Bocian Antoni, narrator jednej z recenzowanych poniżej książek, uwielbia podróżować i zachęca do tego wszystkich czytelników i wszystkie czytelniczki. Zwłaszcza kiedy wakacje kuszą przygodami i dalekimi stronami, warto zaufać jego entuzjastycznym namowom. Do podróży – niezależnie od tego, czy są to wyjazdy w odległe krainy, marzycielskie przesuwanie palcem po mapie czy wzrokiem po tekście – warto się jednak wcześniej przygotować.
1. „Bagażnik czyli rzecz o pakowaniu” Magdaleny Kilarskiej
Bardzo pomocna może okazać się książka „Bagażnik, czyli rzecz o pakowaniu”. Tekst jest fabularyzowanym poradnikiem, w którym wspomniany już Antoni Bocian pakuje się na wyjazd i przy okazji udziela porad czytelnikom i czytelniczkom. Wskazówki w sposób uporządkowany prowadzą od samego początku, czyli namysłu, co najlepiej ze sobą zabrać, przez tworzenie listy najpotrzebniejszych rzeczy, do rzutu oka na poszczególne miejsca, w których można się znaleźć w czasie wakacji – takich jak górski szlak, miasto czy kemping. Dzięki temu łatwo oswoić, krok po kroku, pozornie skomplikowany proces pakowania – co jest szczególnie istotne w drodze powrotnej, kiedy trudniej o pomoc rodzica czy opiekuna, a miejsca w walizce czy plecaku nagle okazuje się za mało.
W zapamiętaniu wszystkich wskazówek pomagają dopracowane ilustracje. Często dowcipne i autoironiczne (jak na przykład pasta do zębów z wizerunkiem uzębionego bociana), zachęcają do zatrzymania się na dłużej na każdej stronie i wyszukania wszystkich smaczków ukrytych przez autorkę. Warto poświęcić tym ilustracjom więcej uwagi – są na tyle proste, że w dobry sposób ilustrują treść tekstu, wchodząc z nim w równoważną relację, nie dominując go ani nie dając się przyćmić. Dzięki temu nie tylko pomagają w zapamiętaniu porad Antoniego, ale też sprawiają, że lektura „Bagażnika…” staje się po prostu dobrą rozrywką. Pozostają z czytelnikiem po zamknięciu książki także dosłownie – na końcu poradnika znajdziemy wzór listy przydatnej podczas pakowania, w której cały bagaż został rozrysowany w formie ikon przypominających te na ekranie komputera czy telefonu. Możliwie najbardziej uproszczone, przekazują treść bez słów, sprawiając, że łatwo przywołać ich obraz w pamięci, dzięki czemu lista szybko może stać się zbędna.
Po stronie niedociągnięć trzeba jednak zapisać liczne usterki językowe. „Bagażnik…” przypomina kolaż złożony z różnych stylów, co daje często dziwne, dość zaskakujące efekty. Obok zdań prostych i konkretnych, pozostających w konwencji zwykłej koleżeńskiej rozmowy, pojawiają się fragmenty niemal formalne, mocno z nią kontrastujące, czy nawet język przypominający reklamę. Sztuczne wydają się też frazeologizmy nawiązujące do życia ptaków, wciśnięte jakby na siłę „dla śmiechu”, w istocie użyte w złym znaczeniu. W połączeniu z dość oczywistymi błędami interpunkcyjnymi tekst wydaje się niedopracowany technicznie, co psuje dobre, koniec końców, wrażenie, jakie wywiera książka Magdaleny Kilarskiej – w stopniu niewielkim, ale zauważalnym.
Książka:
Magdalena Kilarska, „Bagażnik, czyli rzecz o pakowaniu”, wyd. Ezop, Warszawa 2019.
2. „Great! Wielka Brytania dla dociekliwych” Tiny Oziewicz
Nieco gorsze wrażenie pozostaje po lekturze „Great! Wielka Brytania dla dociekliwych” Tiny Oziewicz i Zofii Frankowskiej. Książka stanowi luźny zbiór ciekawostek na temat Zjednoczonego Królestwa, mających pokazać jego inne, nieznane oblicze. Mimo że z wielu notatek rzeczywiście można dowiedzieć się czegoś nowego na temat Wysp, jak na przykład o popularności pocztówek i kartek okolicznościowych, trudno jednak nazwać tę lekturę pozycją dla dociekliwych – chyba że potraktujemy ją jako odsyłacz, zachętę do dalszych poszukiwań. „Great…” sprawia wrażenie zestawienia zbyt ogólnikowego, mocno upraszczającego i chaotycznego, żeby można było zapamiętać z niego coś więcej niż strzępy informacji. Często zresztą nawet to jest utrudnione, jak w przypadku enigmatycznej informacji o królowej, o której można się dowiedzieć, że „[…] nie rządzi – królowa panuje. Nie miesza się do spraw politycznych. Po prostu… jest królową” [s. 17].
