Najczęściej pojawiającym się zarzutem był ten mówiący, że nie rozumiem „natury Kościoła” i wiary katolickiej. Jak pisał w komentarzach Stefan Sękowski z „Nowej Konfederacji”, taki bojkot dla katolika oznaczałby „dobrowolną rezygnację z przystępowania do sakramentów, czyli z daru Jezusa Chrystusa”. Z tego powodu, aby przekonać wiernych do spełnienia mojego postulatu, musiałbym „uderzyć w naukę Kościoła na gruncie dogmatycznym i przekonać katolików, by przestali być katolikami, bo regularne przyjmowanie sakramentów leży w naturze katolicyzmu”. W podobnym tonie wypowiadali się między innymi Łukasz Warzecha, Piotr Zaremba czy Marcin Kędzierski.
To nieporozumienie. Nie chodziło mi bowiem o Kościół jako podmiot pośredniczący między Bogiem a wiernymi, ale jako instytucję jak najbardziej ziemską, która funkcjonuje w rzeczywistości społecznej i prawnej: zawiera konkordaty, obraca majątkiem, wydala księży ze stanu kapłańskiego itd. Jak zresztą inaczej niż przez pryzmat Kościoła jako instytucji ziemskiej tłumaczyć słynny już gest Franciszka, który ucałował dłoń Marka Lisińskiego, ofiary księdza pedofila? Franciszek nie podważył przecież tym samym żadnych dogmatów, ale wyraził skruchę w imieniu Kościoła właśnie jako instytucji ziemskiej.
W swoim tekście zastanawiałem się, co mogą zrobić „zwykli” wierni, by ten gest Franciszka nie był jedynie pustym gestem, ale początkiem realnych zmian w podejściu do ofiar księży pedofili i samych sprawców. Szczególnie w takim Kościele jak polski, gdzie choćby uznanie problemu przebiega wyjątkowo opornie.
Kościół i jego członkowie od zawsze funkcjonują w dwóch porządkach, Bogu oddając co boskie, a Cesarzowi co cesarskie. Patrząc z perspektywy ziemskiej powinniśmy traktować Kościół jako instytucję założoną i kierowaną przez ludzi, działającą wśród innych ludzi, a tym samym podlegającą takim samym mechanizmom jak inne organizacje społeczne, w tym procesom zepsucia wymagającym naprawy. | Łukasz Pawłowski
Odmowa wysłania zdecydowanego sygnału, jakim byłaby rezygnacja z usług świadczonych przez Kościół, jest, moim zdaniem, zupełnie niezrozumiała, daje bowiem instytucji, której ktoś jest członkiem, całkowicie wolną rękę. Jeśli na wstępie zapowiadamy, że niezależnie od tego, co zrobią osoby zarządzające, my na pewno z owej instytucji nie wystąpimy, tracimy jedno z najskuteczniejszych narzędzi wywierania na tę instytucję presji w celu dokonania zmian. Gdyby jakiekolwiek firmy, organizacje czy stowarzyszenia, z którymi jestem związany, ukrywały pedofilię w swoich szeregach, powstrzymałbym się od korzystania z ich usług i do tego samego namawiałbym innych.
Takie podejście spotkało się jednak z zarzutami, że podchodzę do Kościoła jako „zwyczajnej” instytucji, na którą członkowie mogą wywierać wpływ, odchodząc lub grożąc odejściem, kiedy owa instytucja nadużywa swojej pozycji lub nie wywiązuje się ze swojej roli. Nie widzę w tym nic złego. Kościół i jego członkowie od zawsze funkcjonują w dwóch porządkach, Bogu oddając co boskie, a Cesarzowi co cesarskie.
I właśnie patrząc z perspektywy ziemskiej – bo na tym poziomie się wypowiadam – powinniśmy traktować Kościół jako instytucję założoną i kierowaną przez ludzi, działającą wśród innych ludzi, a tym samym podlegającą takim samym mechanizmom jak inne organizacje społeczne, w tym procesom zepsucia wymagającym naprawy.
Celnie taką perspektywę opisuje dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II Michał Łuczewski w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem , odwołując się do słynnego śledztwa dziennikarskiego w sprawie pedofilii w Kościele katolickim prowadzonego przez zespół Spotlight z gazety „Boston Globe”: „Przez dekady problem pedofilii w Kościele to był tylko wewnętrzny problem Kościoła”, mówi Łuczewski. „Dopiero dziennikarzom z «Boston Globe» w serii publikacji udało się uczynić lokalny problem problemem społecznym. Potraktowali oni Kościół nie jako niezależną instytucję, ale jako część sfery publicznej. Ujawnienie skali nadużyć nie opierało się na powrocie do zasad głoszonych przez Kościół, który sam je złamał, ale na nowych zasadach sfery publicznej, która zastąpiła Kościół. Dziennikarzom przyświecało dążenie do oczyszczenia sfery publicznej ze skazy, aby na powrót uczynić z niej przestrzeń bezpieczną i moralną, to jest świecki odpowiednik Kościoła”.
