Szanowni Państwo!

Ameryka i Chiny są w stanie wojny. Na razie to „tylko” wojna handlowa, ale jej skutki odczuwane są coraz powszechniej. Czy Polska także stanie się jednym z jej aktorów?

Jeszcze niedawno wydawało się, że oba państwa wcale nie są skazane na konflikt, ale na coraz bliższą współpracę. Przez całe lata część analityków przekonywała, że otwarcie Chin na świat zewnętrzny, urynkowienie tamtejszej gospodarki i wzrost zamożności obywateli doprowadzą do powstania klasy średniej, która z kolei zacznie domagać się praw politycznych. W ten sposób za pomocą rozwoju gospodarczego będzie można dokonać w Państwie Środka także zmian politycznych.

Nadzieje te spełzły na niczym, a jedną z przyczyn był kryzys finansowy roku 2008 i rozgoryczenie, które wywołał wśród wielu obywateli zachodnich demokracji liberalnych. W samej Unii Europejskiej pojawili się politycy – na czele chociażby z Viktorem Orbánem – kwestionujący żywotność demokracji liberalnej i z zainteresowaniem spoglądający na autorytarne władze, także te w Chinach. Fala niezadowolenia i gniewu nie ominęła również Stanów Zjednoczonych, a jej efektem był sukces Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Z tym że za Atlantykiem jednym z adresatów tego gniewu było właśnie Państwo Środka. Wśród wielu Amerykanów pojawiło się przekonanie, że jedną z największych ofiar globalizacji są Stany Zjednoczone, a beneficjentem Chiny. Pogląd ten od lat podzielał i głosił Donald Trump (nawet kiedy produkty sygnowane swoim nazwiskiem wytwarzał w Chinach).

Nic dziwnego, że Trump już w czasie samej kampanii zapowiadał zaostrzenie kursu wobec Pekinu. W listopadzie 2015 roku – na rok przed wygranymi wyborami – pisał w dzienniku „Wall Street Journal”, że skończy z manipulacjami wartością chińskiej waluty, bo te „de facto cła kosztują Stany Zjednoczone miliardy dolarów i miliony miejsc pracy”. Ówczesny kandydat na prezydenta krytykował też deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych w relacjach z Chinami oraz protekcjonizm chińskich władz, zakazujących wejścia zagranicznym firmom w pewne sektory gospodarki, o ile nie będą przy tym ściśle współpracowały z chińskimi przedsiębiorstwami. Oskarżał również chińskie firmy o kradzież własności intelektualnej amerykańskich korporacji.

Po wygranych wyborach prezydenckich zdania nie zmienił, przez co relacje amerykańsko-chińskie stały się jeszcze trudniejsze. Nowy prezydent w celu wywarcia presji na rząd w Pekinie zdecydował się na podniesienie ceł na ogromną większość towarów importowanych do USA z Państwa Środka. Chiny odpowiedziały w ten sam sposób.

Na tym jednak nie koniec. Trump pod pretekstem ochrony bezpieczeństwa narodowego uderzył także w potężne chińskie korporacje działające na amerykańskim rynku. W kwietniu 2018 roku władze w Waszyngtonie zakazały amerykańskim firmom handlu z producentem sprzętu telekomunikacyjnego ZTE. Powodem było oskarżenie o „obchodzenie” przez tę firmę amerykańskich sankcji nałożonych na Iran. Zakaz – który groził upadkiem firmy – został zniesiony jakiś czas później, po tym jak korporacja poszła na ugodę z amerykańskim Departamentem Handlu, w ramach której między innymi zapłaciła miliard dolarów kary. Celem amerykańskiej administracji stał się również – znany w Polsce także z reklam z udziałem Roberta Lewandowskiego – koncern Huawei.

Uderzenie w chińskich gigantów technologicznych nie mogło być specjalnym zaskoczeniem. Zastrzeżenia pod adresem ich działalności i ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami z nimi związanymi pojawiały się już za prezydentury Baracka Obamy. Wtedy za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego uznali go między innymi członkowie Komisji do spraw Wywiadu w Izbie Reprezentantów . Z kolei w marcu 2018 roku podczas przesłuchania w Kongresie, przed korzystaniem technologii Huawei ostrzegali Amerykanów szefowie sześciu (!) najważniejszych służb wywiadowczych w tym kraju, w tym FBI, CIA i Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA). Jeden z nich, ówczesny szef CIA, Mike Pompeo, jest dziś sekretarzem stanu, czyli ministrem spraw zagranicznych Stanów Zjednoczonych. Powodem ostrzeżeń były bliskie związki firmy z chińskimi władzami, które „nie podzielają amerykańskich wartości”. I mogłyby wykorzystać wpływy na amerykańskim rynku komunikacyjnym.

