Tytułem zawsze się trochę szokuje. Nie uważam jednak, że zawstydzanie może skłonić zawstydzanego do podjęcia kroków, których oczekiwałby zawstydzający. Zawstydzanie to mechanizm w pierwszej kolejności oddziałujący na samego zawstydzającego i jego dobre samopoczucie – albo skierowany w stronę jego towarzystwa, które go pogłaszcze i uzna, że to „nasz człowiek”. Za to zawstydzany będzie widział w zawstydzającym bufona, który z pozycji moralnej wyższości chce go dyscyplinować. Zawstydzanie to zatem droga do zniechęcenia potencjalnego sojusznika, do wytworzenia „innego”, nawet jeśli mamy do czynienia z kimś, z kim można by normalnie porozmawiać i przedstawić mu swoje argumenty.
Nie uważam bynajmniej, że mężczyźni nie powinni poświęcać więcej czasu na prace domowe, zwłaszcza na opiekę nad dziećmi. Wręcz przeciwnie. Ale by tak się stało, potrzebne jest nie grożenie paluszkiem, lecz system, który będzie mężczyzn skłaniał do partycypacji w domowo-opiekuńczych obowiązkach i egzekwował ich prawa jako ojców. Tymczasem obecne rozwiązania instytucjonalne oraz machina kulturowa są skrojone tak, by nierówne obciążenie obowiązkami podtrzymywać.
Potrzebne jest nie grożenie paluszkiem, lecz system, który będzie mężczyzn skłaniał do partycypacji w domowo-opiekuńczych obowiązkach i egzekwował ich prawa jako ojców. | Kamil Fejfer
Kierat dwóch etatów
Według „Budżetu czasu ludności” za 2013 rok, czyli badania przeprowadzanego przez Główny Urząd Statystyczny (świeższymi danymi nie dysponujemy) wartość pracy domowej wykonywanej przez kobietę w małżeństwie bez dzieci wynosiła 384 złotych tygodniowo (miesięcznie około 1 670 złotych), zaś dla kobiet z jednym dzieckiem wartość pracy domowej wzrastała do 667 złotych tygodniowo, czyli około 2900 złotych miesięcznie. Mężczyźni w małżeństwach bezdzietnych w domach wypracowywali z kolei 270 złotych, za to w małżeństwach z dzieckiem – jedynie 380 złotych, czyli mniej niż bezdzietne kobiety!
Właśnie ta dysproporcja w wykonywaniu obowiązków domowych, zwłaszcza tych związanych z opieką, jest jedną z głównych przyczyn różnicowania się szans na rynku pracy kobiet i mężczyzn. Przekłada się na możliwość awansów, zdobywane doświadczenie zawodowe, a co za tym idzie na gender pay gap, czyli zróżnicowanie wynagrodzeń według płci. Wiem, co niektórzy – całkiem słusznie zresztą – zauważą. Bo to fakt, że mężczyźni znacznie częściej wybierają kierunki techniczne, które otwierają drogi do zawodów lepiej płatnych. Kobiety za to preferują ścieżki kariery związane z opieką, które z różnych powodów (na ich omówienie nie ma tu miejsca) są słabiej wynagradzane. Do tego wątku jeszcze wrócimy.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2018/05/03/spiecie-projekt-redakcje-debata/” txt1=”Tutaj przeczytasz pozostałe teksty napisane w ramach „Spięcia” ” txt2=”i dowiesz się więcej o samym projekcie ” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/08/jej-1.png”]
Skąd ta różnica w podziale obowiązków domowych i opiece? Nie ma jednej prostej odpowiedzi. Z jednej strony liczy się socjalizacja, która nakłada inne obowiązki na kobiety, a inne na mężczyzn. Częściej to dziewczynki pomagają mamie nakryć do stołu i to one są silniej karane niż chłopcy jeżeli odmawiają pomocy. Na mężczyźnie z kolei ciąży wciąż rola żywiciela rodziny, co z kolei prowadzi do jego większego zaangażowania w pracę zawodową, zwłaszcza kiedy pojawia się dziecko.
