Trzydziesta rocznica zamknięcia obrad Okrągłego Stołu jest być może jedną z ostatnich okazji do tego, by na poważnie na ten temat porozmawiać – a jednocześnie, by nie trafić do kącika historycznych tematów, pozbawionych większego znaczenia dla współczesności.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat te rozmowy, jak i transformacja ustrojowa, należały do ulubionych tematów debat polityczno-historycznych. Wiele osób traktowało i traktuje tamte wydarzenia jako współczesność, wielu ówczesnych uczestników czy obserwatorów tamtejszych wydarzeń pamięta własne pozytywne zaskoczenia bądź zawiedzione nadzieje. Jedni uważają je za wspaniały przykład zgody narodowej, inni – narodowej zdrady. W tle słychać rechot Włodzimierza Czarzastego, przypominającego, że solidarnościowcy komuny nie pokonali, tylko się z nią dogadali. Co ciekawe, niektórzy uczestnicy bądź obserwatorzy ówczesnych wydarzeń zdążyli do dziś zmienić zdanie o sto osiemdziesiąt stopni.
Okrągły Stół wydarzeniem przecenianym
W tym tonie mówi o Okrągłym Stole też pokolenie dzisiejszych trzydziesto-czterdziestolatków; nie generalizując, można odnieść wrażenie, że ówczesne wydarzenia miały dla nas dużo większe znaczenie niż dla ludzi urodzonych już w III RP. Coraz więcej osób postrzega je jako nieistotne dla naszej przyszłości – a ludzie urodzeni w latach 80. mogą wychodzić na „leśnych dziadków”, tym bardziej groteskowych, że emocjonalnie rozpamiętujących nieswoje boje.
Gdy spojrzymy na decyzje podjęte między 6 lutego a 5 kwietnia 1989 roku, okaże się, że wielu z nich w ogóle nie zrealizowano, inne dość szybko się przeterminowały, a w zasadzie postanowienia łamano, aż miło. | Stefan Sękowski
Patrząc jednak z tych różnych perspektyw – i trzydzieści lat później – można dojść do wniosku, że Okrągły Stół był wydarzeniem przecenianym. Gdy spojrzymy na decyzje podjęte między 6 lutego a 5 kwietnia 1989 roku, okaże się, że wielu z nich w ogóle nie zrealizowano, inne dość szybko się przeterminowały, a w zasadzie postanowienia łamano, aż miło. To fakt, że odbyły się wybory kontraktowe, jednak X kadencja Sejmu miała trwać 4 lata; z formalnego punktu widzenia wybory w 1991 roku były elekcją przyspieszoną. To prawda, że Radę Państwa zastąpiono urzędem prezydenta, jednak ten został wybrany przez Zgromadzenie Narodowe na sześcioletnią kadencję – nie minął rok, gdy sejm kontraktowy zmienił zasady gry. W trakcie rozmów wcale nie ustalono, że strona solidarnościowa będzie choćby uczestniczyła w sprawowaniu władzy, miała jedynie być reprezentowana w parlamencie. Tymczasem – dzięki sprytnej akcji jednego z uczestników obrad OS w podgrupach, wybranego do senatu Jarosława Kaczyńskiego – premierem został Tadeusz Mazowiecki. Miało to zresztą konsekwencje dla innych postanowień, bowiem już we wrześniu nowym szefem Radiokomitetu został Andrzej Drawicz i tym samym opozycja mogła wyjść poza niewielkie „okienko” w państwowej telewizji, przyznane przy OS. Zresztą jeśli chodzi o media, warto przypomnieć, że pierwotnie „Gazeta Wyborcza” miała być wydawana tylko w okresie kampanii wyborczej – tymczasem, jak wiemy, istnieje ona do dziś.
