Czytelnik ma prawo być nieufny wobec tej książki. Moda na „Rodzinę” Mansona w Stanach Zjednoczonych nigdy nie osłabła i już jakiś czas temu dotarła do Polski [1]. Niedawno wszedł na nasze ekrany film Quentina Tarantino, który także reklamowano jako opowieść o zbrodniach bandy Mansona. Na tym tle książka Nikki Meredith zaskakuje bardzo pozytywnie. To nie tylko reportaż o uwięzionych zbrodniarkach, ale także dociekania o źródłach ludzkiej destrukcyjności i autoetnograficzna opowieść o zmaganiu ze złem i cierpieniem.
Nikki Meredith to wielokrotnie nagradzana dziennikarka oraz pracowniczka socjalna, która sprawowała funkcję kuratorki sądowej i terapeutki rodzinnej. Jej książka to opowieść o dwóch kobietach – Leslie Van Houten (ur. 1949) i Patricii Krenwinkel (ur. 1947). Obie zostały skazane za morderstwa z 1969 roku, które popełniły na rozkaz Charlesa Mansona, lidera sekty o nazwie „Rodzina” [The Family]. Autorka spotykała się z nimi w więzieniu przez 20 lat, usiłując zrozumieć, jak te kobiety mogły się zamienić w bezduszne morderczynie, nazywane „ludzkimi potworami”.
Choć nie jest to dramat sądowy ani szczegółowa rekonstrukcja zbrodni, to książka przybliża wiele faktów i szczegółów. Autorka zapoznała się bowiem z licznymi dokumentami, książkami i dziełami kultury popularnej. Plastycznie odtworzyła także spotkania z więźniarkami, pisząc na przykład, że „czarująca, świeża uroda” Leslie budziła u niej spory dysonans, zaś w przypadku Pat uderzyło ją jej ponuractwo i „niezwykła surowość”. Jest to jednak tylko część opowieści, a siła książki bierze się z zupełnie innej strategii badawczej.
Potwór taki jak ja
Autorka od pierwszych stron nie ukrywa fascynacji swoim podobieństwem do morderczyń. „Ponieważ mam profil demograficzny zbliżony do profilu zabójczyń, kusiło mnie, by przeanalizować, na ile w moich losach działały te same siły, którym zostały poddane te dwie kobiety. Otóż były w moim życiu momenty, w których dokonanie innych wyborów mogłoby skutkować dramatycznym zboczeniem z kursu” [s. 12]. Tym samym Meredith przeciwstawia się rozpowszechnionym w literaturze naukowej i dyskursie publicznym strategiom demonizacji sprawczyń. Konsekwentnie podąża tą drogą i opisuje trudności, które się przed nią piętrzą. Bo przecież wystarczy „umieścić większość rodzin pod metaforycznym mikroskopem, a patologie będą przeważać” [s. 150].
Meredith obnaża się przed czytelnikiem, szczegółowo zdając sprawę z autoetnografii, którą uprawia. Opisuje wstydliwe losy swojej rodziny, zwłaszcza brata, który – gdy był w wieku Leslie – napadł na dom starszego małżeństwa. Nikt nie zginął, ale brat trafił za kratki. „Gdy mój brat trafił do aresztu, tata przystąpił do skrupulatnej analizy swojego rodzicielstwa” [s. 215]. I choć historia brata zakończyła się pozytywnie (po zwolnieniu zrobił licencjat, obronił pracę doktorską i został nauczycielem akademickim), to wyraźnie widać, jakie piętno odcisnął jego czyn na całej rodzinie.
Opisuje swoje liceum (Hollywood High) z ekskluzywnymi klubami uczniowskimi, w których działalność zaangażowała się mimo przestróg ojca. Autorka była w tym samym stowarzyszeniu, co Catherine Share (ur. 1942), „czarująca ciemnowłosa piękność”, która później z ksywką „Gypsy” działała w grupie Mansona. Dziennikarka szczerze pisze, że gdyby miała zagłosować za tym, kim Catherine „nigdy nie zostanie, to obstawiałabym pozycję «szefowa rekrutacji psychopatycznego seryjnego mordercy»” [s. 50]. Catherine i Leslie dzieliło osiem lat, ale obie miały wiele cech wspólnych – były bystre, ładne i popularne. Do liceum chodził także Steven Kay, prokurator w procesie Mansona, z którym Autorka spotyka się, pisząc książkę.
