Szanowni Państwo,
obóz przeciwników Prawa i Sprawiedliwości odnotował sukces strategiczny. W końcu dopięto Koalicję Europejską. Obecnie spośród liczących się graczy poza nią znajduje się tylko Wiosna Roberta Biedronia. Jednak nawet jej lider nie mówi już o przejmowaniu urzędu premiera, ale ostrożnie sugeruje wspólne odsuwanie po wyborach PiS-u od władzy (w wywiadzie z Karoliną Lewicką w radiu Tok FM).
Z drugiej strony politycznej barykady, zresztą zgodnie z oczekiwaniami, natychmiast zaczęto wytykać ideowe dziury w Koalicji Europejskiej. „Tęczowa koalicja, która ma w sobie wiele kolorów – zielony, pomarańczowy, czerwony. To są ludzie, którzy się zjednoczyli w nienawiści do PiS. Idą bez programu” – atakuje Paweł Szefernaker, wiceszef MSWiA.
PiS już bada, ile wytrzyma przeciwnik. Bo przecież Koalicja Europejska to „puzzle dość duże, rozłożone”, jak przyznał Sławomir Neumann z PO.
Pod szyldem znalazło się konserwatywne PSL z progresywną Inicjatywą Polską. Jedną z linii politycznego ataku, jak można się było zresztą spodziewać, okazują się kwestie obyczajowe. Na początek do ostrzału wybrano deklarację LGBT, którą podpisał w Warszawie Rafał Trzaskowski. Dyskryminacja osób innych niż heteroseksualne jest w Polsce faktem – pisaliśmy o tym na łamach „Kultury Liberalnej” wielokrotnie. A zatem ich ochrona jest jak najbardziej uzasadniona. Ale decyzja Trzaskowskiego ma też swoje konsekwencje polityczne. Temat, który jeszcze kilka dni temu wydawał się marginalny, po sobotnim wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego na konwencji PiS-u i tyradach o rzekomym ataku na rodziny i dzieci, staje się właśnie dominującym tematem kampanii wyborczej. I to mimo że wybory, o których mowa – do Parlamentu Europejskiego – ani z edukacją seksualną, ani statusem osób LGBT nie mają wiele wspólnego.
Kaczyński i inni politycy PiS-u postanowili jednak skorzystać z okazji, by poprowadzić kampanię według dokładnie tego samego modelu jak w wyborach parlamentarnych w roku 2015: obietnic socjalnych i haseł obrony przed wrogiem – wówczas w postaci uchodźców, obecnie w postaci osób LGBT. Ta strategia działania może się dla PiS-u skończyć klęską. Dość przypomnieć słynny spot straszący uchodźcami, a wyemitowany przed wyborami samorządowymi. Zamiast zaszkodzić kandydatom opozycji opowiadającym się za przyjmowaniem uchodźców, wywołał krytykę nawet z wnętrza obozu władzy i zmobilizował elektorat przeciwny PiS-owi.
Dziś jednak Kaczyński mierzy się z nowym przeciwnikiem – właśnie z wielogłową Koalicją Europejską – i wyraźnie chce wykorzystać jedną z najczęściej podnoszonych jej wad, czyli brak ideowej spójności.
Z pewnością PiS na ogólnej krytyce Karty LGBT się nie zatrzyma. W najbliższych dniach, a może tygodniach, jeszcze bardziej skoncentruje się bowiem na sprawach światopoglądowych, takich jak legalizacja związków partnerskich, przerywanie ciąży czy relacje państwo–Kościół. Tym bardziej że zaledwie kilka dni temu lider PSL-u Władysław Kosiniak-Kamysz zapewniał, że między rządem PO–PSL-u a obecnym rządem PiS-u… nie ma szczególnych różnic światopoglądowych! Jak powiedział: „Za rządów PO-PSL nie zostały zmienione przepisy aborcyjne, nie wprowadziliśmy związków partnerskich ani nie przyjęliśmy ustaw zmieniających relacje państwo–Kościół”, mówił lider ludowców. „Co więcej, PiS podkreślające swoje przywiązanie do wartości, a nam ochoczo zarzucające skręt w lewo, nie zmieniło ani na jotę ustawodawstwa, które obowiązywało za naszych czasów. Nie zaostrzyli ustawy antyaborcyjnej, nie zmienili ustawy o in vitro”.
Jak pogodzić takie twierdzenia z decyzjami Rafała Trzaskowskiego? Najlepiej, unikając komentarza i zwracając uwagę, że nie tego dotyczą najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego. Taką strategię przyjął Grzegorz Schetyna, który przede wszystkim stara się utrzymać jedność opozycji, aby pokonać PiS w nadchodzących wyborach.
„Moim marzeniem i celem jest wygranie w wyborach do Parlamentu Europejskiego o choćby punkt procentowy, o jeden mandat. Żeby pokazać opinii publicznej, że zaczyna się dekompozycja PiS-u, żeby Kaczyński nie mógł wyjść i powiedzieć, że wygrał kolejne wybory z rzędu”, mówi Schetyna w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Tomaszem Sawczukiem. W tej sytuacji kwestie programowe i tożsamościowe muszą zejść na drugi plan. W imię pragmatyzmu i sekwencyjności, których, jak twierdzi szef PO, jest zwolennikiem.
