Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało…
PiS za wszelką cenę próbuje pokazać, że afera w Ministerstwie Sprawiedliwości to odosobniony wybryk kilku „czarnych owiec”. Nic bardziej mylnego. To sprawa, która podważa sam fundament PiS-owskiej opowieści o III RP. A przy okazji ośmiesza partię rządzącą – i dlatego może przełożyć się na decyzje wyborcze.
„Jaki to ma wpływ na życie Polaków, że 3 idiotów coś wysyłało jakiejś pani komunikatorem?”, pytał na antenie Polsat News Paweł Szefernaker z PiS-u. I dodawał: „Nie przykryjecie tego, że Polakom przez te 4 lata żyje się lepiej”. Wypowiedź Szefernakera to istota strategii PiS-u w obliczu skandalu w Ministerstwie Sprawiedliwości. W rzeczywistości ta sprawa – podobnie jak niedawna afera z przelotami Marka Kuchcińskiego – ma drugie i trzecie dno.
Przypomnijmy, w sprawie przelotów Kuchcińskiego nie chodzi tylko o nadużywanie prawa do korzystania z samolotu rządowego. Dużo ważniejsze były – i nadal są – inne aspekty tej sprawy.
Po pierwsze, fakt że marszałek wielokrotnie rozminął się z prawdą, próbując jak najszybciej zakończyć swoje problemy. A po drugie, że zarówno w procedurze organizacji lotów, jak i później, w próbach zatajenia skali nadużyć pomagała mu pokaźna liczba wysokich funkcjonariuszy państwowych – przede wszystkim urzędników Kancelarii Sejmu i oficerów Służby Ochrony Państwa.
Żaden z nich nie został ukarany, a tym bardziej zdymisjonowany!
Podobnie jest w sprawie skandalu, który ujawnił Onet. Dowiedzieliśmy się, że grupa sędziów pracujących w Ministerstwie Sprawiedliwości i Krajowej Radzie Sądownictwa – a zatem, teoretycznie, elita tej grupy zawodowej – zajmuje się wyszukiwaniem prymitywnych „haków” na nielubianych kolegów po fachu. Mało tego, w całym procesie wykorzystuje informacje, do których ma dostęp właśnie dzięki sprawowanym funkcjom państwowym.
„Jaki to ma wpływ na życie Polaków, że 3 idiotów coś wysyłało jakiejś pani komunikatorem?”, pytał na antenie Polsat News Paweł Szefernaker z PiS-u. Wypowiedź Szefernakera to istota strategii PiS-u w obliczu skandalu w Ministerstwie Sprawiedliwości. W rzeczywistości ta sprawa – podobnie jak niedawna afera z przelotami Marka Kuchcińskiego – ma drugie i trzecie dno. | Łukasz Pawłowski
Już na pierwszy rzut oka wygląda to bardzo źle. Oto, odkryliśmy, że dzięki poparciu Zjednoczonej Prawicy na szczyty władzy wyniesieni zostali ludzie kompletnie niepoważni, o mentalności rozpuszczonych dzieci (pomysł na wysyłanie kartek z napisem „Wyp…laj” do prezes Sądu Najwyższego brzmi jak marny kawał z męskiej szatni w liceum). A jednocześnie, ktoś owym „dzieciakom” dał klucze do szafki z niebezpiecznymi narzędziami.
Ten „ktoś” – co bardzo prawdopodobne – to sam minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Jak pisał w „Polska Times” Piotr Zaremba, „ciężko uwierzyć, że zorganizowana grupa działała za plecami mocno trzymającego w garści swój resort ministra”.
Na pytanie, czy Ziobro wiedział o działalności swojego wiceministra Łukasza Piebiaka, są możliwe dwie odpowiedzi. Żadna nie jest dla ministra dobra. Jeśli nie wiedział, że jego najbliższy współpracownik kieruje grupą próbującą kompromitować sędziów, to świadczy o nim źle jako o szefie. Jeśli wiedział, świadczy jeszcze gorzej. Dlatego nie ma wątpliwości – jak pisze Tomasz Sawczuk – że w normalnych warunkach powinien albo podać się do dymisji, albo zostać z rządu usunięty. Ale nawet mało prawdopodobna dziś dymisja Ziobry nie powinna kończyć sprawy. I to z co najmniej dwóch powodów.
Gdzie te nadużycia?
Po pierwsze, działania grupy Piebiaka kompromitują jeden z najważniejszych przekazów partii rządzącej – o doszczętnym skorumpowaniu elity sędziowskiej z czasów sprzed rządów PiS-u.
Przypomnijmy, w jednej z pierwszych swoich wypowiedzi po objęciu urzędu premiera Mateusz Morawiecki na łamach prawicowego amerykańskiego tygodnika „Washington Examiner” tak opisywał stan polskiego sądownictwa: „Przysługi trafiają do znajomych. Na rywali spada zemsta. W przypadku najbardziej lukratywnie wyglądających spraw wręczane są łapówki. W interesie bogatych i wpływowych oskarżonych, postępowania niekiedy ciągną się bez końca. Zbyt często sprawiedliwość nie jest dostępna dla tych, którym brakuje politycznych wpływów i zasobnych kont”.
Kwestia zepsucia polskiej judykatury powraca w wypowiedziach premiera regularnie. W niedawnej wypowiedzi dla portalu Politico szef rządu mówił, że brak reform sądownictwa spowalniał rozwój kraju. A Polska powinna była „zacząć reformy wymiaru sądownictwa nie 25 lat, ale 25 minut po transformacji ustrojowej”.
