Latynoamerykańskie zamieszki i wolny Lula

W momencie, w którym w wielu krajach Ameryki Łacińskiej dochodzi do masowych protestów sfrustrowanych obywateli, potrzeba wiele ostrożności, by nie doszło do wybuchu podobnych protestów w tym ponad dwustumilionowym kraju. Brazylijska opozycja z entuzjazmem patrzy na wydarzenia w Chile. W kraju wyczuwa się klimat społecznego napięcia, które urosło jeszcze bardziej po tym, jak przed niespełna miesiącem były prezydent Brazylii – rok temu skazany na ponad 12 lat za korupcję, co uniemożliwiło mu wystartowanie w wyborach prezydenckich, na których wygranie miałby spore szanse – wyszedł z więzienia. Dla licznych zwolenników Luiza Inácio Luli da Silva, który przez wiele lat sprawowania rządów skupiał się między innymi na zaspokojeniu potrzeb najbardziej potrzebujących mieszkańców kraju (czym zdobył ich niemal bezkrytyczne poparcie), dzień, w którym został on zwolniony z więzienia, był dniem wielkiego świętowania. Jednak wypuszczenie Luli na wolność wywołuje jeszcze większą polaryzację w społeczeństwie, które w ciągu kilku ostatnich lat przeszło proces radykalnego podziału. Wypuszczenie Luli na wolność stało się spełnieniem marzeń dla jego zwolenników, ale również postawiło w stan gotowości zagorzałych przeciwników, w większości popierających obecny rząd prezydenta Jaira Bolsonaro.

Po wyjściu z więzienia Lula spotykał się ze swoimi zwolennikami w różnych miastach Brazylii. Nazwał obecnego ministra gospodarki Paula Guedesa „eksterminatorem rynku pracy” i wygłosił ogniste przemówienia przeciwko rządom prezydenta Bolsonaro. „Jesteśmy przeciwnikami Bolsonaro – mówił Lula. – Jesteśmy i będziemy przeciwnikami tego skrajnie prawicowego rządu, który stwarza bezrobocie i domaga się, aby bezrobotni zapłacili za to rachunek. Jesteśmy i będziemy przeciwni rządowi, który niszczy prawa pracownicze i zmniejsza rzeczywistą wartość płacy minimalnej, potęguje skrajne ubóstwo i przywraca plagę głodu, który niszczy środowisko, atakuje kobiety, czarnych, rdzennych mieszkańców i ludność LGBT, który atakuje każdego, kto ośmieli się z nim nie zgodzić”. Wiadomo, hasła krytyki pod adresem obecnie sprawujących władzę mogą tylko zaostrzyć już i tak skrajnie zaognioną od 2014 roku polaryzację społeczeństwa brazylijskiego. A o to przecież wielkim rządzącym tego świata chodzi.

Tymczasem podczas zeszłotygodniowej konferencji prasowej w Waszyngtonie przebywający z oficjalną wizytą w Stanach Zjednoczonych minister gospodarki Brazylii Paulo Guedes szeroko komentował przemówienia byłego prezydenta Luli, podkreślając, że słowa lidera będącej u władzy przez 14 lat lewicowej partii Partii Pracujących (PT) mogą sprowokować gwałtowane reakcje rządu Bolsonaro. Guedes stwierdził także, że proces wprowadzenia niecieszących się powodzeniem wśród Brazylijczyków zaplanowanych reform przebiega wolniej niż to zaplanowano, w celu zapobiegnięcia ewentualnym demonstracjom ulicznym.

„Brakiem odpowiedzialności jest wzywanie teraz kogokolwiek na ulice, by wywołać zamęt. [Brakiem odpowiedzialności jest] mówienie, że trzeba przejąć władzę. Kto wierzy w demokrację, czeka na zwycięstwo w wyborach, nie wzywa nikogo, by cokolwiek niszczył na ulicy. A może demokracja jest tylko wtedy, jeśli twoja strona wygrywa? Kiedy druga strona wygrywa, w ciągu 10 miesięcy [od wyborów] już wzywasz wszystkich, aby wyszli na ulice? Co to za odpowiedzialność? Nie przestraszcie się, jeśli ktoś wystąpi o AI-5. Czy już raz tak nie było?” – powiedział Guedes, odnosząc się do okresu 20 lat dyktatury wojskowej w Brazylii (1964–1984). Warto wiedzieć, czym jest zacytowany przez obecnego ministra gospodarki Brazylii dekret AI-5.

