Szanowni Państwo!

Znany aktor Marcin Dorociński ubrany w szlafrok właśnie kończy śniadanie w swoim domu. Odkłada kubek z herbatą, a następnie… rzuca talerzem o ścianę. Potem przewraca stół, czarnym sprayem maże po ścianach, zrzuca półki z książkami, zrywa żyrandol, łomem rozbija telewizor, wazony i szafki. Na końcu całe pobojowisko polewa benzyną. I kiedy właśnie ma je podpalić odwraca się do kamery i mówi, że nie ma się czemu dziwić, bo przecież wszyscy… robimy dokładnie to samo. Niszcząc naszą planetę de facto zachowujemy się jak on w tym nagraniu: niszczymy nasz dom.

Ale w tym klipie – promującym jedną z akcji organizacji ekologicznej WWF – Dorociński poza niszczeniem fizycznego otoczenia powinien zrobić coś jeszcze: odkręcić gaz. Bo negatywny wpływ człowieka na planetę to nie tylko wycięte lasy, zabite lub zagrożone zwierzęta, źródła wody, zaśmiecone plastikiem oceany czy rozkopane pod kopalnie odkrywkowe równiny. To także katastrofalnej jakości powietrze.

7 milionów rocznie – podobno aż tylu ludzi umiera rocznie na świecie z powodów zanieczyszczenia powietrza, choć niektóre dane podnoszą te szacunki do 9 milionów.

Jeśli to prawda, to co dwa lata umiera więc mniej więcej tyle samo osób, ile zginęło łącznie przez cztery lata I wojny światowej! A mimo to jakość powietrza dopiero od niedawna staje się przedmiotem zainteresowania opinii publicznej. A w Polsce wciąż często uznawana jest za sztucznie wymyślony problem. Dlaczego?

Najważniejszy powód jest oczywisty – widoczność. Powietrza – nawet zanieczyszczonego – zwykle nie widać, co utrudnia uświadomienie sobie skali problemu. Góry śmieci na nielegalnych wysypiskach, zdewastowane tereny poprzemysłowe, zanieczyszczone rzeki pełne martwych ryb. To wszystko wyraziste obrazy, które przemawiają do wyobraźni i mogą skłonić nas do zmiany zachowania lub polityków do wprowadzenia ostrzejszych przepisów chroniących środowisko. W przypadku powietrza jest znacznie trudniej. Nawet gdy zimą nasze miasta i miasteczka pokrywają się ciężką, widoczną warstwą pyłów, nieraz słyszymy, że to nic innego jak… niegroźna mgła. A potem przychodzi ocieplenie, przydomowe piece przestają pracować z taką intensywnością i problem znów staje się niewidoczny.

Po drugie, ofiary brudnego powietrza nie są „spektakularne”. Nikt w Polsce nie upada na ulicy zaduszony wyziewami z samochodów, kominów fabrycznych czy spalanych przez sąsiada plastikowych butelek. Te 40–50 tysięcy ludzi, które co roku umierają w Polsce z powodu zanieczyszczeń powietrza, nie giną z dnia na dzień. Smog to „zabójca” konsekwentny, ale niespecjalnie widowiskowy.

Po trzecie, wciąż w debacie publicznej myli się kwestie zanieczyszczenia powietrza z problemem globalnych zmian klimatycznych. A w związku z tym słyszymy, że działania na poziomie lokalnym nie przyniosą żadnych skutków. Co z tego, że w Polsce będziemy walczyć o lepsze powietrze, kiedy w tym samym czasie Chiny, Indie i Stany Zjednoczone emitują do atmosfery gigantycznie ilości zanieczyszczeń. To kompletnie chybiony argument – jakość powietrza można i trzeba poprawiać lokalnie. Nawet niewielkie ograniczenie emisji może poprawić życie i zdrowie mieszkańców okolicy. Wiedzą o tym na przykład władze Krakowa, które po latach przygotowań zakazały wreszcie palenia węglem.

Po czwarte, słyszymy też, że nawet jeśli problem istnieje i jest poważny, to wciąż nie stać nas na to, żeby z nim walczyć. Czy można biednych ludzi zmusić do wymiany starych pieców na droższe? Czy można ograniczać ludziom prawo wjazdu samochodem do miasta? Czy można promować drogie samochody elektryczne kosztem bardziej dostępnych diesli? Sposobów na walkę o czystsze powietrze jest wiele, ale jedno nie ulega wątpliwości: koszty bierności też są przeogromne. I to koszty, poza humanitarnymi, jak najbardziej wymierne – wydatki na leczenie, obniżona efektywność pracowników, inwestycje, do których nie doszło i miejsca pracy, które nigdy nie powstały. Co więcej, wbrew retoryce obrońców status quo, to właśnie biedni, nie bogaci ponoszą koszty bierności w największym stopniu.