Kolejna, bardzo ważna sprawa, to kwestia fatalnie zaprojektowanych urlopów macierzyńskich/rodzicielskich. O ile urlop macierzyński, czyli pierwsze obowiązkowe 14 tygodni wolnego, to w oczywisty sposób domena kobiet (co wynika na przykład z konieczności częstego karmienia piersią w pierwszych tygodniach życia), tak urlop rodzicielski – czyli kolejne 32 tygodnie – znacznie częściej mógłby być wykorzystywany przez mężczyzn. Ale tak się nie dzieje. Jak wyliczył Anton Amboziak, dziennikarz zajmujący się kwestiami polityki społecznej w portalu Oko.press, w Polsce mężczyźni biorą urlop rodzicielski… 100 razy rzadziej niż kobiety.
O tej dysproporcji – choć nie muszą sobie zdawać z dokładnej jej skali – wiedzą pracodawcy. Wiedzą, że to niemal wyłącznie kobiety będą wypadać ze swoich stanowisk, kiedy urodzi im się dziecko (mężczyźni natomiast prawdopodobnie zwiększą zaangażowanie w pracę). Wiedzą, że to one będą brały wolne, kiedy dziecko zachoruje i że to one będą odmawiały brania nadgodzin. Przewidując to, pracodawcy oferują niższe wynagrodzenia kobietom (nie jest to oczywiście jedyna przyczyna niższych płac kobiet, ale istotna). Z kolei niższe średnie wynagrodzenia kobiet powodują, że to one będą częściej brać urlop rodzicielski. Bo skoro mniej zarabiają, to uszczuplenie ich wypłat (rodzicielski jest płatny w 60–80 procentach pensji) oznacza mniejszą stratę dla domowego budżetu. Koło się zamyka.
Jednocześnie według danych Eurostatu, cały ten splot kulturowo-prawno-ekonomicznych okoliczności sprawia, że kobiety – jeżeli weźmiemy pod uwagę pracę zawodową i nieodpłatną pracę w domu – pracują tygodniowo więcej niż mężczyźni. Co jest jedną z głównych przyczyn różnic w płacach. Podsumowujmy: kobiety mniej zarabiają, bo więcej pracują. Na tym właśnie polega kierat dwóch etatów.
Polskim kobietom przestaje się podobać „tradycyjna” rodzina
Rację ma Karolina Olejak, pisząc, że kobiety nie są jednolitą grupą. Mają różne potrzeby, interesy, aspiracje zawodowe i rodzinne, co wynika nie tylko z ich osobistych cech, ale też ze sposobu, w jaki są socjalizowane. I jasne jest, że do takiej różnorodności powinniśmy dopasować adekwatne do potrzeb rozwiązania. Jednak istotne jest dostrzeżenie ogólnego kierunku zmian społecznych.
Jak wyliczył Anton Amboziak, dziennikarz zajmujący się kwestiami polityki społecznej w portalu Oko.press, w Polsce mężczyźni biorą urlop rodzicielski… 100 razy rzadziej niż kobiety. | Kamil Fejfer
Ktoś powie, że to przecież naturalny, wręcz biologiczny, porządek: facet idzie zarabiać, a kobieta zostaje w domu z dziećmi. Zgodnie z badaniami CBOS-u z 2013 roku odsetek osób, które preferowały „tradycyjny” model rodziny w 1997 roku wynosił 38 procent, ale w roku 2013 już tylko 23 procent (CBOS w następujący sposób definiuje model tradycyjny: jedynie mąż [partner] pracuje, zarabiając wystarczająco na zaspokojenie potrzeb rodziny, żona [partnerka] zajmuje się prowadzeniem domu, wychowywaniem dzieci itp.). Rośnie za to popularność modelu partnerskiego. Jeszcze w 1997 roku preferowało go 37 procent osób (a więc mniej niż model tradycyjny), jednak w 2013 było to już 46 procent pytanych. Przypomnijmy – na tle 23 procent zwolenników modelu tradycyjnego.