Meredith odtwarza naciski, którym podlegała w elitarnym klubie. Po latach spowiada się z braku zdecydowania, by sprzeciwić się używaniu słów obraźliwych dla innych (wymierzonych w Żydów czy Afroamerykanów). Ma świadomość, że intensywności tych nacisków nie da się porównać z tymi w biografii dziewczyn z bandy Mansona. Ale – według niej – ich natura była podobna. „Pamiętam za to wstyd, że milczałam. Najgorsze było moje tchórzostwo i poczucie, że zdradzam rodzinę i jej wartości” [s. 192].
Dowiadujemy się także, jak wyglądała relacja Autorki z chłopakiem, przez którego rodziców została odrzucona jako Żydówka, a on sam stosował wobec niej przemoc. Po latach dziwi się, jak mogła tkwić w tym związku, ale zarazem porównuje się z kobietami z „Rodziny”. Skoro ona mogła tyle poświęcić dla partnera, to nie może łatwo osądzać kobiet Mansona.
W więzieniu spotyka się również z Susan Atkins (1948–2009), która odmówiła jej zgody na wywiad. Autorka pisze, że poczuła wtedy ulgę, gdyż miała kogo obwiniać. „Nadal mogła mi służyć za kozła ofiarnego” [s. 116] – pisze, pokazując, że skracanie dystansu z pozostałymi morderczyniami stanowiło dla niej problem. W książce w wielu miejscach opowiada o negatywnej reakcji otoczenia na jej spotkania i projekt pisarski. Przy czym nie tylko skrupulatnie opisuje własne emocje, lecz także stara się wczuć w uczucia jej krytyków.
Dziennikarka opowiada o swoich doświadczeniach związanych z odkrywaniem żydowskiej tożsamości. Choć nie jest religijną Żydówką, to pokazuje, jak zrozumiała, że jej „mieszana krew żydowska – naziści nazywali takich mieszańców terminem Mischling” [s. 16], wpływała na jej losy. W liceum koledzy nieznający jej pochodzenia nie wahali się wygłaszać antysemickich komentarzy w jej towarzystwie. Zauważa, że trójka dorosłych ofiar grupy Mansona – Abigail Folger, Jay Sebring i Wojtek Frykowski – była Żydami. Tym samym Autorka wprowadza wątek Holokaustu, który powraca w różnych partiach jej książki. „Jak mogę wytłumaczyć, że swastyka, którą Manson wyrył sobie na czole, była dla mnie niemal równie szokująca co jego zbrodnie?” – pyta samą siebie.
Zbrodnicze impulsy
Meredith zarzuca sieci szeroko, odwołując się do koncepcji wyjaśniających ludobójstwa i brutalne zbrodnie. W różnych miejscach przywołuje wyniki eksperymentów i koncepcje Stanleya Milgrama, Philipa Zimbardo, Daniela Goldhagena, Christophera Browninga, Simona Baron-Cohena, Marco Iacoboniego, Jaya Liftona i innych. Opisuje znaczenie empatii i neuronów lustrzanych. Analizuje dręczenie więźniów w Abu Ghraib i masakrę w My Lai. Przywołuje ludobójstwo w Rwandzie („rwandyjska tragedia rozegrała się według tego samego schematu co «Helter Skelter»”, s. 319). Przygląda się sekcie Wrota Niebios i państwu islamskiemu (ISIS). Nie zadowala się jednak tymi wyjaśnieniami i zgłębia kolejne okoliczności, które podważają jej przekonanie, że zrozumiała mechanizmy przemiany obu kobiet. W tych częściach książka nie zamienia się w popularnonaukowy referat, ale jest ściśle złączona z reporterskim śledztwem.
Analogie mogą być zawodne, zresztą Autorka czuje się nimi przytłoczona: „W pewnym momencie Hitler i Manson, monstra w skali makro i mikro, zlali się w mojej wyobraźni w jedno” [s. 79]. Tropi jednak wszelkie myślowe klisze, które ograniczają tak dziennikarza, jak i badacza, zajmującego się tematem brutalnej zbrodni. Spotykając się z matką Leslie, zauważa, że w przypadku „matek zabójczyń oczekujemy konsekwencji, logiki i ciągu przyczynowo-skutkowego” [s. 147], czyli chcemy odnaleźć patologie, które pozwalają wytłumaczyć zbrodnie córek.
Manson – jako charyzmatyczny lider grupy – okazuje się kluczową postacią, ciągle przewijającą się w opowieści. Stworzona przez niego mitologia ostatecznej wojny ras, choć wydaje się prostacka i nielogiczna, oczarowała członków „Rodziny”. Odczuwali oni złość na własnych rodziców oraz żałowali Mansona, którego spotkało w życiu wiele cierpienia. Na niego też Autorka przerzuca ciężar winy, o czym sama pisze w rozdziale zatytułowanym „Kozioł ofiarny – potrzeba obarczenia winą”.
