„Pegasus to wiodące na świecie rozwiązanie cyberwywiadu, które umożliwia organom ścigania i agencjom wywiadowczym zdalne i dyskretne zdobywanie cennych danych z praktycznie każdego urządzenia przenośnego”, czytamy w instrukcji oprogramowania. W Polsce zrobiło się o nim głośno na skutek materiału dziennikarzy TVN24. Po informacji naukowców z Citizien Lab w Toronto o aktywności tego systemu w Polsce, ujawnili oni, że Centralne Biuro Antykorupcyjne w 2017 roku prawdopodobnie dokonało zakupu owej technologii. Jeśli to prawda, to polskie służby zyskały możliwość niekontrolowanej, całkowitej inwigilacji naszych smartfonów i tabletów – z pominięciem sądów oraz operatorów sieci.
Dowodem, na który powołują się dziennikarze, jest faktura na 34 miliony złotych, pod którą widnieje podpis szefa CBA i dyrektora polskiej firmy informatycznej, która miała pośredniczyć w zakupie. Płatność jest podzielona na przedpłatę, odbiór sprzętu i programu, testy funkcjonalności oraz szkolenia. Na dokument trafiła Najwyższa Izba Kontroli. Urzędnicy zainteresowali się faktem, że zakup został sfinansowany w większości ze środków z Funduszu Sprawiedliwości, podległego ministrowi Zbigniewowi Ziobrze, z którego środki wypłacane są (a raczej powinny być) ofiarom przestępstw.
Trudno wytłumaczyć, dlaczego do Agencji trafiły pieniądze z tego funduszu. Budzi to poważne zastrzeżenia natury etycznej, a według kontrolerów NIK również prawnej. Poseł Platformy Obywatelskiej Grzegorz Furgo podkreśla, że CBA jako instytucja finansowana przez państwo nie może korzystać z dotacji celowych, a taką jest Fundusz.
Sam system został stworzony przez izraelską firmę, która zatrudnia między innymi byłych członków Mosadu. Pozwala na podsłuchiwanie oraz namierzanie urządzeń przenośnych, a także na swobodny dostęp do plików, które się na nich znajdują – zdjęć, wiadomości (również na szyfrowanych komunikatorach typu Signal) czy muzyki – i do mikrofonu oraz aparatu. Ponadto, oprogramowanie potrafi rozpoznać próbę namierzenia i samoczynnie kasuje się z urządzenia, zacierając po sobie ślady działalności.
Proste pytanie, wymijające odpowiedzi
W gruncie rzeczy pytanie jest bardzo proste: czy Polska kupiła ten system? Odpowiedź, składająca się z jednego słowa, niestety przerasta organy państwa.
„Nic mi nie wiadomo na temat systemu Pegasus. Nie znam tej nazwy”, mówił pytany przez reporterów Ernest Bejda, szef CBA. Żaden inny urzędnik CBA nie potwierdził ani nie zaprzeczył, że agencja kupiła taki system, zasłaniając się ustawą o ochronie informacji niejawnych. W opublikowanym oświadczeniu agencja twierdzi, że „prowadzi swoje działania w oparciu o przepisy polskiego prawa” i „nie kupiła żadnego systemu do masowej inwigilacji Polaków”. Tu należałoby odetchnąć z ulgą, ale nikt takiej informacji się nie domagał. Pytanie padło o konkretne, wymienione z nazwy oprogramowanie, zaś sam Pegasus nie jest systemem masowej, a raczej bardzo konkretnej i sprecyzowanej inwigilacji.
Również prezydencki doradca, profesor Andrzej Zybertowicz przyznał, że ze względu na brak dementi ze strony władz, „jakieś prawdopodobieństwo na pewno jest”, że taki system CBA posiada. Prokuratura również nie zaprzeczyła, że polskie służby posiadają taki system. Co więcej, powołała się na konkretne przepisy w polskim prawie, które mają umożliwić działanie Pegasusa na terytorium państwa. Urzędnicy jednocześnie nie odpowiedzieli na podstawowe pytanie: o przepis pozwalający włamywać się do telefonów obywateli.
Dodatkowo, pozyskane w ten sposób dane obecnie mogą zostać wykorzystane w sądzie – zgodnie z nowelizacją kodeksu postępowania karnego z 2016 roku. Ustawodawca uchylił wówczas zakaz dotyczący korzystania z nielegalnie pozyskanych dowodów, tak zwanych „owoców zatrutego drzewa”. Obecnie dowodu „nie można uznać za niedopuszczalny, wyłącznie na tej podstawie, że został uzyskany z naruszeniem przepisów postępowania lub za pomocą czynu zabronionego”. „Zwykłe” inwigilowanie konkretnej osoby wymaga zgody sądu, ale zgodnie z ustawą o CBA może zostać ona wydana nawet 5 dni po złożeniu wniosku. Do tego czasu służby działają swobodnie, muszą uzyskać tylko zgodę Prokuratora Generalnego.
Wicepremierze, pokaż swój telefon
Niemniej szokująca niż same pogłoski o zakupie Pegasusa była wypowiedź Jacka Sasina. Wicepremier zapytany o to, czy Polska posiada system Pegasus, odpowiedział, że „jak ktoś nie ma nic do ukrycia, to się nie ma czego obawiać”. Chwilę później dodał, że jeśli służby korzystają z tego oprogramowania, to „przestępcy rzeczywiście mogą się bać”. Problem w tym, że bać powinni się nie tylko przestępcy, ale również zwykli obywatele.
Chciałbym zakomunikować panu wicepremierowi, że mam, podobnie jak większość obywateli, bardzo dużo do ukrycia. Chociażby wiadomości i zdjęcia, które wysyłam do swojej rodziny, przyjaciół i znajomych. Ale też korespondencję zawodową czy medyczną – we wszystkich tych przypadkach życzę sobie, żeby wgląd do tych informacji miał tylko jej nadawca i odbiorca. Nie do zaakceptowania jest fakt, że ludzie pokroju Mariusza Kamińskiego, skazanego w pierwszej instancji za nadużycie uprawnień w roli dyrektora CBA (ostatecznego wyroku nie było, bo prezydent Duda Kamińskiego… uniewinnił), będą mieli niekontrolowany dostęp do intymnych szczegółów życia każdego z nas. Nie sposób uwierzyć w uspokajające zapewnienia władzy, skoro jej najważniejsi przedstawiciele wielokrotnie okłamywali opinię publiczną w kwestii nadużywania swoich przywilejów (sprawa lotów marszałka Kuchcińskiego i jego partyjnych kolegów), a sędziowie „dobrej zmiany” i najbliżsi współpracownicy ministra Ziobry tajemnice służbowe wykorzystywali przeciwko politycznym przeciwnikom. Dlaczego teraz, mając do dyspozycji potężniejsze narzędzia, niż wcześniej, mieliby wykazać się etosem godnym ich stanowisk?
Jeżeli zaś Jacek Sasin i jego polityczni koledzy naprawdę uważają, że ludzie uczciwi powinni ujawniać władzom swoje prywatne dane, to apeluję, żeby do wglądu opinii publicznej udostępnili wszystkie zdjęcia i wiadomości ze swoich telefonów. Rozumiem, że skoro wymagają podobnego nastawienia od reszty obywateli, to wykażą się odpowiednią, dającą przykład, postawą. Słowa wicepremiera Sasina rzucają również ciekawe światło na inną sprawę. No bo jak wytłumaczyć fakt, że listy poparcia kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa pozostają utajnione i to mimo wyroku sądu nakazującego ich ujawnienie? Przecież uczciwi ludzie nie mają nic do ukrycia.