Jakub Szewczenko: Czy Niemcom opłacało się burzyć mur?
Piotr Buras: Trudno mówić o tym w kategoriach opłacalności. Zburzenie muru berlińskiego to koniec pewnego etapu w historii Europy i Niemiec, który był postrzegany po obu stronach granicy jako coś nienaturalnego, prowizorium, które czekało na rozwiązanie. Nawet jeśli z czasem po obu stronach granicy elity i społeczeństwa urządziły się jakoś w warunkach podziału, a perspektywa zjednoczenia wydawała się nierealna, to doprowadzenie do niego było jednak spełnieniem ambicji kilku pokoleń niemieckich. Można pewnie na pierwszym planie postawić odzyskanie demokracji i wolności w Niemczech wschodnich. Ale kwestia jedności narodu również miała po obu stronach istotne znaczenie.
Te pozytywy będą pewnie podkreślane przy obchodach rocznicy 9 listopada. A jednak widzimy, że podziały na wschód i zachód są wciąż bardzo wyraźne. Coraz częściej mówi się o rozczarowaniu wschodu, czego skutkiem są chociażby sukcesy wyborcze prawicowej Alternatywy dla Niemiec. Felix Ackermann – sam pochodzący z Berlina Wschodniego – w tekście dla „Kultury Liberalnej” pisze: „Nie było zatem zjednoczenia Niemiec. Było przystąpienie terytorium NRD do terytorium RFN”. Nazwał to „bundesrepublikową formą wewnętrznej kolonizacji”.
To mocne określenie, ale jest w nim bardzo dużo prawdy. Jeśli zastanawiamy się, jaki jest stan jedności Niemiec i jakie są ostateczne skutki zjednoczenia, to musimy spojrzeć na szereg paradoksów.
Najważniejszym jest to, że dzisiaj tożsamość wschodnioniemiecka jest znacznie silniejsza niż była 20 czy 25 lat temu. W 1989 roku ona w zasadzie nie istniała. NRD nie wyzwoliła poczucia wspólnoty. Natomiast dzisiaj w Niemczech wschodnich więcej ludzi w pierwszym rzędzie utożsamia się z przynależnością wschodnioniemiecką, niż czuje się najpierw Niemcami. Czyli stało się coś, co zaprzecza w ogóle idei jedności. To nie podważa tej generalnej tezy, że niewielu chce powrotu do przeszłości. Zjednoczenie państw nie doprowadziło jednak do zbudowania jedności narodu w sensie mentalnym.
Źródłem tego nie jest przeszłość NRD. To wspólnota doświadczeń już po zjednoczeniu jest fundamentem, na którym zbudowała się odrębność Niemiec wschodnich.
Tożsamość wschodnioniemiecka […] w 1989 roku w zasadzie nie istniała. Natomiast dzisiaj w Niemczech wschodnich więcej ludzi w pierwszym rzędzie utożsamia się z przynależnością wschodnioniemiecką, niż czuje się najpierw Niemcami. Czyli stało się coś, co zaprzecza w ogóle idei jedności. | Piotr Buras
Czego więc chcą niezadowoleni Ossi – Niemcy ze wschodu?
Najbardziej wyrazistym spoiwem jest poczucie braku uznania dla ich doświadczeń z okresu transformacji. Trzeba pamiętać, że to, co wydarzyło się w byłej NRD w latach 90., to było załamanie nie tylko w sensie gospodarczym, ale również załamanie biografii ludzkich. Głębsze niż w jakimkolwiek innym kraju byłego bloku komunistycznego.
Oczywiście, dzisiaj Niemcy wschodnie to nie jest kraj pogrążony w biedzie. Żyje się tam na zupełnie przyzwoitym poziomie. Ale wspólnym mianownikiem jest poczucie, zwłaszcza w pokoleniu ludzi, którzy w latach 90. wchodzili w dorosłe życie i na rynek pracy, że ich los mało kogo interesował. 30–40 procent tych ludzi doświadczyło deklasacji w stosunku do pokolenia rodziców. Przeszli przez bardzo ciężkie czasy: bezrobocie, zmianę wykonywanego zawodu, pracę na umowach śmieciowych czy pracę w Niemczech zachodnich wiążącą się z dojazdami przez lata, bo we wschodnich było gigantyczne bezrobocie. To były duże wyrzeczenia, złamane biografie, dramaty rodzinne. Ale w przestrzeni publicznej utarło się, że Ossis to marudy.
