Trwające od czerwca protesty w Pachnącym Porcie kładą się coraz głębszym cieniem na mozolnie budowanym od lat wizerunku Chin – pokojowo wzrastającego mocarstwa, które nigdy nie prowadziło wojen zaczepnych (nieprawda, ale kto na Zachodzie zna historię Azji) i które, jak urocza panda, rośnie sobie i obrasta sadełkiem w harmonii ze światem. Już trwająca wojna handlowa z USA i związana z nią fala informacji medialnych pokazujących Chiny w niekorzystnym świetle uświadomiła władzom w Pekinie konieczność dotarcia ze swoim przekazem do publiczności krajowej i międzynarodowej. Przy Hongkongu działania propagandowo-medialne ruszyły już pełną parą.
Z krajową nie ma właściwie problemów – wszystkie media w Państwie Środka publikują i pokazują tylko to, na co pozwalają władze, więc przekazywana wizja świata jest spójna i konsekwentna. Chiny to najwspanialszy kraj na świecie, rządzący kochają lud i myślą dniem i nocą wyłącznie o jego szczęściu, gospodarka ma się doskonale, a wraże Stany knują, bo nie mogą przeboleć rosnącej konkurencji. Gdy zaczęły się niepokoje w Hongkongu, w chińskich mediach najpierw zachowano powściągliwość – pokazywano niewiele i z suchym komentarzem, ot, jakieś tam pochody, nic takiego. Jednak wraz z upływem czasu i narastaniem protestów informacje wydłużały się i nabierały treści. Skwapliwie pokazywano zniszczenia po protestach, rannych policjantów czy znieważone symbole państwowe ChRL. Pełne patosu i podlane patriotyczno-nacjonalistycznym sosem przekazy sprawiły, że Chińczycy z kontynentu od początku nie sympatyzowali z protestującymi, a obojętność z czasem zamieniła się niechęć, wrogość i resentyment. Hongkończycy w ich oczach to rozwydrzone dzieci, którym poprzewracało się w głowach – mają tak dużo, a chcą jeszcze więcej i więcej. Nie da się ukryć, że w porównaniu z obywatelami ChRL-u mieszkańcy Hongkongu pławią się w prawach i przywilejach – mogą protestować na ulicach, cieszą się wolnością słowa, a krytykowanie władz nie kończy się automatycznie więzieniem. Stąd też bierze się popularność teorii o zagranicznej inspiracji protestów, Hongkończycy zostali po prostu oszukani i zmanipulowani – kto zdrów na umyśle ważyłby się na otwarty bunt przeciwko Chinom?!
Nie zmienia się konia, który wygrywa. Skoro działa w Chinach, to z tym samym jedziemy za granicę. I tak oto przed oczami zdumionych cudzoziemców zaczęły się pojawiać sceny z paralelnej rzeczywistości, wizje nasycone prawdą alternatywną, zagubieni uciekinierzy z krainy grzybów. Anglojęzyczne i obcojęzyczne media chińskie to machina czasu bezpłatnie przenosząca w klimaty minionej epoki z właściwą dla niej dychotomią dobra i zła, zdecydowanym językiem pozbawionym wahań czy fałszywej pozłotki neutralności. Według wydania polskiego China Radio International te trzy miesiące protestów to jedynie „działanie kilku przestępców, mające na celu zniszczenie Hongkongu, to sygnał, że są oni gotowi pracować dla zewnętrznych sił antychińskich”. Gdy przez dawną kolonię brytyjską przetoczyła się ponadmilionowa antychińska demonstracja, chińska prasa piała z zachwytu o setkach, tysiącach zwolenników Chin, którzy wyszli na ulice demonstrować miłość do wielkiej macierzy. Gdy jedna z protestujących straciła oko po wystrzale policji, w Chinach rozpowszechniano informację, że zranił ją inny protestujący, a kobieta wcześniej brała pieniądze od kogoś zamaskowanego, więc to wszystko ustawka.
