Scenariusz, zgodnie z którym Zełenski mógłby wygrać, przez długi czas zagłuszany był przez salwy śmiechu. Później, kiedy ukraińskie sondażownie wykazywały, że ukraiński komik w cuglach wygrywa z urzędującym prezydentem, przekonywano, że prawdopodobnie socjologowie się mylą, ich metodologia jest błędna, bądź jest to kolejna brudna zagrywka oligarchy Ihora Kołomojskiego, który kupił wyniki i w ten sposób demobilizuje wyborców Poroszenki. Liczono na to, że ostatecznie Ukraińcy „pójdą po rozum do głowy”.
Jeśli trzeba było wystawić diagnozę, to mieliśmy tutaj do czynienia z rutynową negacją rzeczywistości, wyparciem tego, co jest widoczne gołym okiem – a wszystko dla własnego komfortu psychicznego, wiarygodności analiz i poczucia, że polityka nie może nas zaskoczyć. A kiedy już stało się to, co się stać nie miało, do debaty publicznej wrzucono cały szereg nowych terminów, które miałyby tłumaczyć, dlaczego Zełenski wygrał. Wszystkie sprowadzały się do twierdzenia, że żyjemy w podłych czasach, które są meta-meta-meta. I dlatego wygrać może nawet komik.
Postpolityka?
Interpretacja „fenomenu” Zełenskiego podług linii standardowej politycznej analizy – chociażby przez wskazanie na rozliczne porażki prezydentury Poroszenki i wytracenie impetu przez polityków będących obliczami Majdanu – nie wystarczyło. Kandydatura aktora miała być więc osobistą zemstą Kołomojskiego, oligarchy i właściciela stacji telewizyjnej, w której lansowano „Sługę ludu”, serial, w którym Zełenski wciela się w ukraińskiego prezydenta.
Na Ukrainie, jak na Zachodzie dwie dekady temu, popularne stało się określenie „postpolityczny”, które stosowane było bez większego namysłu. Zełenski właśnie taki ma być: „postpolityczny” – chociaż nie wiadomo tak naprawdę dlaczego. Czy dlatego, że wymigiwał się od bezpośrednich starć z dziennikarzami i politykami, nie nacierał na nich z otwartą przyłbicą? Że nie ma doświadczenia politycznego? A może dlatego, że jego poglądy są na tyle mgliste, że nie można ich umiejscowić gdziekolwiek na ideologicznym spektrum?
Pożegnanie ustępującego prezydenta i gremialne „dziękujemy” pod siedzibą prezydenckiej administracji może wzruszać – trzeba jednak pamiętać, że przegrał on na polu czysto politycznym. | Filip Rudnik
To wszystko raczej kwestia taktyki, dostosowywanej do czasów i oferowanych przez nie możliwości. Kiedy Poroszenko jeździł po kraju, zwracał się do wyborców twarzą w twarz podczas swoich wieców, sztab „Ze” wypuszczał „viralowe” filmiki. Wypowiedzi Zełenskiego, owszem, są do tej pory niejasne – ale nadają się na tweet, z którym można się utożsamić, a ich autor nie stylizuje się przesadnie na posągowego męża stanu. Prezydent elekt swoją kampanią nie stygmatyzował, przedstawiał się jako zwyczajny obywatel, który ma dość skorumpowanego układu. Spin doktorzy Poroszenki na finiszu kampanii strzelili sobie w stopę, wywieszając billboardy z wizerunkiem prezydenta naprzeciwko oblicza Putina, co opatrzone było datą wyborów i hasłem „Decydujący wybór”. Przekaz był jasny – obecna głowa państwa i jego drużyna to patrioci, reszta może się ustawić w kolejce do przejść granicznych na terytoria separatystów. Plakaty szybko jednak zdjęto – zrozumiano, że to błąd, bo przecież sondaże pokazywały, że blisko trzy czwarte głosujących w drugiej turze to poplecznicy Putina – jedynie 25 procent wyborców chciało głosować na Poroszenkę.
Oczywiście, pożegnanie ustępującego prezydenta i gremialne „dziękujemy” pod siedzibą prezydenckiej administracji może wzruszać – trzeba jednak pamiętać, że przegrał on na polu czysto politycznym, a nie przez zaklęcia rzucane przez Kołomojskiego w Tel Awiwie, gdzie oligarcha na co dzień mieszka.
Z „czekoladowym królem” wciąż wiąże się nadzieje, postrzega się go jako lidera obozu narodowego. W wieczór powyborczy Poroszenko zacytował Churchilla: „Nigdy, nigdy się nie poddawaj”. Brytyjskiego premiera czasów wojny również szanowano, co jednak nie uchroniło go od przegranej w wyborach i to po zwycięskiej wojnie. Po paru latach Churchill powrócił jednak w glorii i chwale – i powtórzenia jego losu z pewnością życzy sobie Poroszenko. Problem jest tylko jeden – Poroszenko nie jest Churchillem, a przynajmniej do tej pory zalet brytyjskiego premiera – bezkompromisowości i charyzmy – nie wykazał.
Ukraina tworzona ponownie
Pal licho, że kampania Zełenskiego też nie miała za wiele wspólnego z prawdą – komik wcale nie jest przysłowiowym Oleksandrem Melnykiem, przeciętnym Ukraińcem. Bez osobistej rozpoznawalności i błogosławieństwa Kołomojskiego trudno sobie wyobrazić taki sukces. Między bajki można włożyć także zapewnienia, według których Zełenski sam rozwiąże problem korupcji, oligarchów i wojny w Donbasie. Charakter wieczoru powyborczego w sztabie „Ze” – przypominający ekskluzywną, klubową imprezę – nie licował z obrazem kraju, na wschodzie którego wciąż toczy się wojna.