Co to jest AI-5?

AI-5 było piątym z 17 głównych dekretów wydanych przez dyktaturę wojskową w latach po zamachu stanu w 1964 roku. Akty instytucjonalne były najważniejszą formą ustawodawstwa w czasach reżimu wojskowego, ponieważ w imieniu „Najwyższego Dowództwa Rewolucji” (przywództwa reżimu) obaliły nawet konstytucję i były egzekwowane bez możliwości kontroli sądowej. Dekret AI-5 został podpisany w grudniu 1968 roku przez prezydenta Artura da Costa e Silva. Ustawa ta przyznała prezydentowi republiki nadzwyczajne uprawnienia i zawieszała wiele gwarancji konstytucyjnych. Jedną z bezpośrednich konsekwencji jego podpisania była cenzura prasy i innych mediów, muzyki, teatru, filmu i telewizji. Z powodu tej silnej kontroli prasy i innych form wypowiedzi wielu artystów, intelektualistów i wiele osób publicznych, które nie zgadzały się z ideami brazylijskich władz tego okresu, miało bardzo ograniczoną przestrzeń do wyrażania swoich poglądów.

Nawiązując do Ustawy instytucjonalnej nr 5, Guedes odniósł się też do oświadczenia Eduardo Bolsonaro, deputowanego federalnego i syna prezydenta Jaira Bolsonaro, który pod koniec ubiegłego miesiąca powiedział, że może zajść potrzeba wznowienia AI-5, jeśli lewica ulegnie radykalizacji.

Warto też zwrócić uwagę na nieprzypadkowość miejsca, w którym minister gospodarki wypowiedział te słowa, jak również na nieprzypadkowość rozmówców, którzy wzięli udział w oficjalnym spotkaniu na szczycie. Paulo Guedes spotkał się bowiem z amerykańskimi politykami, byłymi bankierami, Larrym Kudlowem (amerykańskim analitykiem finansowym, mianowanym w 2018 roku przez prezydenta Donalda Trumpa dyrektorem Narodowej Rady Gospodarczej [NEC] Stanów Zjednoczonych) i Wilburem Rossem (amerykańskim inwestorem i obecnym sekretarzem handlu Stanów Zjednoczonych).

Dlaczego zatem zwolennicy populistycznego prezydenta Bolsonaro z niepokojem przypatrywali się wypuszczeniu na wolność byłego prezydenta Luli, który byłby najgroźniejszym rywalem Bolsonaro w wyborach prezydenckich (miały one miejsce pod koniec 2018 roku), gdyby nie został skazany na więzienie w dość osobliwym i wzbudzającym wątpliwości procesie sądowym? Być może brazylijski prawicowy rząd wraz z wojskiem szukają tylko okazji do tego, by móc, podobnie jak w zeszłym tygodniu prezydent Piñera w Chile, autoryzować obecność wojska na ulicy i upoważnić siły zbrojne do tego, „by strzegło dobra i bezpieczeństwa narodu”. Coraz bardziej możliwy staje się zatem scenariusz uruchomienia przez prezydenta operacji pod nazwą Gwarancja Prawa i Porządku (GLO).

Wojsko na ulicach?

Gwarancja Prawa i Porządku (GLO) w brazylijskim systemie prawnym jest operacją przewidzianą w Konstytucji Federalnej, realizowaną wyłącznie na polecenie prezydenta republiki, która zezwala na użycie sił zbrojnych. Jak nadzwyczajna musi być sytuacja, by prezydent republiki podjął decyzję o aktywacji operacji GLO, można zrozumieć, gdy przypomnimy sobie sytuację kryzysową w Amazonii w sierpniu tego roku.

