Dlaczego mamy dziś zastanawiać się nad Okrągłym Stołem, „starymi dziejami”, jak konkluduje swój tekst Stefan Sękowski. Nie po to przecież, by toczyć gorączkowe spory o przebieg tamtych wydarzeń i o to, kto wówczas pił wódkę z Kiszczakiem, a kto tylko moczył usta. Zmapowanie ówczesnej rzeczywistości jest oczywiście istotne jako pewna poznawcza podstawa – i sami ostatnio zrobiliśmy to na łamach „Kultury Liberalnej”. Ta podstawa ułatwić może jednak namysł nie tylko nad tym, jak obchodzimy się z historią i konstruujemy wyobrażenia o wspólnocie, lecz przede wszystkim – na jakich wartościach chcemy budować porządek polityczny i społeczny tu i teraz. I zamiast lękać się, że zostaniemy potraktowani, jak „leśne dziadki”, tym bardziej groteskowe, że emocjonalnie „rozpamiętujące nieswoje boje”, powinniśmy zaproponować własną narrację o Okrągłym Stole i roku 1989. O ile bowiem ze stwierdzeniem Sękowskiego, że nasze współczesne problemy wypływają z ostatniego trzydziestolecia, a nie z samego roku 1989, trudno się nie zgodzić, o tyle z umniejszeniem roli przemian 1989 roku trzeba polemizować, również w kontekście doświadczenia współczesnego. Zresztą sam Sękowski w swym wywodzie wskazuje na wiele powodów, które i tak uniemożliwią zamknięcie okrągłostołowych porozumień na kartach podręczników do historii.
Meblowanie pamięci
Podejmując ten temat, warto zacząć od zdefiniowania własnej pokoleniowej tożsamości i pozycji. Uprzedzając zarzuty: jesteśmy świadomi tego, że procesy historyczne kształtują ludzi urodzonych w podobnym czasie w bardzo różny sposób, zależny od warstwy społecznej, miejsca zamieszkania etc. Wszystkim nam, toczącym polityczne spory w wielkomiejskich redakcjach, powinno towarzyszyć pytanie: a jak to odnosi się do doświadczenia naszego równolatka z niewielkiej firmy w Pile albo Wieluniu? Nie chodzi, oczywiście, o to, by ta figura stała się jedynym punktem odniesienia, ale o ideowo-psychologiczną gotowość do wykraczania poza środowiskową i poznawczą bańkę.
Kontrakt, zawarty w samym środku zabagnionego rowu schyłkowej PRL przez dwie zmęczone strony, przy milczącym akompaniamencie apatycznego społeczeństwa, wyznaczył główny nurt przemian i nadał mu dynamikę, dzięki której był możliwy gamechanger wyborów czerwcowych. | Iza Mrzygłód, Łukasz Bertram
Również jednak mając to na względzie, nietrudno zauważyć, że jako trzydziestolatkowie znajdujemy się w specyficznej sytuacji zawieszenia. Z jednej strony transformacja ustrojowa i gospodarcza określiła warunki naszego dzieciństwa i młodości: dorastaliśmy razem z nią. Tym różnimy się od ludzi, dla których demokracja parlamentarna, NATO i Unia Europejska od wczesnego dzieciństwa były oczywiste i przezroczyste. Z drugiej – jesteśmy na tyle młodzi, że śmiało możemy powiedzieć: Okrągły Stół, czy nawet szerzej: przemiany roku 1989 roku nie są dziś tym, co by nas definiowało i dotykało kluczowych dla nas problemów. Nie są naszym życiem. Dlatego też możemy odrzucić połajanki bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń oraz ich epigonów (cud kontra zdrada, kombatanctwo kontra resentyment, laurka kontra plwocina), uwalniając się w ten sposób od toksycznych oparów wiecznego sporu. Ich zajadłe dyskusje i opluwania jednym ruchem możemy przesunąć z półki polityki na półkę historii. A jednocześnie jesteśmy w dobrej pozycji, by wyraźnie dostrzegać mielizny obojętności i ignorancji wobec przeszłości, która o 1989 roku każe mówić, że, to jakiś obcy ląd, zamieszkały przez Kuronia-Chrobrego, Wałęsę-Plątonogiego i Kiszczaka-Bezpryma, i zamiast rozmów o prehistorii wykuwać PKB (co skądinąd jest kolejną pułapką potransformacyjnego myślenia). Dlatego właśnie jesteśmy najlepszymi kandydatami do przeniesienia Okrągłego Stołu i wydarzeń 1989 roku w obszar pamięci funkcjonalnej, tej, która decyduje o aktywnym utrwalaniu tożsamości i dostarcza rezerwuaru wartości dla postaw obywatelskich.