Wydaje mi się, że w ten sam sposób wierni, którzy jednocześnie są dziennikarzami, politykami i czy urzędnikami aparatu państwa powinni podchodzić do Kościoła katolickiego w Polsce, kiedy wypełniają swoje role zawodowe. Tak jak od prokuratora czy sędziego oczekuję, że – niezależnie od swojej wiary – potraktuje osobę duchowną tak samo jak każdego innego obywatela, tak samo od dziennikarzy oraz innych analityków życia społecznego i politycznego, oczekiwałbym, że – znów niezależnie od wiary – będą potrafili spojrzeć na Kościół nie jako dzieło boskie, ale instytucję społeczną.
Jak napisał na Facebooku dyrektor warszawskiego oddziału European Council on Foreign Relations, Piotr Buras, „Kościół nie jest tylko «mistycznym ciałem Chrystusa», lecz także instytucją społeczną, której działania dotyczą również niekatolików lub relacji społecznych wykraczających poza granice Kościoła jako wspólnoty religijnej. Tym samym członkostwo w Kościele (oznaczające jednoczesne wspieranie tej instytucji) musi podlegać także racjonalnej ocenie. Dla uczestników życia społecznego, którzy nie muszą wnikać w mistyczne uzasadnienia, wspieranie instytucji, która ma ewidentny problem z tak poważną sprawą jak pedofilia, jest czymś niezrozumiałym”.
Osoby wierzące nie mogą uciekać od problemu, o którym mowa: czy fakt, że najwyżsi funkcjonariusze organizacji, której jestem członkiem, dopuszczają się przestępstw lub chronią ich sprawców, jest dla mnie problemem, a jeśli tak, co mogę w tej sprawie zrobić? A że jest problemem – to nie powinno ulegać wątpliwości. Przecież tolerowanie tak drastycznych nadużyć jest nie do pogodzenia z sumieniem osoby wierzącej. Pytanie więc, jak we współczesnym świecie wierny może wywierać presję na władze kościelne?
Skoro, jak twierdzą moi polemiści, rezygnacja z „usług” świadczonych przez Kościół byłaby równoznaczna z wyrzeczeniem się wiary i jako taka jest niemożliwa, wówczas należy się zastanowić nad innymi sposobami reakcji na nadużycia.
Członkowie Kościoła katolickiego powinni zmierzyć się z problemem, o którym mowa: czy fakt, że najwyżsi funkcjonariusze organizacji, której jestem członkiem, dopuszczają się przestępstw, jest dla mnie problemem, a jeśli tak, co mogę w tej sprawie zrobić? | Łukasz Pawłowski
Oczywiście, najbardziej oczywistym z nich jest aktywność na poziomie lokalnym w ramach wspólnoty kościelnej: rozmowy z proboszczem, odezwy do hierarchów, listy poparcia itd.. Problem z taką formą działalności jest dwojaki: po pierwsze, jest ona z natury rzeczy rozproszona (aktywizują się członkowie tej parafii, gdzie dochodzi do nadużyć) i niezobowiązująca. Brak reakcji ze strony duchowieństwa na list czy apel nie niesie za sobą żadnych konsekwencji, tym bardziej jeśli mamy pewność, że wierni z Kościoła nie odejdą.
W takim wypadku koniecznością są działania skoordynowane i mające realne konsekwencje dla funkcjonowania instytucji. Jakie? W piątek, 8 marca, mają się odbyć w całej Polsce specjalne nabożeństwa z okazji „Dnia Modlitwy i Pokuty wynagradzającej za grzech wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych”. A gdyby tak tego jednego dnia – lub w najbliższą niedzielę po owym piątku, czyli już 10 marca – uczestnicy mszy w całej Polsce solidarnie powstrzymali się od przekazania pieniędzy na tacę? Nie z powodu skąpstwa czy antyklerykalizmu. Ale właśnie po to, by podkreślić, że rozliczenie z problemem pedofilii wymaga nie dorocznej modlitwy, ale otwartej rozmowy i realnych działań – zarówno wobec sprawców, jak i tych, którzy ich przestępstwa próbowali ukrywać.
Do podobnego gestu – odmowy wręczenia koperty księdzu chodzącemu po kolędzie – wzywał jakiś czas temu Jacek Dehnel. Wydaje mi się jednak, że odmowa przekazania pieniędzy podczas mszy – gdyby była gestem naprawdę powszechnym i wykonanym jednego dnia – miałaby o wiele większą siłę rażenia i mogłaby być dla polskiego Kościoła czytelnym sygnałem niezadowolenia wiernych.
Bo nawet jeśli ci wierni nie zamierzają z Kościoła odchodzić, nie powinni godzić się na każde – nawet ewidentnie naganne – działanie tej instytucji.
Ilustracja: Marta Zawierucha.