Teraz, okazało się, że po czterech latach tropienia – rzekomo powszechnych – patologii w wymiarze sprawiedliwości delegowani do tego zadania urzędnicy nie tylko nie potrafili doprowadzić do skazania winnych. Nie potrafili nawet znaleźć żadnych realnych dowodów owych patologii i rozpocząć procesów. Zamiast tego zajmowali się wyszukiwaniem „kompromatów” z życia osobistego sędziów. A szczytem ich kreatywności był pomysł wysyłania wulgarnych kartek do pierwszej prezes Sądu Najwyższego, Małgorzaty Gersdorf.
Po czterech latach tropienia – rzekomo powszechnych – patologii w wymiarze sprawiedliwości delegowani do tego zadania urzędnicy nie tylko nie potrafili doprowadzić do skazania winnych. Nie potrafili nawet znaleźć żadnych realnych dowodów owych patologii i rozpocząć procesów. Zamiast tego zajmowali się wyszukiwaniem „kompromatów” z życia osobistego sędziów. | Łukasz Pawłowski
Cała sytuacja przypomina słynny audyt rządów PO–PSL dokonany jeszcze przez ekipę Beaty Szydło. Tam również pojawiały się potężne oskarżenia o sprzeniewierzenie miliardów złotych w każdym możliwym resorcie. Do dziś wobec winnych rzekomych nadużyć nie wyciągnięto żadnych konsekwencji.
Wniosek w obu przypadkach może być dwojaki. Albo i tu, i tu oskarżenia były dęte, albo PiS jest tak nieudolne, że nawet dysponując niemal pełnią władzy politycznej, nie potrafi złapać przestępców, o których malwersacjach tyle mówi.
Układ? Owszem, tworzą go ludzie PiS-u
Innym słowem-kluczem, którym posługiwali się politycy Prawa i Sprawiedliwości do opisu III RP, był „układ”. Chodziło o patologiczne powiązania na szczytach wielu wpływowych środowisk – politycznych, prawniczych, biznesowych i dziennikarskich – które między innymi kształtowały opinię publiczną, filtrując informacje lub opinie niekorzystne dla siebie.
I znów, po czterech latach rządów Zjednoczonej Prawicy nie udało się zdekonspirować owej sieci powiązań, nie mówiąc już o ukaraniu winnych rzekomych nadużyć. Zamiast tego, okazało się, że układ tworzą ludzie związani z PiS-em i ujawniła go – a raczej ujawnia, bo nowe informacje wciąż są upubliczniane – właśnie sprawa Piebiaka.
Co bowiem zobaczyliśmy do tej pory? Grupę wysokich urzędników nieformalnie i blisko współpracujących z członkami KRS w próbach kompromitowania ludzi z ich punktu widzenia niewygodnych. Bardzo prawdopodobne, że cały proces odbywał się za aprobatą – a przynajmniej za wiedzą – ważnych polityków Zjednoczonej Prawicy. Ale co ważniejsze, układ, zgodnie z teorią propagowaną przez Jarosława Kaczyńskiego nie ograniczał się do jednej grupy zawodowej, ale obejmował nowe elity z różnych środowisk – polityków, sędziów i prokuratorów, a także dziennikarzy.
Magazyn „Press” szczegółowo podsumował naszą dotychczasową wiedzę o kontaktach internetowej hejterki „Małej Emi” z dziennikarzami TVP Info. Dowiadujemy się z nich, że pani Emilia, prywatnie żona jednego z nowych sędziów w KRS, korzystając z informacji dostarczanych przez wiceministra sprawiedliwości i jego współpracowników, „podpowiadała” tematy pracownikom telewizji publicznej. A ci albo chętnie z jej podpowiedzi korzystali, albo przynajmniej pomagali jej w dotarciu do odpowiednich osób. W jednym z przypadków dziennikarz Wojciech Biedroń z tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl konsultował ze swoją informatorką treść artykułu, który właśnie miał się ukazać, i wprowadzał zasugerowane przez nią zmiany!
Informacje nielegalnie pozyskane z Ministerstwa Sprawiedliwości, dzięki koneksjom rodzinnym jednego z sędziów KRS, trafiają do dziennikarzy mediów uzależnionych finansowo od obecnej władzy. Jeśli to nie jest układ, doprawdy trudno zrozumieć, czym „układ” miałby być. | Łukasz Pawłowski
Tak oto informacje nielegalnie pozyskane z Ministerstwa Sprawiedliwości, dzięki koneksjom rodzinnym jednego z sędziów KRS, trafiają do dziennikarzy mediów sympatyzujących z obozem obecnej władzy i jednocześnie zamieszczających na łamach reklamy spółek skarbu państwa.
Jeśli to nie jest układ, to doprawdy trudno zrozumieć, czym „układ” miałby być. A zatem coś, co miało być domeną skorumpowanych „elit III RP”, znajdowało się (czas przeszły?) w samym sercu rządu „dobrej zmiany”.
Z tych właśnie powodów patologie ujawnione przez Onet są dla Zjednoczonej Prawicy tak niebezpieczne i dlatego – wbrew zapowiedziom polityków tej formacji – dotychczasowe dymisje nie „kończą sprawy”.
Paweł Szefernaker i jego koledzy mogą próbować przekonać wyborców, że mimo wszystkich tych nieprawidłowości, za rządów prawicy ludziom generalnie „żyje się lepiej”. Trudno odnieść się do tego stwierdzenia, bo nie wiemy, jak żyłoby się im pod rządami innego ugrupowania. Ale z pewnością Szefernaker nie może przykryć faktu, że w kwestii dla jego partii kluczowej – tworzenia lepszych moralnie elit i walki z rzekomymi patologiami minionych rządów – PiS ponosi spektakularną klęskę.
Wyborca, który przed czterema laty wskazał na partię Jarosława Kaczyńskiego, licząc na realną naprawę państwa, jesienią może już nie dokonać tego samego wyboru.