Klucz, według którego Oziewicz dobrała miejsca i zwyczaje, w jej opinii godne poznania, także pozostaje tajemnicą. Jakby na przekór tytułowi większość z nich pochodzi z południowej Anglii, a ich ilość spada wraz z rosnącym dystansem od Londynu i kanału La Manche. Szczególnie wyraźnie widać to na przykładzie krótkich notatek obejmujących całe regiony Szkocji i Walii, którym towarzyszy dosłownie kilka uzupełniających ciekawostek. Zaskakująca jest także rozpiętość tematyczna tekstu – z jednej strony mamy atrakcje związane z filmowym światem Harry’ego Pottera, rzut oka na postać Banksy’ego i klątwę mającą ciążyć na grobie Szekspira, z drugiej zaś system szkolnictwa, znaczenia słowa pudding i postaci znanych psów. Podobna zasada rządzi doborem przepisów kulinarnych, które znajdziemy na końcu książki: z pięciu (!) tylko trzy zdają się pasować do tytułu rozdziału „Zrób to sam”; pozostałe zachęcają jedynie do wymieszania zwykłej herbaty z mlekiem lub, jak w przypadku fish and chips, kupienia już gotowego dania.
„Great…” nadrabia jednak ilustracjami, których siła tkwi w różnorodności. Wykonane w stylistyce kolażu, często bardzo szkicowe, przyciągają wzrok swoją nieoczywistością i zachęcają do przyjrzenia się sposobowi, w jaki zostały wykonane. Tym, co najbardziej rzuca się w oczy, jest ich dynamiczność – przy większych powierzchniach, takich jak morze, Frankowska zrezygnowała ze statycznego pokrycia obszaru jednolitymi kolorami na rzecz niejako pop-artowych deseni w kropki. W niektórych przypadkach ilustracja została jednak ograniczona do dynamicznie naszkicowanych konturów, wzbogaconych zaledwie o pojedyncze szczegóły, dzięki którym odnosi się wrażenie ruchu. Wzmacnia je też kadrowanie obrazów, często zaburzające symetrię, pozbawione statyczności.
Książka:
Tina Oziewicz, „Great! Wielka Brytania dla dociekliwych”, il. Zosia Frankowska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2019.
3. „Berlin. Znam to miasto” Judith Drews
Wielką analizą ruchu, jakby z trudnością zamkniętego w obrazie, okazuje się także książka Judith Drews „Berlin. Znam to miasto”, w której śledzimy losy zwierząt uciekinierów z zoo oraz berlińczyków i berlinianek próbujących zachować spokój w obliczu nagłego szaleństwa. Każda ze szczegółowych plansz przedstawia na sąsiadujących ze sobą stronach inny zakątek stolicy Niemiec i uchwycone w ruchu postaci. To one łączą ze sobą kolejne migawki z życia miasta – autorka na początku i na końcu książki przedstawia niektóre z nich i zadaje pytanie pomagające zrozumieć, co się dzieje, na przykład: „Dlaczego pies Berty tak dziwnie wygląda?”, „Gdzie odbywa się występ słynnego pingwiniego zespołu?” czy „Co się dzieje z piłką punka Paula?”. Na każdej z kolejnych plansz można zobaczyć kontynuację tego, co działo się z nimi na poprzednich, dzięki czemu poznajemy wiele zaskakujących i nieoczywistych historii zamkniętych na zaledwie dziesięciu stronach.
Okazuje się to jednak trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Plansze są bardzo szczegółowe, pozbawione głębi – przez niemal całkowity brak perspektywy wszystko znajduje się w pewnym sensie na pierwszym planie, komplikując poszukiwania określonych postaci. Dodatkowo utrudnia to zastosowana kolorystyka: w palecie obok żywych, soczystych kolorów wielką rolę odgrywa biel, co do której zastosowania brak jakichkolwiek jednoznacznych reguł oprócz tej, że twarze ludzi są (przeważnie) pozbawione barwy. Oko mamione żywymi barwami zdaje się nie dostrzegać tego, co od tła oddziela jedynie cienki kontur. Dzięki tym utrudnieniom nad „Berlinem…” można spędzić naprawdę dużo czasu lub wielokrotnie do niego powracać, za każdym razem znajdując coś nowego, na przykład w wątku psa Berty (moim ulubionym), który jest wypełniony zaskakującymi zwrotami akcji.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że ktoś, kto nie zna tytułowego miasta, traci część całej zabawy. Na każdej z plansz znajdziemy bardzo rozbudowane tło złożone z budynków i krajobrazów, ale w większości przypadków czytelnik nieobeznany z tym miejscem nie wie, na co patrzy. Książka Drews pozwala raczej rozpoznać niż poznać Berlin, a środek ciężkości przesuwa się na śledzenie losów postaci, które w takim przypadku mogłyby się rozgrywać równie dobrze we Wrocławiu. Po pierwszym oszołomieniu ilością szczegółów i zgłębieniu wydarzeń pojawia się chęć znalezienia wszystkich przedstawionych miejsc – w jakimś sensie zabawa przenosi się poza książkę – ale wydaje się, że jej siła tkwi jednak w przedstawionych wydarzeniach niż w scenerii, w której się rozgrywają. To jednak czyni ją także bardzo uniwersalną; dzięki sztywnym, grubym stronom książkę bez obaw można zabrać ze sobą w podróż, oczywiście o ile przedtem dodamy ją, wzorem Antoniego Bociana, do listy rzeczy do spakowania. Jeśli wystarczy miejsca, można wypełnić je książką Oziewicz i Frankowskiej, w razie gdybyśmy trafili do Wielkiej Brytanii i chcieli zejść z udeptanego szlaku.
Książka:
Judith Drews, „Berlin. Znam to miasto”, przeł. Katarzyna Skalska i Tatiana Zgaińska-Filipowska, wyd. Zakamarki, Poznań 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.