To jednak nie znaczy, że Zełenski równa się postpolityce – termin ten miał zapowiadać koniec poważnych sporów i sprowadzenie polityków do roli administratorów. Tymczasem drużyna prezydenta elekta skutecznie spozycjonowała komika jako zupełnie nową twarz ze świeżym podejściem do polityki. Zwracanie się do wyborców po rosyjsku, sprzeciw wobec oligarchicznej elity, próba zarzucenia pomostu na linii wschód–zachód – wszystko to przecież, jakkolwiek nie patrzeć, zagrywki czysto polityczne i niosące konkretny przekaz.
Przy całej machinie czarnego PR-u, skupionej na Zełenskim przed drugą turą, tegoroczne wybory doszczętnie zniszczyły mity, które jeszcze do niedawna uznawano za objawione prawdy naddnieprzańskiego życia politycznego. Komik wygrał we wszystkich regionach kraju za wyjątkiem Lwowa – i w ten sposób podział na „banderowców” i „watników” (potoczne określenie zwolenników Putina) wydaje się odchodzić do lamusa. Przewidywano także, że w obliczu niechybnej przegranej Poroszenko może uciec się do fałszerstw – co w kraju, gdzie korupcja uważana jest za jeden z najbardziej palących problemów, mogłoby wydawać się bardzo prawdopodobne. Nic takiego się jednak nie stało, co należy zaliczyć na plus obecnej ekipie rządzącej. Wystarczająca transparentność wyborów to z pewnością dobry sygnał, nie tylko wobec Zachodu – sam Zełenski, przemawiając po ogłoszeniu wyników, zwrócił się do mieszkańców dawnego ZSRR: „spójrzcie na nas, wszystko jest możliwe”.
Drużyna prezydenta elekta skutecznie spozycjonowała komika jako zupełnie nową twarz ze świeżym podejściem do polityki. | Filip Rudnik
Oczywiście, prezydentura komika wciąż pozostaje wielką niewiadomą – i to może napawać niepokojem. Jako polityczny naturszczyk, prezydent nadal kreuje swoje środowisko: na razie znajdują się tam między innymi byli działacze Partii Regionów Wiktora Janukowycza i ludzie Kołomojskiego. Żeby zaś wygrać w jesiennych wyborach, Zełenski ze swoją partią powinien rozszerzyć ofertę i szukać sojuszy. Tym bardziej, że kontrofert jest wiele. Politycy, niegdyś skupieni wokół Poroszenki, rozeszli się w swoje strony – wystarczy tu wymienić premiera Wołodymyra Hrojsmana, ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa czy byłego szefa SBU Ihora Smeszkę. Do tego dochodzi Julia Tymoszenko oraz ugrupowania wspierane przez kolejnych oligarchów. W konkurencji z Poroszenką Zełenski potrafił narzucić opowieść i zrekonfigurować krajowe podziały – trudno jednak oczekiwać, żeby ta sama taktyka sprawdzała się dalej.
Szklany sufit prezydentów
Nowy prezydent dysponuje jednak sporym potencjałem, właśnie ze względu na fakt, że do tej pory nie angażował się w politykę i odniósł niebywały sukces wyborczy. Najwięcej głosów „Ze” otrzymał w kontrolowanych przez Kijów regionach obwodu ługańskiego, gdzie Poroszenko cieszył się szczególną antypatią – i to po obu stronach barykady, ukraińskiej i separatystycznej. Domniemana prorosyjskość Zełenskiego będzie jednak torpedowana przez samo społeczeństwo, które jest przekonane co do istotności projektu Ukrainy jako kraju niezależnego i dalekiego od Moskwy. Choć wizje przyszłości wciąż są różne, to scenariusz powrotu do ścisłych związków z Kremlem jest dalece nieprawdopodobny. I na dowód tego nie trzeba było długo czekać. W reakcji na podpisany przez Władimira Putina dekret o przyznawaniu rosyjskiego obywatelstwa mieszkańcom separatystycznych republik, sztab prezydenta elekta wydał potępiające oświadczenia: Moskwa w ten sposób potwierdza swoją odpowiedzialność za agresję.
Zełenski w kampanii naobiecywał wiele, z czego lwiej części nie uda się zrealizować przez fakt, że prerogatywy prezydenta nie sięgają tak daleko. Nie jest to jednak nic nowego. | Filip Rudnik
Zełenski w kampanii naobiecywał wiele, z czego lwiej części nie uda się zrealizować przez fakt, że prerogatywy prezydenta nie sięgają tak daleko. Nie jest to jednak nic nowego. Poroszenko w 2014 roku zapowiadał błyskawiczne zakończenie działań wojennych w Donbasie. Wówczas prezydencki ośrodek zderzył się z realiami i teraz będzie podobnie. Tym bardziej że wciąż nie wiemy, kto będzie dzierżył stery instytucji podlegających prezydentowi – MSZ-u, prokuratury generalnej czy armii. Może być tak, że nowo wybrana głowa państwa okaże się nad wyraz słaba i nie osiągnie sukcesu w konsolidacji silnego ośrodka – a wtedy Ukraina popłynie w kierunku republiki parlamentarnej. Trudno jednak uwierzyć, aby prezydent w pojedynkę potrafił bądź chciał – tak jak przedstawiali Zełenskiego niektórzy ukraińscy intelektualiści – celowo pogrążyć swoje państwo w chaosie. Do tego, tak jak do zmieniana kraju na lepsze, trzeba zabezpieczyć szereg różnych instytucji, w tym parlament. Drużyna „Ze” zrobiła dopiero pierwszy krok – następne będą o wiele trudniejsze.