Choć trudno nam wskazać ten konkretny moment, w którym „upadł komunizm” (osobiście postawiłbym na pierwsze wolne wybory parlamentarne 1991 roku), to obrady Okrągłego Stołu nie znajdują się nawet na końcu listy potencjalnych kandydatów. Były najwyżej początkiem początku III RP, otworzyły furtkę do kolejnych przemian, których nikt w danym momencie nie przewidywał. W zakresie gospodarczym zakończyły się jedynie ogólnikowym „Stanowiskiem w sprawie polityki społecznej i gospodarczej oraz reform systemowych”. Nie były w żaden sposób zaczątkiem transformacji, bowiem ani wcześniejsze reformy Mieczysława Wilczka, ani późniejsze Leszka Balcerowicza nie miały z nimi bezpośrednio nic wspólnego. W kolejnych miesiącach sytuacja zmieniała się bardzo szybko – ale o tym, że już za pół roku pierwszym niekomunistycznym premierem po 1939 roku będzie Tadeusz Mazowiecki, a niecałe półtora roku później prezydentem zostanie Lech Wałęsa, nikt nawet nie marzył.
Postawiony w Pałacu Namiestnikowskim mebel wskazuje na to, że oto siadają przy nim równi z równymi. Tymczasem gdyby chcieć oddać rzeczywisty układ sił i relacji, należałoby postawić tam stół w kształcie pochylonej elipsy. | Stefan Sękowski
Słabości „czarnej legendy”
Z drugiej strony istnieje „czarna legenda” Okrągłego Stołu. Miało przy nim dojść do zblatowania komunistycznych i opozycyjnych elit oraz przyznania komunistycznym kacykom glejtu. No – jednak wśród postanowień nie znajdziemy zapewnień bezkarności. Co do „zblatowania”: jeśli spojrzymy na źródła tej hipotezy, czyli polityczne pochodzenie „zblatowanych”, to można dojść do wniosku, że spośród uczestników Okrągłego Stołu ci, którzy mieliby wejść w konszachty z postkomunistami – jak Adam Michnik – i tak by weszli, a ci, którzy nie weszli (choćby uczestniczący w podstolikach bracia Kaczyńscy), i tak nie byli do tego predestynowani. Dodatkowo sprawa nie była taka jednoznaczna, bowiem wręcz do końca XX wieku nawet polityczne środowiska centrowo-liberalne (UD, KLD, później UW) były wobec SLD sceptyczne – w ramach anegdoty można przypomnieć, że jeszcze w 1991 roku nikt nie chciał siedzieć na sali plenarnej obok posłów Sojuszu; impas został przełamany, gdy „poświęcili” się posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego (nota bene także częściowo o szeroko rozumianej postkomunistycznej proweniencji).
Tego typu interpretacje – dotyczące tego, co się działo długo po obradach i nie miało bezpośredniego z nimi związku – dotykają Okrągłego Stołu w ujęciu szerszym. Wskazują na koszt alternatywny tego, że polskie przemiany zaczęły się, można powiedzieć, od tego wydarzenia. Nie jest to do końca prawda, bo, jak już pisałem wcześniej, wpisywały się w trwający już od kilku lat okres „reglamentowanej rewolucji”, ale faktem jest, że poprzez ustalenia w sferze politycznej zapoczątkowano wyłom w systemie. Interpretacje na modłę „czarnej legendy” zakładają, że gdyby przemiany nie odbywały się stopniowo, gdybyśmy nie stracili ponad dwóch lat, zanim doszłoby do w pełni demokratycznych wyborów, gdyby przez półtora roku prezydentem nie był Wojciech Jaruzelski, wówczas transformacja mogłaby przebiec sprawniej i z większą korzyścią dla Polaków. Zanim się nad tym pochylimy, warto zastanowić się, w jakim stopniu faktycznie historia mogłaby potoczyć się inaczej. W błąd co do zrozumienia, jaka była natura rozmów, wprowadza nas kształt samego stołu. Postawiony w Pałacu Namiestnikowskim mebel wskazuje na to, że oto siadają przy nim równi z równymi. Tymczasem gdyby chcieć oddać rzeczywisty układ sił i relacji, należałoby postawić tam stół w kształcie pochylonej elipsy. Wówczas na szczycie, kilka metrów nad ziemią (zostawmy na boku pytanie, o jaką wysokość należałoby podnieść sufit) dyndałby nogami Czesław Kiszczak i inni przedstawiciele PZPR, nieco niżej członkowie stronnictw sojuszniczych i OPZZ, zaś na dole – przedstawiciele opozycji i Kościoła katolickiego. To pokazywałoby, że w tym układzie komuniści mogli więcej i widzieli więcej, z kolei opozycjoniści mogli podrzucać w górę swoje postulaty.