W maju Huawei trafiło na listę firm, z którymi amerykańskie korporacje miały zakaz prowadzenia wymiany handlowej. A na początku sierpnia administracja zakazała agencjom rządowym wchodzenia w relacje biznesowe z kilkoma chińskimi korporacjami, w tym z Huawei.

Firma uznaje działania władz amerykańskich za nielegalne i toczy z nimi bitwę sądową. Analitycy zaś twierdzą, że przyczyną sporu są nie tylko względy bezpieczeństwa, ale także rywalizacja chińskich firm technologicznych o dominację na rynku technologii 5G, czyli piątej generacji technologii mobilnej, pozwalającej na znacznie szybszy przesył danych niż dotychczas. Amerykanie ostrzegają, że pozwolenie Huawei na tworzenie infrastruktury potrzebnej do uruchomienia tej usługi stwarza zagrożenie, chociażby ze względu na możliwe działania szpiegowskie. Z usług chińskich firm w tej dziedzinie już zrezygnowały Australia, Nowa Zelandia i Japonia.

Czy chińskie korporacje telekomunikacyjne są zależne od rządu w Pekinie i rzeczywiście niosą zagrożenie dla bezpieczeństwa państw takich jak Polska? Przedstawiciele chińskich firm obecnych w Polsce, na przykład Huawei, przekonują, że są firmą prywatną, nie państwową.

„Pytanie o to, czy Huawei jest spółką pod bezpośrednią kontrolą państwa, czy nie, jest istotne, ale nie zasadnicze”, wyjaśnia w swoim tekście analityk do spraw Chin Łukasz Sarek. „W autorytarnym państwie rządzonym przez KPCh pod kierownictwem Xi Jinpinga każda firma, bez względu na wielkość, musi podporządkować się woli partii. Różnią się tylko metody”.

Podobnego zdania jest ekspert do spraw cyberbezpieczeństwa i chińskiej polityki Adam Segal, reprezentujący amerykański think tank Council on Foreign Relations. Segal w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim mówi, że „firmy telekomunikacyjne muszą odpowiadać na żądania władz. Tak jest chociażby w przypadku amerykańskich firm technologicznych, ale władze amerykańskie argumentują, że w Stanach Zjednoczonych dzieje się to zgodnie z określonymi, formalnymi procedurami prawnymi, które w Chinach po prostu nie istnieją”.

Z kolei profesor Robert D. Williams, wykładowca Uniwersytetu Yale i dyrektor Paul Tsai China Center na Yale Law School, zwraca uwagę, że „Huawei nie może w wiarygodny sposób twierdzić, że jest niezależne od chińskiego rządu”. Jego rozmowę z Łukaszem Pawłowskim przeczytają państwo już w środę na naszej stronie.

Może wobec wszystkich tych wątpliwości Polska – choćby z racji sojuszu z USA – powinna postąpić jak choćby Australia czy Nowa Zelandia, które zamknęły swój rynek 5G dla chińskiej firmy?

„W ministerstwie uznaliśmy, że wskazywanie palcem jednego dostawcy jest niecelowe. Rozwiązaniem jest systemowe podejście, które zapewni nam bezpieczeństwo, tak aby zminimalizować ryzyko związane z wejściem nowej technologii”, mówi wiceminister cyfryzacji Wanda Buk w rozmowie z Jakubem Bodzionym. I dodaje, że „kluczowa jest dywersyfikacja dostawców, tak aby określony rodzaj urządzeń nie przekraczał bezpiecznego procentu całej infrastruktury. Kolejna kwestia to wprowadzenie obowiązkowego systemu certyfikacji, który weryfikowałby bezpieczeństwo tych urządzeń”.

Powyższa opinia wskazywałaby na to, że polski rząd postanowił iść inną drogą niż Waszyngton.

Jedno jest pewne, aktualnie toczy się globalna walka gigantów, zarówno państw, jak i firm z nich pochodzących. Każdy toczy dziś walkę o wpływy i wizerunek, także w Polsce. Widać to po zaskakujących artykułach ukazujących się w naszym kraju, choćby na łamach prasy konserwatywnej – o czym pisze w obszernej analizie Łukasz Pawłowski z „Kultury Liberalnej”, którą opublikujemy niebawem.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”