Twórczość Judego, przedstawiciela drugiego już pokolenia nowej fali kina rumuńskiego, wymyka się łatwemu zaszufladkowaniu. Po wysmakowanym estetycznie „Aferim!” [2015], który przyniósł mu Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą reżyserię na festiwalu w Berlinie, Jude ugruntował swoją pozycję filmowego autora europejskiego formatu. Jego najnowsze dzieło, „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”, trafia do polskich kin na fali międzynarodowych sukcesów. W zeszłym roku Jude odebrał za ten obraz między innymi główną nagrodę Kryształowego Globu w Karlowych Warach, film jest też tegorocznym rumuńskim kandydatem do Oscara. Tytuł to cytat ze wstrząsającej deklaracji marszałka Iona Antonescu, złożonej w 1941 roku przed rumuńskim rządem. W praktyce słowa te oznaczały przyzwolenie na czystki etniczne, dokonane na ludności żydowskiego pochodzenia na froncie wschodnim. Wcześniej problem rumuńskiego antysemityzmu Jude przybliżył w ciekawym formalnie dokumencie „The Dead Nation” [Țara moartă, 2017], składającym się wyłącznie z wydobytych z archiwum fotografii, uzupełnionych o pozakadrowy komentarz.
Żywa lekcja historii
W „Nie obchodzi mnie…” podstawą fabularnego konfliktu są autentyczne zdarzenia, a Jude znów posługuje się historycznymi źródłami ze skrupulatnością archiwisty. Film rozpoczynają ujęcia pochodzące z kroniki filmowej, dokumentującej zdobycie Odessy w 1941 roku przez rumuńską armię. Fragment pokazujący scenę obalenia radzieckiej gwiazdy z fasady budynku i zamieszczenia w jej miejsce narodowej flagi, jest typową narracją pisaną przez zwycięzców. Jude chce jednak dostrzec inny wymiar tego propagandowego przekazu – w zależności od perspektywy była to zwycięska batalia rumuńskich żołnierzy lub krwawa zbrodnia wojenna dokonana na ukraińskich Żydach. Czystki etniczne przeprowadzone przez Rumunów były równie brutalne jak zbrodnie III Rzeszy. Według ostrożnych wyliczeń historyków ich ofiarami padło około 300 tysięcy osób żydowskiego pochodzenia [1], przytoczone w filmie dane mówią nawet o 380 tysiącach zamordowanych. Widz jest stopniowo zaznajamiany z kulisami tej zbrodni.
W postaci Mariany ujawnia się niezgoda na czarno-białą wizję historii, zgodnie z którą sztuka narodowa może opowiadać tylko o heroicznych czynach lub krwawych ofiarach ponoszonych przez społeczeństwo.| Mikołaj Góralik
Osią filmu jest fikcyjna historia reżyserki teatralnej Mariany (Ioana Iacob), która przygotowuje wielką rekonstrukcję odeskich wydarzeń. Dzięki żywej lekcji historii autorka usiłuje wzniecić publiczną dyskusję i podnieść świadomość na temat przeszłości wśród lokalnej społeczności. Mariana to oczytana intelektualistka, bezkompromisowo sprzeciwiająca się jakimkolwiek formom obyczajowej cenzury. W postaci tej ujawnia się niezgoda na czarno-białą wizję historii, zgodnie z którą sztuka narodowa może opowiadać tylko o heroicznych czynach lub krwawych ofiarach ponoszonych przez społeczeństwo. Przypominając, że Rumunii byli także oprawcami, Mariana walczy o swój artystyczny głos, ale także trochę prowokuje. Jej sztuka, finansowana z publicznych pieniędzy, ma stać się częścią programu oficjalnych obchodów. Gdy dochodzi do premiery, Jude filmuje nie tylko fragmenty inscenizacji, ale odwraca kamerę także na twarz Mariany, przyglądającej się reakcjom publiczności. Czy sztuka posiada moc kształtowania opinii, czy może jedynie rozsierdzić już przekonanych do swojej racji przypadkowych gapiów? Jude pozostaje w tej kwestii sceptyczny.