Okrągły Stół nie był zgodą między dwiema równorzędnymi stronami. Wszystkie argumenty siłowe były po stronie komunistycznej władzy, która zdecydowała się rozmawiać z częścią opozycji nie z dobroci serca, tylko ze świadomości, że świat się zmienia, a realny socjalizm ostatecznie upada. Strona „społeczna” rozmawiała z poczuciem, że w każdym momencie ktoś może stolik przewrócić. Asymetria wiedzy i poczucia siły potęgowana była także tym, że strona opozycyjna nie doceniała własnej mocy i przeceniała stabilność systemu, z kolei strona rządowa była (w przybliżeniu) bardziej pewna siebie, nawet jeśli miała świadomość, że jej potęga się chwieje.
Sięganie po figurę tajnych umów okrągłostołowych, czy rzucanie mrocznych zaklęć typu „Magdalenka” (swoją drogą nie dało się znaleźć ośrodka wypoczynkowego o bardziej neutralnej nazwie?) umożliwia pójście na łatwiznę. | Stefan Sękowski
Celem nie było przewrócenie systemu do góry nogami. Rządzący chcieli poprzez włączenie części opozycji do systemu władzy zachować władzę i dostęp do zasobów, z kolei opozycjoniści mieli cele bardzo pragmatyczne – poszerzenie swobód czy otwarcie furtki do demokratyzacji. Najbardziej śmiałe (i – co ciekawe – najbliższe późniejszemu biegowi wypadków) scenariusze przewidywali ludzie, którzy mieli jeszcze mniejszą wiedzę na temat rzeczywistej sytuacji w kraju, bo, jak Leszek Moczulski, spędzili w latach 80. kilka lat w więzieniu, albo, jak Kornel Morawiecki, ukrywali się latami. Gdy przez długi czas obstawia się, że PRL w końcu upadnie, prędzej czy później można było trafić.
Grzechy główne koryfeuszy transformacji
Okres przełomu to były czasy ogromnej niepewności. Gdy ma się jej świadomość, trudno mieć pretensje do uczestników obrad, że poszli na takie, a nie inne ustępstwa, bo i tak uzyskali bardzo dużo, a przede wszystkim zrobili wyłom dla kolejnych zmian. I tu zaczyna się ten moment, w którym można rozliczać elity postsolidarnościowe za błędy i zaniechania. Myślę, że już w latach 90. można by wskazać z kilkadziesiąt momentów, w których zamiast przestawić wajchę w dobrym kierunku, potykali się o własne nogi – i to wszystko w sytuacji, w której postkomuniści mieli poczucie, że wolno im mniej. Czy to kunktatorstwo Tadeusza Mazowieckiego względem resortów siłowych, czy brak sądowego rozliczenia wielu komunistycznych zbrodni lub symbolicznego systemu komunistycznego jako takiego u zarania nowej rzeczywistości, czy nadmierne skupienie Leszka Balcerowicza na tematyce monetarnej kosztem własnościowej, zaniedbanie kwestii reprywatyzacji, ślimaczące się rozwiązywanie kwestii uwłaszczenia, stopniowe i połowiczne podejście do lustracji, czy też – de facto – oddanie postkomunistom możliwości uchwalenia nowej Konstytucji: wymieniać można długo. Lenistwo, nadmierna bojaźliwość, prywata, polityczne granie na siebie, kłótliwość, brak myślenia perspektywicznego, to wady ówczesnych liderów, zarówno bardziej centroprawicowej, jak i lewicowej części opozycji okresu PRL.