Nic więc dziwnego, że przewodniczący PO jak ognia unika tematów polaryzujących, z uporem przekierowując uwagę na zagrożenie ze strony partii rządzącej i nadużyciami jej polityków. Rozmowę przeprowadziliśmy na kilka dni przed konwencją PiS-u i słowami Jarosława Kaczyńskiego, nie mogliśmy więc odnieść się do krytyki Trzaskowskiego. Ale do dziś Schetyna ograniczył swoje komentarze w tej sprawie do jednego wpisu na Twitterze, w którym stwierdził, że „kampania wyborcza PiS oparta na szczuciu jest obrzydliwa” i „pokazuje, tak samo jak #Srebrna, #AferyPiS i upartyjnianie sądów, jaka jest stawka wyborów w tym roku: albo Polska będzie na Wschodzie, albo na Zachodzie”.
Czy to milczenie wystarczy polskim wyborcom? Czy sami politycy Koalicji Europejskiej mają dość grubą skórę i wytrzymają ataki PiS-u w kwestiach obyczajowych?
Zza tych pytań wygląda najważniejsze z nich: czy stworzenie tak szerokiego bloku, w którym trudno o porozumienie w „nośnych” politycznie sprawach, było w ogóle sensownym ruchem?
„To jest spójna koncepcja”, twierdzi politolog profesor Rafał Matyja w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Mówię tak, choć krytykowałem Platformę, że nie wyciągnęła wniosków z tego, co się stało w roku 2015 i później. W latach 2017–2018 stało się jasne, że korekty polityki nie będzie i wzięcie na listy takich polityków jak Belka, Cimoszewicz czy właśnie Miller to sygnał, że KE chce być reprezentacją elity, która rządziła Polską. To symbol, na którym ewidentnie Schetynie zależało, ale nie dla wszystkich będzie to argument «za»”.
„Koalicja, która skupia się na tym, co łączy, a nie na tym, co dzieli, jest bez sensu, ponieważ właśnie to, co dzieli, jest dzisiaj dla wyborców najciekawsze”, twierdzi z kolei dr Adam Ostolski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, były przewodniczący Zielonych, który odszedł z partii po jej dołączeniu do Koalicji Europejskiej. „Co więcej, właśnie to, co dzieli, czyli na przykład różne poglądy na płacę minimalną, prawa kobiet i mniejszości albo na ceny praw do emisji dwutlenku węgla, to są sprawy, w których obywatel powinien mieć wybór”, mówi Ostolski w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem.
Z drugiej jednak strony, przy rosnącej polaryzacji sceny politycznej niewykluczone, że wszystkie te istotne kwestie faktycznie zejdą na drugi plan. To możliwe o tyle, że, jak zaznacza Rafał Matyja, dwie nadchodzące kampanie mogą być wyjątkowo brutalne, ponieważ „sprawa KNF i Srebrnej – zwłaszcza ta druga – bardzo podniosły stawkę wyborów”, w związku z czym „Jarosław Kaczyński zrobi wszystko, żeby nie oddać władzy”. Już sama skala transferów socjalnych zaproponowanych przez PiS pokazuje determinację partii władzy. Pytanie jednak, czy wybrana strategia – czyli wspomniane transfery socjalne i budowanie strachu przed „obcym” – okaże się skuteczna. To wcale nie jest tak oczywiste.
„Rośnie świadomość tego, że jest to czysto wyborczy zabieg, zwłaszcza że dla różnych protestujących grup pieniędzy nie ma i nie było”, mówi socjolog profesor Mirosława Marody w rozmowie z Jakubem Bodzionym, powołując się na swoje badania. „A poza tym te 500 złotych i tak nie rozwiązuje innych problemów, na przykład tego, że szef traktuje mnie jak śmiecia. PiS dało plamę, bo nic nie zmieniło w rzeczywistości społecznej, a przynajmniej w tych jej fragmentach, które są ważne dla zwykłych ludzi”.
W przedwyborczej układance obok Schetyny, Kaczyńskiego i (póki co) Biedronia ważne jest jednak jeszcze inne nazwisko – Donalda Tuska. W ostatnim wywiadzie dla „Faktów po Faktach” Tusk mówił, że samo jednoczenie opozycji, choć słuszne, „może nie wystarczyć”. W ten sposób być może robi miejsce dla siebie. Czy stworzenie Ruchu 4 Czerwca, o którym mówił Tusk, to konkurencja dla Grzegorza Schetyny?
„Nie chcę tego tak rozumieć” – mówi obecny przewodniczący PO. „Decydować o przyszłości opozycji będą ci, którzy wygrają 26 maja. Jeśli KE wygra wybory, to wokół niej będzie budowany system anty-PiS-u na wybory parlamentarne i to koalicja wskaże też kandydata na prezydenta. To jest logika”. Nie wiadomo tylko, czy w tym wypadku „logika” i „polityka” w najbliższych wyborach pójdą ręka w rękę.
W każdym razie jedno jest pewne, w tym roku PiS będzie bezpardonowo atakować każdą słabość KE. Czy sojusz anty-PiS-u w ogóle wytrzyma te ataki?
Oto jedno z najważniejszych politycznych pytań tego roku.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”