Na razie idzie słabo. Platforma Obywatelska dzielnie opiera się nowym ideom. Sobotnia debata kandydatów partii na prezydenta była tak bardzo wyprana z treści, że właściwie nie ma sensu o niej mówić. Z kolei część liberalnych komentatorów, pod wpływem presji ze strony lewicy, odruchowo wraca do przestarzałych intuicji politycznych oraz ideowych, które ukazują mniej atrakcyjne oblicze polskiego liberalizmu.
Bielik-Robson i kontekst psychospołeczny
W tym kontekście trudno nie wspomnieć o głośnym wywiadzie Grzegorza Sroczyńskiego z Agatą Bielik-Robson na portalu Gazeta.pl. Filozofka przekonuje w rozmowie, że opozycja powinna w dalszym ciągu dążyć do utworzenia reaktywnego anty-PiS-u pod wodzą Grzegorza Schetyny. Podejście to zawiodło w ostatnich wyborach i byłoby trudne do utrzymania wraz z rozwojem sceny partyjnej, ale nie to jest najważniejsze.
Większą uwagę zwraca arogancki i pretensjonalny ton wypowiedzi Bielik-Robson. Autorka kilka razy mówi Sroczyńskiemu, że ten po prostu nie rozumie, na czym polega spór polityczny w Polsce, a ona po prostu wie, jak jest. W szczytowym momencie rozmowy filozofka próbuje rozprawić się ze Sroczyńskim stwierdzeniem, że ten „niewiele rozumie z kontekstu, który Peter Sloterdijk nazywa bardzo trafnie psychospołecznym”. Ten paternalizm, niestety typowy dla przedstawicieli publicystycznego mainstreamu w III RP, jest w demokratycznej sferze publicznej toksyczny i powinien raz na zawsze odejść w zapomnienie.
Trawestując Agatę Bielik-Robson, liberałowie niewiele rozumieli dotąd z kontekstu, który Arystoteles nazywa bardzo trafnie politycznym. | Tomasz Sawczuk
Do tego dochodzi kwestia emocjonalna. Bielik-Robson z wielką pewnością siebie mówi o tym, co należy zrobić w polskiej polityce, opierając swój pogląd właściwie wyłącznie na własnym doświadczeniu biograficznym (i, rzecz jasna, cytatach ze Sloterdijka). Problem ten domaga się głębszego przemyślenia. Filozofka ma przecież ogółem centrolewicowe poglądy, a mimo to wykazuje alergię na lewicową koalicję w Sejmie, za to liberalizm utożsamia ze ślepą lojalnością wobec Grzegorza Schetyny, stojącego na czele centroprawicowej Platformy.
Nie po raz pierwszy wydaje się, że doświadczenie biograficzne osób, które od co najmniej 30 lat współtworzą polską sferę publiczną, wywiera na nasze życie polityczne nadmierny wpływ – jest to przecież twierdzenie prawdziwe także w odniesieniu do Jarosława Kaczyńskiego.
Lenkowski i Lis bronią liberalizmu
Sporą karierę w mediach społecznościowych zrobił także artykuł Błażeja Lenkowskiego, opublikowany w „Liberte” pod tytułem „Zandbergizm nas nie zbawi”, przedrukowany potem ze zmianami w „Gazecie Wyborczej”. Lenkowski wyraża obawę, że program gospodarczy partii Razem jest jeszcze gorszy niż program gospodarczy PiS-u – a rywalizacja między tymi partiami może doprowadzić do tragedii gospodarczej. Razem ma sześcioro posłów w blisko 50-osobowym klubie Lewicy, a do rządzenia potrzebowałaby najpewniej Platformy, co skłania do zastanowienia nad źródłami tego rodzaju obaw, ale tę sprawę zostawiam na boku.
W najbardziej wyrazistym fragmencie tekstu Lenkowski pisze, że „Razem wydaje się wyrazicielem nowego roszczeniowego podejścia do zagadnienia pracy wielu przedstawicieli wchodzącego na rynek pracy pokolenia millenialsów. W odróżnieniu od pokolenia swoich rodziców, budowniczych III RP dla których kult wysiłku, ciężkiej pracy, przedsiębiorczości były kręgosłupem ich moralnego kompasu, młodzi dziś szukają równowagi w życiu zawodowym i prywatnym, chcą pracować konieczne minimum uważając, że należy im się godziwa zapłata”.