Obawy przed powtórką z historii
W dziele Radu Judego łatwo można dostrzec paralelę ze współczesnością, rumuński obraz znakomicie wpisuje się w nurt filmów stanowiących komentarz dla wzrastającej w Europie fali nacjonalizmu. Stawiane przez reżysera pytania, zogniskowane wokół rumuńskiej historii, dotyczą uniwersalnych kwestii, z którymi boryka się każdy naród. Czy zbiorowa pamięć o kluczowych wydarzeniach sprowadza się do konwencji ustalanej przez rządzących? W jaki sposób dotarcie do obiektywnych relacji deformuje polityka historyczna? Jude powoli rozwija narrację, w długich scenach pozwalając wybrzmieć wszystkim argumentom. Mariana prowadzi filozoficzne dysputy nad sensem rozliczeń i przywracaniem pamięci zarówno w sytuacjach intymnych, ze swoim kochankiem, jak i w pracy zawodowej – ze sztabem filmowym oraz doglądającym wszystkiego lokalnym urzędnikiem Movilą. W trwających nieraz po kilka minut ujęciach bohaterka odczytuje na głos obszerne fragmenty tekstów Isaaka Babela czy Hanny Arendt. Liczne intertekstualne nawiązania do tekstów filmowych i literackich przemycane są w dialogach lub niekiedy tylko w postaci wizualnego cytatu – na przykład, gdy w kadrze pojawia się okładka anglojęzycznego wydania książki „My z Jedwabnego” Anny Bikont.
Stawiane przez reżysera pytania, zogniskowane wokół rumuńskiej historii, dotyczą uniwersalnych kwestii, z którymi boryka się każdy naród. Czy zbiorowa pamięć o kluczowych wydarzeniach sprowadza się do konwencji ustalanej przez rządzących? | Mikołaj Góralik
Judego nie interesuje płynne rozwijanie akcji, lecz przeprowadzenie wnikliwego wykładu. W trwającym 140 minut filmie taka strategia autorska może wydawać się momentami zbyt nużąca, dlatego reżyser wprowadza także elementy humorystyczne, pokazując umowność wszelkiego rodzaju wojennych inscenizacji. Kiepskie umiejętności aktorskie zatrudnionych ochotników, mogą podważyć wiarygodność przekazu. Jude sam nie zdecydował się na dokumentalną rekonstrukcję wydarzeń z 1941 roku, ustami głównej protagonistki przekonując, że nie wierzy w taki rodzaj realizmu w kinie. Zamiast tego z satyrycznym zacięciem przygląda się przygotowaniom do spektaklu i niemocy Mariany w przekonaniu konserwatywnych członków ekipy do swojej autorskiej wizji, odbieranej jako niepotrzebny artystyczny performance. Efektem tego autotematycznego zabiegu, nie jest w tym przypadku jednak wprowadzenie typowej figury cierpiącego na niemoc twórczą reżysera, za pomocą której autorzy filmowi opowiadają o swoich kryzysach i zawodowym wypaleniu. Jeśli interpretować postać Mariany jako alter ego rumuńskiego reżysera, przedstawia ona raczej obawy przed zatarciem zbiorowej pamięci. Bez niej, jak zdaje się sugerować Jude, możemy łatwo ulec manipulacji. Krzyki ofiar, pozbawione obrazu, jawią się Marianie tylko niczym kiepski efekt dźwiękowy z kina klasy B. Jak już wielokrotnie pokazała historia, jako zbiorowość z minionych wydarzeń nie potrafimy wyciągać odpowiednich wniosków. Rolą artystów jest jednak wskazywać na te niepokojące zależności.
Przypis:
[1] Timothy Snyder, „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem”, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 243.