich liderów, Adriana Zandberga. Czy zatem, w czasie gdy na Zachodzie odradza się socjalizm, w Polsce lewica usycha? Obie te tezy są bardzo wątpliwe.
Lewica słabsza niż się wydaje
Po pierwsze, banałem stało się już twierdzenie, że tradycyjne podziały na prawicę i lewicę nie przystają już do politycznej rzeczywistości, a wiele postulatów nominalnie lewicowych zostało z powodzeniem przejętych przez partie uznawane za prawicowe, bo odwołujące się do sentymentów narodowych, jak PiS w Polsce, Zjednoczenie Narodowe we Francji czy Liga we Włoszech. Nawet w Stanach Zjednoczonych teoretycznie wolnorynkowi republikanie dziś popierają prezydenta Trumpa, kiedy ten mówi o szkodliwości globalizacji i międzynarodowych umów o wolnym handlu oraz o konieczności ochrony „amerykańskich” miejsc pracy (pomijam to, czy Trump w tych deklaracjach jest wiarygodny).
Po drugie, jak zauważają ci sami dziennikarze „The Economist”, popularność takich tradycyjnie lewicowych polityków jak Jeremy Corbyn w pewnych grupach elektoratu niekoniecznie przekłada się na ich popularność w ogóle. Wielka Brytania pogrążona jest w największym od lat kryzysie politycznym, propozycje premier Theresy May są regularnie torpedowane przez członków jej własnej partii, a mimo to lider Partii Pracy wciąż uznawany jest w sondażach za gorszego kandydata na premiera niż urzędująca szefowa rządu! Jeśli tak ma wyglądać odrodzenie brytyjskiej lewicy, to strach pomyśleć, jak wyglądać będzie jej uwiąd.
Po trzecie Alexandria Ocasio-Cortez osobiście odniosła gigantyczny sukces polityczny, ale już popierani przez nią i Berniego Sandersa kandydaci do Kongresu przegrywali w prawyborach w starciu z politykami, którzy do socjalizmu przyznawać się nie chcieli.
Tezy o jakimś gwałtownym odrodzeniu się lewicy na Zachodzie (a przynajmniej w krajach anglosaskich) ze względu na zachodzącą zmianę pokoleniową wśród wyborców można więc – przynajmniej na razie – włożyć między bajki. Na tym tle sytuacja w Polsce także nie wydaje się tak bardzo wyjątkowa.
Lewica silniejsza niż się wydaje
Po pierwsze, nieobecność partii lewicowej w parlamencie to wypadkowa zjawisk ogólnoświatowych (partie prawicowe przejmują postulaty socjalne) oraz kosztownych błędów politycznych (kandydatura Magdaleny Ogórek w wyborach na prezydenta, słaba kampania wyborcza, decyzja o starcie w wyborach parlamentarnych w formule koalicyjnej).
Po drugie, okazuje się, że postulaty powszechnie uznawane za lewicowe – jak wzrost pensji minimalnej czy liberalizacja przepisów regulujących przerywanie ciąży – są przez znaczny odsetek elektoratu akceptowane, ale najwyraźniej do tej pory były przedstawiane w nieodpowiedni sposób. W ostatniej rozmowie z „Kulturą Liberalną” przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty dowodzi, że wiele z postulatów Roberta Biedronia to niemal dokładne kopie programu Sojuszu. To prawda, ale to właśnie Biedroniowi udało się zdobyć dla nich (jak na razie) znaczne poparcie. A że robi to, posługując się terminem „progresywizm” zamiast „lewica”, ma znaczenie marginalne.
Razem to dziś dla każdego większego koalicjanta obciążenie, a nie wsparcie. Nie dlatego, że to partia lewicowa, ale dlatego, że to partia nieudolnie zarządzana. | Łukasz Pawłowski
Podobnie jest – i to po trzecie – z partią Razem, która swoją szansę na sukces po prostu przegrała. W ciągu trzech lat od zaskakująco dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych nie udało się jej działaczom ani poszerzyć poparcia, ani zbudować sprawnej organizacji, ani wypromować swoich liderów. Można się dziś oburzać, że Biedroń postawił Razem w negocjacjach koalicyjnych zaporowe warunki, ale – moim zdaniem – lider Wiosny nie miał innego wyjścia, bo Razem to dziś dla każdego większego koalicjanta obciążenie, a nie wsparcie. Nie dlatego, że to partia lewicowa, ale dlatego, że to partia nieudolnie zarządzana.
Nie twierdzę przy tym, że działacze Razem skazani są na polityczny niebyt, Biedroń zaś skazany jest na sukces. Ale ostatnie lata w polskiej polityce – i nie tylko w niej – pokazały, że to nie tradycyjne szyldy partyjne i polityczne afiliacje są ważne, ale umiejętność rozbudzenia w wyborcach nadziei na – proszę wybaczyć – „dobrą zmianę”. A to, czy ową zmianę przeprowadza się pod sztandarem lewicy, progresywizmu, prawicy czy konserwatyzmu, najwyraźniej nie jest dla obywateli szczególnie istotne.