Cóż, jeśli liberalizm to doktryna, która staje w opozycji do millenialsów i nie chce, by ludzie godnie zarabiali, to niech umiera – wydaje mi się jednak, że to autor posiada niezbyt szczęśliwą koncepcję kultury liberalnej. Można przecież bez problemu doceniać owoce transformacji gospodarczej i starać się o równowagę w życiu prywatnym i zawodowym. A gospodarka nie rozwija się od siedzenia w pracy po godzinach – w Niemczech pracuje się średnio sporo krócej niż w Grecji.
Tak zwani liberałowie często byli w praktyce konserwatystami. Kiedy lewica podstawia im lustro, by obejrzeli w nim swoje prawdziwe oblicze, najwyraźniej rodzi się w nich złość. | Tomasz Sawczuk
Z kolei w „Newsweeku” Tomasz Lis opublikował tekst, w którym broni liberałów przed prawicą i lewicą. Lis niepotrzebnie pisze o podatkach w kategoriach „zabierania pieniędzy ludziom” i wyraża zaskakujący pogląd, że w polskiej sferze publicznej „nie ma żadnych neoliberałów”, ale w jego tekście znaleźć można dwie wartościowe uwagi.
Po pierwsze, można zapytać, „dlaczego ludzie lewicy częściej niż na kontrze do zamordystów autodefiniują się właśnie na kontrze do liberałów”? Na przykład, Adrian Zandberg regularnie dystansuje się od „liberałów”, o których wypowiada się niemal ze wstrętem. Skoro z Zandberga taki nie-liberał, to niech ogłosi jakieś nieliberalne postulaty, jak koniec rządów prawa albo własności prywatnej – w innym razie mógłby się z tą retoryką nieco uspokoić.
Zarazem warto, aby tę samą kwestię przemyśleli nie tylko lewicowcy, ale i liberałowie: dlaczego ludzie lewicy mają potrzebę ustawiać się do nich w opozycji? Czy liberałowie w dostatecznej mierze stali i stoją po stronie sprawiedliwości i solidarności? Obie strony mogą się tutaj czegoś nauczyć.
Po drugie, Lis rozsądnie pisze, że lewicowo-liberalna koalicja jest prawdopodobna, jeśli PiS ma zostać odsunięte od władzy, a zatem warto w tym sporze mądrze angażować emocje. Jak wyjaśnia, „zamiast więc nazywać ludzi lewicy komunistami, czerwonymi czy lewakami, wolę ostrzegać przed lewicowością w wydaniu fanatycznym, jednocześnie dostrzegając, jak wiele dobrego do naszej publicznej debaty wnosi lewica ze swą wrażliwością”. Naturalnie, także lewica powinna akceptować, że nie wszyscy podzielają jej poglądy w każdej sprawie. Innymi słowy, mniej pogardy, a więcej wrażliwości.
Kultura liberalna jest fajna właśnie dlatego, że pomaga zachować krytycyzm wobec ideologii – na rzecz empiryzmu, pragmatyzmu, demokratycznej rozmowy o naszych potrzebach i wzajemnych oczekiwaniach. | Tomasz Sawczuk
Pragmatyczny liberalizm
Liberałowie potrzebują lepszego programu na przyszłość. W książce „Nowy liberalizm” proponowałem, by polska tradycja liberalna rozwijała się w odpowiedzi na jej największe słabości: antypolityczność, konserwatyzm światopoglądowy oraz wolnorynkowy dogmatyzm. W tym miejscu chciałbym tylko zgłosić trzy krótkie uwagi.
Po pierwsze, trawestując Agatę Bielik-Robson, liberałowie niewiele rozumieli dotąd z kontekstu, który Arystoteles nazywa bardzo trafnie politycznym. Uważali, że ekonomię należy oddzielić od polityki chińskim murem. Z góry patrzyli na ludzi, którzy pobierają świadczenia społeczne. Polski liberalizm powinien stać się mniej autorytarny i bardziej demokratyczny. Polityka to proces konstytuowania wspólnego świata – wespół z ludźmi, którzy się od nas różnią.
Po drugie, tak zwani liberałowie często byli w praktyce konserwatystami. Kiedy lewica podstawia im lustro, by obejrzeli w nim swoje prawdziwe oblicze, najwyraźniej rodzi się w nich złość – już nie tak łatwo będzie im mówić, że to oni reprezentują europejskie standardy.
Po trzecie, w niektórych kręgach „liberał” równa się liberalny (libertariański) ideolog. Jednak kultura liberalna jest fajna właśnie dlatego, że pomaga zachować krytycyzm wobec ideologii – na rzecz empiryzmu, pragmatyzmu, demokratycznej rozmowy o naszych potrzebach i wzajemnych oczekiwaniach.