Przyjrzyjmy się teraz odpowiedziom niektórych grup kobiet. Jedynie 7 procent tych z wyższym wykształceniem preferuje model tradycyjny (przy 30 procentach z wykształceniem zasadniczym zawodowym i 14 procentach z wykształceniem średnim). Model tradycyjny jest więc dziś dla kobiet zupełnie nienaturalny. Wraz z rosnącym poziomem ich wykształcenia – a przypomnijmy, że to kobiety są w Polsce lepiej wykształcone niż mężczyźni – zmienia się ich społeczne oczekiwanie względem modeli rodzin, które chcą tworzyć. Żeby te modele móc realizować, potrzebna jest jednak polityka państwa, która będzie sprzyjała „wyrównywaniu boiska” na rynku pracy między kobietami i mężczyznami.
Nieprzechodni urlop ojcowski krokiem we właściwą stronę
Wróćmy do kwestii wyboru przez kobiety i mężczyzn innych kierunków kształcenia. Według badania Instytutu Badań Strukturalnych, skorygowany wskaźnik luki płacowej (skorygowany, czyli biorący pod uwagę wykształcenie, wiek, pozycję zawodową, miejsce zamieszkania itp.) wynosi w Polsce 20 procent. I teraz kluczowy wniosek, jaki z tego płynie: „Tak, kobiety częściej idą na pedagogikę, a mężczyźni na politechnikę, ale nie dlatego absolwentka informatyki zarabia mniej niż jej kolega w tym samym zawodzie”.
Jednym z rozwiązań problemu nierównego traktowania kobiet jest wprowadzenie mądrzejszego systemu urlopów rodzicielskich, a konkretnie odpowiednio długiego i nieprzechodniego (!) urlopu ojcowskiego (czyli takiego, którego nie można przekazać innemu rodzicowi). Takie rozwiązania istnieją w wielu krajach, na przykład w Szwecji około 30 procent dni przeznaczonych na opiekę nad dziećmi to wyłączna domena ojców. I jest to właśnie wynik świadomej polityki nieprzechodnich urlopów rodzicielskich.
Jednym z rozwiązań problemu nierównego traktowania kobiet jest wprowadzenie mądrzejszego systemu urlopów rodzicielskich, a konkretnie odpowiednio długiego i nieprzechodniego (!) urlopu ojcowskiego. | Kamil Fejfer
W tę samą stronę zmierza też (oprotestowana przez część środowisk prawicowych) dyrektywa unijna dająca drugiemu partnerowi prawo do dwumiesięcznego, nieprzechodniego urlopu. Nawiasem mówiąc, zabawnie brzmią argumenty o „nadmiernej ingerencji” dyrektywy w sferę prywatną, jeżeli weźmie się pod uwagę, że co najmniej 14 tygodni urlopu macierzyńskiego jest w Polsce dla kobiety obowiązkowe. Z nieprzechodniego urlopu dla drugiego rodzica (najczęściej chodzi oczywiście o ojca) można natomiast zrezygnować.
Długi – w zamyśle nieprzechodni – urlop ma być systemowym bodźcem wspierającym prawa ojców do opieki nad dzieckiem, a tym samym odciążającym kobiety. Jednocześnie taki urlop powinien okazać się pomocnym narzędziem w walce ze wskazanym wcześniej mechanizmem luki płacowej, który powoduje, że kobiety mniej zarabiają, bo częściej opiekują się dziećmi, a częściej opiekują się dziećmi, bo… mniej zarabiają.
Wraz z wyrównywaniem się czasu poświęcanego na opiekę nad dziećmi znika podstawa (a przynajmniej jeden z powodów) dyskryminacji płacowej ze strony pracodawców. Mało tego, mężczyźni, którzy częściej zajmują się dziećmi, odciążają kobiety, które chętniej wówczas uczestniczą w rynku pracy.
To oczywiście nie są jedyne problemy, z którymi stykają się kobiety na rynku pracy. Jednak dzisiejsza ekonomia kładzie szczególny nacisk właśnie na różnicujący potencjał macierzyństwa i pracy domowej.
Większej równości na rynku nie osiągniemy bez większego zaangażowania mężczyzn w prace domowe i opiekę. Żeby do tego doszło, potrzebne są mądre rozwiązania, które nie będą utrudniały – co czyni obecny system – mężczyznom opieki nad własnymi dziećmi.