Ćwiczenia przy stole
Co byłoby podstawową treścią miejsca pamięci o nazwie „Okrągły Stół”? Tak jak pisze Sękowski – z pewnością pragmatyzm oraz żmudna, mrówcza praca negocjacyjna w mało efektownych „podstolikach” i grupach roboczych. Przede wszystkim jednak negocjacje roku 1989 roku świadczyły o redefinicji polityczności w latach 80. Schmittiańskie myślenie w kategoriach dwóch wrogich obozów i dążenie do pokonania drugiej strony zastąpiła gotowość do rozmowy, a walkę – konieczność wypracowania konstruktywnych rozwiązań. Miejsce wroga zajął oponent. I nawet, jeśli – jak słusznie pisze Sękowski – pozycja obu stron nie była równoważna, to ta zmiana myślenia zasługuje na uznanie i przyswojenie, na stałe. Zamiast pytać, jak oni śmieli zasiąść do stołu z tymi, którzy przed siedmiu laty wsadzali ich do „internatów”, lepiej się zastanowić, jaką wewnętrzną pracę wykonali, żeby ponad wrogość przedłożyć odpowiedzialność za kraj. Mało to spektakularne, owszem, ale w momencie, gdy znów osuwamy się w odmęty politycznej wojny, czy jak chcą niektórzy – wręcz wojny kulturowej, ćwiczenia z Okrągłego Stołu przydałyby się nam wszystkim. I bynajmniej nie chodzi tu o cuda-wianki narodowego pojednania, czy mityczne zgody narodowe, ale o racjonalne strategie polityczne, które zapewniają stabilność wspólnocie. Bo o stabilność systemu politycznego i instytucji powinno nam chodzić. A odłożenie Okrągłego Stołu do lamusa historii naraża nas wszystkich na ryzyko, że po raz kolejny ktoś go wyciągnie, by detonować podstawy systemu politycznego, w którym funkcjonujemy, i w imię odtwórczego antykomunizmu – o którym tak świetnie pisał ten sam Stefan Sękowski – wywracać instytucje polityczne i społeczne na nice.
Nawet jeśli na kształt tego sukcesu składają się też potknięcia, zaniechania i małostki głównych aktorów politycznych, to po 30 latach możemy je wykorzystać do treningu krytycznego myślenia i historycznej empatii. | Iza Mrzygłód, Łukasz Bertram
Okrągły Stół uczy też czegoś z rozumienia historii. Sękowski ma rację, wskazując, że bieg wydarzeń szybko przekreślił ustalenia podpisane w kwietniu 1989 roku. Jednocześnie jednak patrzy na poszczególne cząstki transformacji w sposób dziwnie, wręcz formalistycznie pokawałkowany. Oczywiście, reformy Wilczka szły swoim torem od 1988 roku, a człowieka „S” jako premiera oraz terapii zaserwowanej przez Balcerowicza nikt w Pałacu Namiestnikowskim nie mógł się nawet spodziewać. Ale to właśnie ten kontrakt, zawarty w samym środku zabagnionego rowu schyłkowej PRL przez dwie zmęczone strony, przy milczącym akompaniamencie apatycznego społeczeństwa, wyznaczył główny nurt przemian i nadał mu dynamikę, dzięki której był możliwy gamechanger wyborów czerwcowych. Z kolei pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne 1991 roku, które proponuje Sękowski jako najbliższą mu datę końca komunizmu, były już tylko „naturalnym” następstwem tego, co zaszło ponad dwa lata wcześniej. Nie da się powiedzieć dokładnie, kiedy w Polsce upadł komunizm, ale szukanie tego upadku jesienią 1991 roku, tak jak upatrywanie go w wyjściu wojsk radzieckich w 1993 roku, zakrawa na zaskakujący formalizm. Czas najwyższy pogodzić się z tym, że wykuwanie się systemów i państw to procesy, których nie da się dokonać jednym machnięciem miecza. Okrągły Stół i zachodzące po nim przemiany mogą posłużyć nam wszystkim do nauki cierpliwości i konsekwencji długich marszy, z których powstaje sukces.
I nawet jeśli na kształt tego sukcesu składają się też potknięcia, zaniechania i małostki głównych aktorów politycznych, to po 30 latach możemy je wykorzystać do treningu krytycznego myślenia i historycznej empatii. Głos tych, którzy kontestowali i krytykowali Okrągły Stół, powinien być i dziś słyszalny w ramach konfliktu pamięci, a nie stanowić pretekstu do okładania się historyczną maczugą. Konflikt bowiem, wraz z różnymi towarzyszącymi mu emocjami, jest jednym z serc demokracji. Tyle że warto uświadomić sobie jedno: nieważne jak mocno się nie napniemy, esbeckie akta pozostaną spalone, a Kiszczak już nie wyleci z rządu Mazowieckiego wcześniej niż w 1990 roku. To się już po prostu zdarzyło.
* Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.