Za olbrzymie pieniądze chińskie media wykupują reklamy i wkładki do zagranicznych, prestiżowych czasopism – parę dni temu taki prezent zaserwował swoim czytelnikom „The Washington Post”. Na czołówce ośmiostronicowego „ChinaWatch” umieszczono ostrzeżenie „Zawartość tej wkładki reklamowej została przygotowana przez «China Daily» i nie umieszczono w niej materiałów ani opinii pracowników «The Washington Post»”. Dość tchórzliwy disclaimer, jak na łamy gazety, która od 2017 roku promuje hasło „Democracy dies in darkness”…
Jeśli na takie teksty sponsorowane zgadza się gazeta należąca do najbogatszego człowieka na świecie, ciężko mieć pretensje do naszych dziennikarskich tuzów. „Rzeczpospolitej” od lat nie przeszkadzają całostronicowe przemówienia przewodniczącego Xi Jinpinga ani napisane koszmarną polszczyzną teksty ambasadora chińskiego, a niepokornemu pismu niepokornych braci Karnowskich artykuły wychwalające pod niebiosa Huawei i potępiające w czambuł dominację USA (co wyczerpująco opisał Łukasz Pawłowski). Ambasada chińska w Warszawie niedawno uruchomiła swoje konta na Facebooku i Twitterze, na których, jak można się było spodziewać, wrzucają jedynie linki i teksty potępiające protestujących i stawiające ich w złym świetle.
Obok przekazu oficjalnego, który nie udaje nawet obiektywności, na przykład Xinhua raczyła nazwać demonstrantów „karaluchami”, Chiny sięgają również po inne metody dotarcia do czytelników. W zeszłym miesiącu Twitter obwieścił, że zamknął ponad 200 tysięcy kont, które miały powiązania z Chinami i rozpowszechniały kłamliwe i obraźliwe treści o protestach w Hongkongu. Ogłosił również, że przestanie rozpowszechniać tweety reklamowe od firm i organizacji państwowych. Tylko przypomnijmy, że w Chinach ten portal, podobnie jak Facebook czy YouTube są zablokowane, a korzystanie z nich wymaga łamania chińskiego prawa i nielegalne omijanie blokad za pomocą VPN. Według opublikowanego na początku września raportu Australian Strategic Policy Institute na wielu z tych kont już od 2017 roku pojawiały się treści mające na celu propagowanie oficjalnego stanowiska chińskich władz. Kampania przeciw Hongkongowi zaczęła się już w kwietniu, kiedy zaczęło być głośno o nowym prawie o ekstradycji, i skupiała wokół trzech głównych haseł: potępianie protestów, wsparcie policji i podkreślanie zagranicznej inspiracji. Część z kont ewidentnie została kupiona i „przebranżowiona”, bo przed politycznym wzmożeniem pojawiały się na nich treści mniej lub bardziej frywolne – K-pop, piłka nożna czy nawet porno.
Propaganda, aby była skuteczna, musi poruszać emocje odbiorców. Osoby odpowiedzialne za przekaz skierowany do odbiorców zagranicznych albo tych emocji nie rozumieją, albo tworzą przekaz na użytek wewnętrzny i dla swoich zwierzchników. Najbardziej drastycznym przykładem kompletnego braku wrażliwości i zrozumienia emocji Zachodu jest wykorzystanie wiersza Martina Niemöllera pod tytułem „Kiedy przyszli…” do zrównania działań demonstrantów z Holocaustem. „Kiedy blokowali drogi, chwytali i torturowali kierowców / Nie protestowałem, / Nie byłem przecież kierowcą”. Trawestacja wiersza pojawiła się na oficjalnych kontach „China Daily” i telewizji CGTN, opatrzona dramatycznym pytaniem: „Hongkończycy, czy dalej będziecie milczeć?”. Z takimi fachowcami od przekazu medialnego Chiny jeszcze długo nie mają szans na przekonanie świata do swoich racji.