Wtedy to, pod presją międzynarodową w związku z nieefektywnym działaniami w obliczu kryzysu, prezydent Jair Bolsonaro zezwolił na użycie wojska w celu zwalczania pożarów w regionie. Zgodnie z opublikowanym pod koniec sierpnia dekretem, siły zbrojne mogły być używane przez miesiąc w „działaniach zapobiegawczych i represyjnych wobec przestępstw przeciwko środowisku” oraz w „badaniach i zwalczaniu wybuchów pożarów”. Decyzje na temat dystrybucji dostępnych środków oraz tego, które jednostki sił zbrojnych będą odpowiedzialne za operację, podejmował minister obrony.

Operacja Gwarancja Prawa i Porządku (GLO) występuje na ogół tam, gdzie tradycyjne siły bezpieczeństwa publicznego wyczerpują się w poważnych sytuacjach zakłócenia porządku. Jest ona jednak wykorzystywana również w przypadku dużych wydarzeń, takich jak wizyty papieża Franciszka w Brazylii czy mistrzostw świata w piłce nożnej w 2014 roku.

Można z tego wywnioskować, że rządzący obecnie Brazylią niecierpliwią się i czekają na moment, kiedy będą mogli wprowadzić operację „Gwarancja prawa i porządku”, autoryzując obecność i działanie wojska na ulicach Brazylii, w której – w oczach obecnych rządzących – roi się od lewaków, rewolucjonistów, bolszewików, zwolenników Che Guevary i Fidela Castro, czytających Marksa studentów kierunków wywrotowych, takich jak socjologia, historia, literatura, czy wszelkich dziedzin sztuki.

Dlatego zwolnienie Luli z więzienia wywołuje tak wielkie poruszenie i tak skrajną polaryzację społeczeństwa: zwolennicy Luli widzą w jego uwolnieniu nadzieję i potwierdzenie swoich racji o tym, że ich lider jest niewinny i został bezpodstawnie skazany. Czyni to z niego jeszcze większego mesjasza, za którego sam Lula może wcale niekoniecznie się uważa. Jedno jest jednak pewne: grono jego wyznawców i fanatyków jest gotowe do walki, do działania, do wyjścia na ulice, jeśli tylko lider skinie palcem.

A czy tego właśnie nie chcą zwolennicy obecnego prezydenta Bolsonaro?

Według Guedesa to właśnie ta alarmująca polaryzacja w kraju jest odpowiedzialna za to, że z oficjalnej siedziby prezydenta Republiki Brazylii wyszedł w zeszłym tygodniu do Kongresu projekt ustawy, która będzie chroniła prawnie działania policji i wojska na ulicach podczas operacji „Gwarancja prawa i porządku”. Zgodnie z tekstem projektu ci, którzy użyją nadmiernej siły, wykonując swoje służbowe obowiązki, nie zostaną ukarani.

Kiedy więc protestujący wyjdą na ulice, inspirowani tym, co dzieje się w innych krajach w regionie, wtedy „my” – mówi minister gospodarki Brazylii na spotkaniu z amerykańskimi dziennikarzami – „uspokoimy ten bałagan” przy pomocy naszej policji i wojska, które będą bezkarnie represjonować protestujących Brazylijczyków. Oczywiście wszystko zgodnie z prawem.

Prezydent i jego środowisko mają się czego obawiać, bo wielu ludzi wierzy Luli, jak wierzy się w świętych i duchowych guru. Ich chęć działania, potrzeba i pragnienie rewolucji, są potężne i mogą zostać nieodpowiednio wykorzystane, jeśli użyje się ich w nieodpowiednim momencie. A obecny moment jest zdecydowanie nieodpowiedni, zważywszy na to, co dzieje się w sąsiednich krajach: Chile, Boliwii, Peru, Ekwadorze, Kolumbii, Wenezueli, by wymienić tylko niektóre.

Protesty w Chile i w regionie podniecają brazylijską lewicę. Powoli dojrzewa idea jakiejś – choć nie wiadomo jakiej – rewolty.