Terminator: Mroczne przeznaczenie” to już szósta odsłona kultowej serii (nie licząc serialu „Terminator: Kroniki Sary Connor”) o uniwersum, którego historia rozpoczęła się od mrocznego, cyberpunkowego „Terminatora” Jamesa Camerona w 1984 roku. Mimo powrotu Camerona w roli producenta, najnowszy „Terminator” nie proponuje widzom niczego nowego. Opowieść znów opiera się na zabawie w kotka i myszkę pomiędzy dobrym i złym robotem.

Zły metaliczno-egzoszkielotowy Terminator Rev-9 (Gabriel Luna) ma wytropić Dani Ramos (Natalia Reyes), która z dnia na dzień dowiaduje się, że urodzi w przyszłości nowego przywódcę rebelii. W jej obronie staje Grace, kobieta-żołnierz z wbudowanym reaktorem wzmacniającym jej siłę i możliwości obrony przez maszynami. Do tej dwójki dołączają Sarah Connor (Linda Hamilton) oraz robot T-800 grany po raz kolejny przez Arnolda Schwarzeneggera, czyli bohaterowie znani z pierwszych dwóch części (Schwarzenegger pojawił się jeszcze w „Terminator: Genisys”). Czy jednak tak proste powielenie schematów z pierwszej i drugiej części wyszło filmowi na dobre?

Materiały dystrybutora Imperial CinePix.

Upadek kultu

Pierwsza część cyklu szybko zyskała status kultowej: opowiadała o elektronicznym mordercy, który został wysłany w przeszłość w celu zabicia Sary Connor, matki przyszłego, nienarodzonego jeszcze przywódcy ludzkiego ruchu oporu. W pierwszoplanową rolę wcielał się Arnold Schwarzenegger, kreując zimną, pozbawioną emocji maszynę, skupioną tylko na swojej misji. Wysłany przez Skynet, czyli samoświadomą sztuczną inteligencję, miał zniszczyć ostatnią nadzieję ludzkości.

Twórcy próbowali stworzyć nową jakość, umieszczając kultowe już sceny w nowym kontekście. Można jednak odnieść wrażenie, że to przeskanowanie popularnych motywów sprzed niemal 30 lat paradoksalnie jest jedyną mocną stroną filmu, co nie najlepiej świadczy o całości produkcji. | Albert Kiciński

Motyw obrony Johna pojawił się również w „Terminatorze 2: Dniu sądu” [1991] Jamesa Camerona; tym razem Schwarzenegger grał obrońcę, walcząc z nowoczesnym T-1000 (robotem stworzonym z ciekłego metalu, jak android Rev-9 w „Terminatorze: Mrocznym przeznaczeniu”). Jak na tamte czasy film obfitował w bardzo realistyczne efekty specjalne, które do dzisiaj wyglądają na tyle wiarygodnie, że stały się punktem odniesienia dla twórców szóstej części. Dużą zasługę dla sukcesu drugiej części miał sam Cameron, który zawsze dbał o perfekcyjne dopracowanie scen z efektami specjalnymi: film okazał się majstersztykiem z niezapomnianymi scenami pościgów i scen walki. Dalsze części, zrealizowane już bez Camerona, czyli „Terminator 3: Bunt maszyn” [2003] Jonathana Mostowa, „Terminator: Ocalenie” [2009] czy „Terminator: Genisys” [2015] Alana Taylora przyniosły spore rozczarowanie miłośnikom serii. W dużej mierze bazowały na tych samych, wciąż powielanych schematach, przez co nie było mowy o umiejętnym rozwinięciu uniwersum. Jedynie „Terminator: Ocalenie” zasługiwał na więcej uwagi, przez ciekawe potraktowanie wątku walki ludzkości z robotami, pokazanego w formie oddzielnej opowieści, rozgrywającej się w przyszłości. Jednak bez reżyserskiego kunsztu Jamesa Camerona seria „Terminator” nie potrafiła zaproponować już tak śmiałych rozwiązań.