Dobrze pokazuje to książka Beth Gardiner „Uduszeni”, która właśnie ukazała się w Polsce. Amerykańska dziennikarka odwiedziła kilkanaście krajów – od najbiedniejszych do bardzo zamożnych krajów Zachodu (w tym Polskę) – żeby pokazać jakie żniwo zbiera zanieczyszczone powietrze. Jedne z najbardziej uderzających opowieści pochodzą ze stolicy Indii. New Delhi regularnie pokryte jest gęstym, gryzącym dymem z prymitywnych fabryk, spalin samochodowych, przydomowych ognisk i powstających w mieście, następnie wypalanych dzikich wysypisk. Biedni żyją w tym środowisku na co dzień. Bogaci ratują się maseczkami antysmogowymi, filtrami montowanymi w mieszkaniach lub… całymi ekskluzywnymi budynkami gwarantującymi mieszkańcom czyste powietrze. Dlaczego więc często tak trudno jest coś zmienić?

„Koszty zmniejszania zanieczyszczeń są bardzo, bardzo widoczne, a korzyści z nich płynące są znacznie trudniejsze do dostrzeżenia. Jeśli jutro nie dostanę ataku serca, nigdy nie powiem sobie: «Jakie to szczęście, że nie zachorowałam z powodu jakichś przepisów, o których nigdy nie słyszałam, a które uchwalono kilkadziesiąt lat temu»”, mówi Gardiner w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.

W Polsce temat smogu jeszcze do niedawna albo nie istniał, albo uznawany był za wymysł grupki radykałów, którzy nie widzą, że Polska ma większe problemy. Dziś właściwie każda partia ma jakiś pomysł na walkę ze smogiem.

Z jednej strony, niewątpliwie dużo się więc zmieniło w sferze deklaracji politycznych. Z drugiej jednak, praktycznie niewiele z tego wynika – wystarczy lekka obniżka temperatury i smog natychmiast wraca. Rząd chwali się programem „Czyste Powietrze”, który ma doprowadzić do wymiany 3 milionów pieców i którego koszty na najbliższe lata liczone są w dziesiątkach miliardów złotych. Niewiele jednak z tego wynika. Bo na razie z 3 milionów pieców do wymiany zaakceptowano wnioski na… 55 tysięcy.

Czy większości Polaków nie zależy na czystym powietrzu?

„Tak «na chłopski rozum» tłumaczy to minister [środowiska] Henryk Kowalczyk, który mówi, że my Polacy mamy taką naturę, że zanim złożymy taki wniosek, to najpierw musimy zobaczyć, czy to działa u sąsiada”, twierdzi rzecznik Ministerstwa Środowiska, Aleksander Brzózka w rozmowie z Jakubem Bodzionym. „Dobre opinie o projekcie rozchodzą się pocztą pantoflową i spodziewamy się, że wniosków będzie coraz więcej”. Problem w tym, że poprawa jest potrzebna tu i teraz. Zgadza się z tym sam rzecznik, pochodzący z Rybnika, gdzie, jak mówi, „powietrze można kroić”.

A sceptycyzm Polaków to tylko jedna przeszkoda. Inna dotyczy środków – Brzózka przyznaje, że wciąż nie jesteśmy pewni, czy Unia Europejska zaakceptuje program „Czyste Powietrze” w jego obecnej formie. Można się także spodziewać, że w podzielonej politycznie Polsce także smog stanie się narzędziem walki politycznej. Zdominowane przez PiS władze centralne będą oskarżać o bierność władze samorządowe, te zaś odpowiedzą zarzutami o brak odpowiednich środków.

Może więc największa partia opozycyjna ma lepszy pomysł jak poradzić sobie z problemem? Nadzieje są tym większe, że w skład Koalicji Obywatelskiej weszła także Partia Zielonych i wprowadziła do Sejmu kilkoro posłów. Z jakimi planami?

„Sprawa pierwsza to odejście od spalania węgla. Kwestia druga to termomodernizacja, czyli program ocieplania budynków. Nie chodzi przecież tylko o to, żebyśmy przerzucili się z jednego źródła energii na inne, lecz także o to, żebyśmy zużywali mniej energii”, mówi liderka Zielonych Małgorzata Tracz w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. To cele podobne do tych deklarowanych przez Ministerstwo Środowiska. Ale mimo to Tracz jest krytyczna wobec programu „Czyste Powietrze”.

„Paradoks rządowego programu «Czyste Powietrze» polega na tym, że można wymienić kopciucha na inny piec węglowy. A przecież punktem docelowym powinno być odejście od spalania paliw kopalnych. Do tego pojawiły się poważne bariery administracyjne w procesie aplikowania o środki, więc proces wymiany pieców odbywa się bardzo powoli”, mówi w rozmowie z Sawczukiem.

W tym roku nic się już jednak nie zmieni i co najmniej kolejne 45 tysięcy Polaków umrze na choroby wiązane ze smogiem.

To mniej więcej 125 osób dziennie!

Nie dajmy sobie wmówić, że nic nie da się z tym zrobić.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.