Takie doświadczenia mają w społeczeństwie wschodnioniemieckim powszechny, kolektywny charakter. Tymczasem w debacie publicznej zostały one przykryte przez opowieść o gigantycznych transferach ekonomicznych i socjalnych. O tym, jak strasznie dużo pieniędzy zachód wpompował w byłą NRD, jak pięknie zostały odnowione miasta i miasteczka wschodnioniemieckie. To prawda. Tylko rzadziej się mówi, że nawet jeśli w tych pięknie odnowionych kamienicach mieszkają wschodni Niemcy, to są one własnością Niemców z zachodu. Pewnie to Felix Ackermann ma na myśli, mówiąc o kolonializmie.
Mówi pan o potrzebie uznania wśród wschodnich Niemców. Ale od czternastu lat krajem rządzi Angela Merkel, polityczka właśnie ze wschodu. Czy to tej potrzeby nie zaspokaja?
Merkel mówi, że jest kanclerzem całych Niemiec i jeśli ktoś ją postrzega jako kanclerza Niemców wschodnich, to jest to błąd. Niemcy wschodnie stanowią tylko jedną piątą społeczeństwa niemieckiego i tyle, ona tak mniej więcej na to patrzy. To podejście typowe dla wschodnich Niemców. Nawet jak dochodzili do wyższych stanowisk, starali się nie eksponować swojego pochodzenia, ponieważ było postrzegane raczej jako obciążenie niż szansa.
Czyli ich własne podejście jest temu winne?
Pytanie brzmi: skąd to podejście wynika? Przede wszystkim z doświadczeń lat 90. Zachód nie podjął za bardzo próby, żeby stworzyć elity wschodnioniemieckie. Żeby z tego zasobu ludzi wyłowić osoby zdolne, kompetentne i niesplamione przeszłością w Stasi, które spełniłyby funkcję przywódców społeczeństwa wschodniego. Zamiast tego był gigantyczny transfer elit z Niemiec Zachodnich. Nie mówię nawet o tym, że nie było żadnej wymiany w drugą stronę: Niemcy wschodni nie odegrali na zachodzie żadnej roli jeśli chodzi o elity gospodarcze, polityczne czy administracyjne.
Trzeba pamiętać, że to, co wydarzyło się w byłej NRD w latach 90., to było załamanie nie tylko w sensie gospodarczym, ale również załamanie biografii ludzkich. Głębsze niż w jakimkolwiek innym kraju byłego bloku komunistycznego. | Piotr Buras
Poczucie niższości brało się ze sposobu dokonania zjednoczenia: transferu elit, wykupienia niemal całego majątku postenerdowskiego przez firmy zachodnie. 80 procent tego majątku trafiło w ręce zachodnioniemieckiego kapitału! Wschodni Niemcy na wejściu zostali w jakimś sensie zaklasyfikowani jako obywatele drugiej kategorii. I oni tak się czuli: że ich ciężkie, dramatyczne losy nie spotkały się z żadnym uznaniem w przestrzeni publicznej. Dziś bardzo mocno to wychodzi i pokutuje.
I co dalej? Do tej pory wkomponowywanie Niemców wschodnich do zjednoczonego kraju niezupełnie się udało. Co można zrobić współcześnie, żeby ten podział zakopywać i dalej spajać dwie połówki Niemiec?
To jest bardzo trudne, bo pewne rzeczy już się wydarzyły i nie sposób tego odwrócić. Myślę że to, co można zrobić, to zastanowić się nad problemami specyficznie wschodnioniemieckimi. Tymi, które powodują, że obywatele wschodnich landów czują się nie tylko niedowartościowani, ale też żyją w warunkach niegwarantujących im takich możliwości jak na zachodzie kraju. Są dwa takie gigantyczne problemy demograficzne.
Jeden to starzenie się społeczeństwa. Bardzo wielu młodych ludzi przez ostatnie 30 lat po prostu wyjechało na zachód. To jest nie tylko kwestia tego, że starsi ludzie dominują, ale też że są osoby wchodzące teraz w wiek emerytalny, które mają bardzo niskie uposażenia. Wschodnim Niemcom grozi bieda starych ludzi. Może nie da się odwrócić tego, co się wydarzyło, ale trzeba przynajmniej zapobiec pogłębianiu się problemu. Pojawiają się na przykład pomysły na emeryturę podstawową.
Drugi problem to ogromna przewaga mężczyzn nad kobietami wśród młodszych. Po prostu z Niemiec wschodnich wyemigrowało więcej kobiet. To jest jedna z przyczyn radykalizacji i popularności skrajnie prawicowych poglądów. Udowodniono socjologicznie, że młodzi mężczyźni są na to bardziej podatni.