Dyskusja o Okrągłym Stole jest więc tak naprawdę dyskusją o trzydziestu ostatnich latach. Można je ocenić z jednej strony jako sukces i niesamowitą poprawę sytuacji gospodarczej w porównaniu do okresu PRL, z drugiej – czas wielu niewykorzystanych szans. Nie da się przewidzieć, czy zostałyby one wykorzystane, gdyby przemiany przebiegły inaczej. Sytuacja, w jakiej obecnie się znajdujemy, jest w coraz większym stopniu efektem trzydziestu lat III RP, nie zaś tego, jak wyglądało obalanie realnego socjalizmu w schyłkowym okresie jego istnienia. I niestety, wiele tych problemów jest już nie do naprawienia, a rzekome próby robienia tego dziś (w formie antykomunizmu odtwórczego) służą raczej walce między partiami na użytek rozgorączkowanego elektoratu, niż realnej zmianie systemowej.
Okrągły Stół jako symbol zgody jest po prostu fałszywy. Jeśli mielibyśmy nauczyć się czegoś od jego uczestników – to pragmatyzmu. | Stefan Sękowski
Okrągły Stół będzie jednak zapewne nadal funkcjonował jako symbol, zresztą zarówno dla entuzjastów, jak i kontestatorów transformacji. Był zbyt okrągły, by nie chciano sięgać do niego jako symbolu zgody narodowej, a zdjęcia, na których ręce podają sobie Czesław Kiszczak i Lech Wałęsa, czy też na których widać rozmawiających ze sobą Tadeusza Mazowieckiego i Aleksandra Kwaśniewskiego, są zbyt smakowite dla jego krytyków. Sięganie po figurę tajnych umów okrągłostołowych, czy rzucanie mrocznych zaklęć typu „Magdalenka” (swoją drogą nie dało się znaleźć ośrodka wypoczynkowego o bardziej neutralnej nazwie?) umożliwia pójście na łatwiznę w poszukiwaniu przyczyn nieszczęść.
Symbol pragmatyzmu
Z drugiej strony Okrągły Stół jako symbol zgody jest po prostu fałszywy. Jeśli mielibyśmy nauczyć się czegoś od jego uczestników – to pragmatyzmu. Opozycja wykorzystała daną sobie szansę, nie obrażając się na rzeczywistość ani na wroga, który jeszcze chwilę temu pałował i internował, a teraz trzeba mu podać rękę. Jednocześnie jest też coś w niedocenianych trochę „podstolikach” – w dyskusjach kilkudziesięcioosobowych zespołów ucierały się stanowiska dotyczące mniej lub bardziej ogólnych zmian w przeróżnych kwestiach. Lektura niektórych protokołów z rozmów jest fascynująca. Czasem dochodzono do konsensusu, czasem nie, co kończyło się spisaniem protokołu rozbieżności. Część postulatów została zrealizowana i na lata zakorzeniła się w polskim systemie (np. Krajowa Rada Sądownictwa), część czeka na realizację do dziś (choćby niektóre zapisy podstolika ekologicznego, czy duża część zapisów podstolika edukacyjnego). Wniosek z tego jest taki, że ludzie w kwestiach szczegółowych mogą się dogadać, jednak niewiele wskórają, jeśli nie mają legitymacji. Nawet Okrągły Stół musiał czekać na potwierdzenie swoich postanowień przez parlament.
Jedno jest pewne. Okrągły Stół to stare dzieje – powoływanie się na jego moc konstytuującą współczesną rzeczywistość 30 lat po fakcie to pójście na łatwiznę.
Chciałbym podziękować Marcinowi Chruścielowi, Natalii Kołodyńskiej-Magdziarz, Jaremie Piekutowskiemu, Bartłomiejowi Radziejewskiemu i Krzysztofowi Sękowskiemu za gruntowne przedyskutowanie tematu.
* Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.
Ikona wpisu: Flickr.com