Szósta odsłona rozgrywa się od razu po „Terminatorze 2”, pomijając wydarzenie z kolejnych części. Sarah Connor wraz z synem zniszczyła wówczas Skynet, zmieniając przyszłość. Na początku „Mrocznego przeznaczenia” w końcu dopadł ich jeden z terminatorów i zabił Johna Connora. Terminator pochodził z przyszłości, która miała nigdy nie nadejść. Dowiadujemy się jednak, że zagłada ludzkości i tak nastąpi. Tym razem zamiast Skynetu zniszczenie przyniesie Legion, kolejna inkarnacja superkomputera. I to ona przysyła Reva-9 do zabicia Dani, która musi się teraz bronić jak wcześniej Sarah Connor.

Materiały dystrybutora Imperial CinePix.

Największą bolączką filmu Tima Millera (reżysera pierwszego „Deadpoola”) jest oparcie schematu fabularnego w całości na drugiej części. Przykładem jest chociażby scena, kiedy ciężarówka prowadzona przez Rev-9 przebija mur i zaczyna ścigać bohaterów – niemal lustrzane odbicie pościgu z „Terminatora 2”, kiedy T-1000 podążał za Johnem Connorem. Miller jest sprawnym rzemieślnikiem, co pokazał w spektakularnych scenach akcji w „Deadpoolu”. „Terminator: Mroczne przeznaczenie” jest jednak przeładowany akcją, efektownymi pościgami i bijatykami, które powodują u widza jedynie znużenie. Niektóre momenty ocierają się wręcz o śmieszność, jak chociażby groteskowo przedstawiona scena podniebnej ucieczki, w trakcie której walka toczy się na jednej z płonących maszyn. Do „dwójki” nawiązuje również sama prezencja Reva-9, który zbyt dokładnie przypomina wspomnianego T-1000. Imponujący Rev-9 oprócz tkanki z ciekłego metalu posiada jeszcze metalowy egzoszkielet, co pozwala mu podzielić się na dwie autonomiczne postaci. Podobnie jak T-1000 Rev-9 potrafi przybierać wygląd innych postaci i w tych rolach wypada całkiem przekonująco (podobnie jak Robert Patrick w „Dniu Sądu”).

Twórcy próbowali stworzyć nową jakość, umieszczając kultowe już sceny w nowym kontekście. Można jednak odnieść wrażenie, że to przeskanowanie popularnych motywów sprzed niemal 30 lat paradoksalnie jest jedyną mocną stroną filmu, co nie najlepiej świadczy o całości produkcji.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2015/07/07/tomasz-baginski-archetyp-niepokorny-terminator-genisys/” txt1=”Archetyp niepokorny ” txt2=”Tomasz Bagiński w recenzji filmu „Terminator: Genisys” Alana Taylora ” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/11/terminator-genysis-13-750×314-550×230.jpg”]

Feminizm Terminatora?

Szósta część sprawia wrażenie najbardziej feministycznej w całym cyklu – w końcu pierwsze skrzypce grają trzy kobiety i to one popychają akcję do przodu. Choć feminizowanie uniwersum „Terminatora” zaczęło się już w trzeciej części, gdzie główną antagonistką była terminatorka T-X. W „Mrocznym przeznaczeniu” twórcy skupiają się na zbyt dużej liczbie scen akcji, zbyt mało uwagi poświęcając głównym bohaterom i relacjom między nimi. Film Millera wydaje się wręcz ogołocony z warstwy emocjonalnej. Żadna z postaci nie jest na tyle pogłębiona, żebyśmy w pełni zrozumieli jej motywację.