Mimo wielu cząstkowych odpowiedzi, które daje w książce, ostatecznie Meredith dochodzi do wniosku, że to sekta jest dobrym modelem, pozwalającym zrozumieć pojawienie się zbrodniczych impulsów. Żeby dobrze zaanalizować ten fenomen, rozmawiała z Diane Benscoter, byłą członkinią Kościoła Zjednoczeniowego, która powiedziała jej, że przebywała w „bańce prawości i słuszności” [s. 341], co zapewniało jej euforię i ponadludzką energię. „Wszystko inne znika” – dodała. Manson dzięki swej pokracznej mitologii „przeprogramował” członków „Rodziny”, czyniąc z nich bezwolne narzędzia mordu.
Artur G. Miller zauważył: „myślę, że termin zło ma wartość heurystyczną, budząc naszą czujność wobec tkwiącej w większości z nas możliwości podejmowania niezwykle szerokiego zakresu czynów szkodliwych” [2]. Dobrze określa to strategię Meredith, która wychodzi od stygmatyzującego określenia „ludzkie potwory”, aby poszukiwać uniwersalnych tendencji czyniących z nas morderców. Okoliczności nie determinują sprawcy, każdy ma wolną wolę, ale czasami przypadek decyduje o tym, w którą stronę skręcimy na rozstaju dróg.
Pochwała resocjalizacji
Reporterska praca Meredith jest dla mnie także pochwałą resocjalizacji. Zbrodnie „Rodziny” Mansona „zasiały ziarna destrukcji” reformy systemy penitencjarnego w 1969 roku. Autorka w wielu miejscach ukazuje patologie amerykańskiego więziennictwa, gdzie wola ukarania sprawców prowadzi do pozbawiania ich kolejnych praw, które służyć mogą ich resocjalizacji, na przykład terapii indywidualnych. Szczególnie dobrze widać to w rozdziałach poświęconych oddalaniu wniosków o przedterminowe zwolnienie.
Jej stanowisko jest jednoznaczne. „Założę się, że to więzienia stoją za większą liczbą rewizji poglądów i ich zmiany na bardziej postępowe niż jakakolwiek inna instytucja lub organizacja. Wielu Amerykanów styka się po raz pierwszy w życiu z władzą totalitarną wtedy, gdy ktoś im bliski trafia za kratki” [s. 179]. Nie znaczy to jednak, że staje tylko po jednej stronie politycznego sporu. Choć Meredith zaprzyjaźniła się ze swoimi rozmówczyniami, to zarazem z empatią opisuje działania rodzin ofiar, które chciały zaostrzenia zasad odbywania kary. Doris Tate (matka Sharon) zaangażowała się w trwającą lata kampanię mającą na celu ochronę poszkodowanych, która przyniosła szerokie efekty.
Dostrzegając w swoich rozmówczyniach kobiety, które zbłądziły pod wpływem Mansona, tym mocniej opowiada się za prawem do przemiany, która oczywiście wymaga ciężkiej pracy i jednoznacznych dowodów. Demonizując sprawczynie zbrodni, społeczeństwo amerykańskie oczyszcza się moralnie, co jest politycznie zyskowne, ale dalekie od sprawiedliwości.
Książka, skomponowana z 65 czasem bardzo krótkich rozdziałów i epilogu, jest zatem kolażem opisów spotkań z więźniarkami, ich rodzinami i osobami zaangażowanymi w sądowy proces, autobiograficznych refleksji Autorki, rekonstrukcji przeszłych wydarzeń, relacji ze współczesnych postępowań i analizy lektur. Powstaje z tego niezwykle interesująca całość, bardzo dobrze napisana, w której Meredith obsesyjnie dąży do zrozumienia źródeł zła. To polowanie na potwora w każdym z nas.
Przypisy:
[1] Por. Vincent Bugliosi, Curt Gentry, „Helter Skelter. Prawdziwa historia morderstw Mansona”, przeł. Mirosław P. Jabłoński, Wydawnictwo Szafa, b.m.w. 2010.
[2] Artur G. Miller, „Wprowadzenie i przegląd problematyki” [w:] „Dobro i zło z perspektywy psychologii społecznej”, red. Artur G. Miller, przeł. Violetta Reder, Wydawnictwo WAM, Kraków 2008, s. 17.
Książka:
Nikki Meredith, „Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła”, przeł. Maciej Kositorny, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019.