O Dani Ramos dowiadujemy się głównie tego, że jest na tyle zaradna, aby w przyszłości spełnić swoją rolę po zagładzie ludzkości. Mająca obronić Dani Grace to z kolei żołnierka z 2042 roku, która po otrzymaniu poważnych ran poddała się dobrowolnie wspomaganiu zwiększającemu jej możliwości obronne. Nie jest jednak androidem, więc po krótkim, intensywnym wysiłku musi zaaplikować sobie specjalną mieszankę leków, żeby się zregenerować. Biorąc pod uwagę, jak trudnym przeciwnikiem jest Rev-9, to całkiem uwiarygadnia tę postać. Byle kto nie jest w stanie go pokonać. Grana przez Mackenzie Davis Grace przypomina Kyle’a Reese’a, człowieka, który w pierwszej części broni Sary przed cyborgiem.

Kolejna odsłona „Terminatora” zbyt mocno gra na fali popularności pierwszej i drugiej części, nie oferując nic ponadto. | Albert Kiciński

Dużo dobrego wnosi do filmu pojawienie się Sary Connor (po raz trzeci w tej roli Linda Hamilton), która jest najbardziej spójną i złożoną bohaterką. To postać tragiczna, naznaczona bolesnymi przeżyciami. Poszukiwana przez policję musi się ciągle ukrywać, a jedynym jej celem jest uśmiercanie terminatorów z przyszłości. Szkoda, że wątek ten został potraktowany tak pobieżnie i nie doczekał się rozwinięcia. No bo jak wyglądało życie Sary Connor przez te lata? Jak zmieniła ją walka z cyborgami?

Terminator uczłowieczony

Miłym akcentem, zwłaszcza dla fanów, jest pojawienie się Arnolda Schwarzeneggera w roli robota T-800. Po wyeliminowaniu Johna Connora misja androida się skończyła, więc jako maszyna musiał znaleźć inny cel, żeby jego „życie” miało sens. Uczłowieczył się i zamieszkał z przybraną rodziną w leśnej chatce [sic!]. Takie uzasadnienie dalszej egzystencji robota budzi wiele wątpliwości, bo jak wygląda jego uczłowieczenie? Jaką relacja łączy go z rodziną, z którą mieszka? Dlaczego nie wiedzą, że jest Terminatorem? Twórcy nie dają nam odpowiedzi, tylko wrzucają nas w kolejne sceny akcji.

Materiały dystrybutora Imperial CinePix.

„Terminator: Mroczne przeznaczenie” dzieje się współcześnie. Pojawiają się tu zatem nawiązania do kryzysu uchodźczego w Stanach Zjednoczonych, poruszone są także kwestie zastąpienia ludzi w fabrykach robotami. Widoczne jest to w scenie, w której brat Dani dowiaduje się z dnia na dzień, że jego stanowisko zostało przejęte przez robota. Mimo iż problem ten jest interesujący i aktualny, taki „grubo ciosany” komentarz społeczny wydaje się zbyt nachalny. Ciekawym zabiegiem jest natomiast pokazanie, jak Rev-9 podczas pogoni za Dani korzysta z nowych technologii, odczytując pozostawiane przez ludzi cyfrowe ślady. Dzięki użyciu kamer czy dronów Rev potrafi łatwo namierzyć swój cel.

Kolejna odsłona „Terminatora” zbyt mocno gra na fali popularności pierwszej i drugiej części, nie oferując nic ponadto. W zamierzeniu miał to być reboot serii z nową bohaterką – biorąc jednak pod uwagę, jak nisko film ten plasuje się w światowych boxoffice’ach, już teraz wiemy, że nie będzie to hit na miarę poprzedników. Przypomina to zabieg, który zastosowano przy tworzeniu „Gwiezdnych wojen: Przebudzenia mocy” J.J. Abramsa, gdzie nawiązując do fabuły George’a Lucasa, zdecydowano się na wprowadzenie nowych bohaterów i rozwinięcie historii. Strategia ta miała na celu przyciągnięcie nowego pokolenia widzów, którzy nie znali oryginału. W przypadku „Mrocznego przeznaczenia” niestety to się nie udało. I prawdopodobnie na kilka lat będziemy musieli pożegnać się z serią „Terminator” – bezcelowe wydaje się bowiem robienie kolejnych części, jeśli twórcy wciąż mają powielać błędy poprzednich.