W pierwszej scenie „Irlandczyka”, nowego filmu gangsterskiego Martina Scorsesego, widzimy przykutego do wózka inwalidzkiego staruszka (Robert De Niro) opowiadającego o tym, jak został malarzem domów. Swego czasu w amerykańskim slangu gangsterskim mówiono tak o ludziach, którym zlecano wykonywanie egzekucji, a nazwa wzięła się stąd, że po ich „robocie” na ścianach często zostawały krwawe plamy. W sensie dosłownym malowanie domów kojarzy się z normalną, rutynową czynnością; taką, jaką jest dla bohaterów „Irlandczyka” zorganizowana zbrodnia. Film Scorsesego przemawia do widza nie poprzez fajerwerki brutalności, tylko pokazując, jak gangsterstwo przenika do życia zwykłych Amerykanów poprzez swoją banalność.

 Obyczaje gangsterów

Jako kanwa fabuły „Irlandczyka” posłużyła prawdziwa historia, opisana w książce Charlesa Brandta z 2004 roku. Główna akcja filmu rozpoczyna się w Filadelfii w połowie lat 50. Tytułowy bohater, Frank Sheeran (De Niro), pracuje jako kierowca w firmie zajmującej się transportem mięsa. Na lewo handluje kradzionymi wołowymi ćwierćtuszami. Po upłynnieniu jednego z ładunków trafia przed sąd, ale dzięki adwokatowi unika odsiadki. W branży transportowej Frank nie ma już czego szukać, ale nie musi się martwić, że wraz z rodziną zbiednieje, bo pomocną dłoń wyciąga doń Russell Bufalino (Joe Pesci), wpływowy mafijny boss. Przyzwyczajony do zarabiania na boku Irlandczyk ściąga na siebie kłopoty i żeby odkupić poważny błąd, pierwszy raz zabija. Szybko staje się specjalistą od „malowania domów” i innych rodzajów „mokrej roboty”. Russ poleca usługi Franka Jimmy’emu Hoffie, szefowi potężnego związku zawodowego kierowców ciężarówek. Hoffa akurat potrzebuje kogoś twardego do spacyfikowania nieposłusznych chicagowskich taksówkarzy. Frank u niego zostaje i zyskuje coraz większe zaufanie. Nad związkowym przywódcą zaczynają się zbierać czarne chmury, bo prokuratura uparcie dąży do postawienia mu zarzutów dotyczących licznych oszustw. W końcu dostaje on pięcioletni wyrok więzienia. Po wyjściu na wolność walczy o odzyskanie władzy nad związkiem, krzyżując szyki mafii, która korzysta ze związkowych funduszy w celu kredytowania swoich inwestycji. Russ uważa, że Hoffa powinien odejść. Frank musi się opowiedzieć po stronie jednego ze swoich dwóch mocodawców.

„Irlandczyk” to film przegadany w dobrym tego słowa znaczeniu. Napięcie wynika tu między innymi z pomieszania trywialnych i złowieszczych treści w rozmowach postaci – w ten sposób na płaszczyźnie języka odzwierciedla się rozmycie granic między kryminalnym ekscesem i społeczną normą. | Marek Paryż

Można powiedzieć, że w „Irlandczyku” Scorsese celebruje gatunek filmowy, którego jest wybitnym twórcą. Na planie spotkały się gwiazdy jego wcześniejszych dzieł gangsterskich – „Ulic nędzy” [1973], „Chłopców z ferajny” [1990] i „Kasyna” [1995] – Robert De Niro, Joe Pesci i Harvey Keitel, a dołączył do nich Al Pacino, który pamiętne kreacje gangsterów stworzył w „Ojcu chrzestnym II” [1974] Francisa Forda Coppoli oraz w „Człowieku z blizną” [1983] i „Życiu Carlita” [1993] Briana De Palmy. Kiedy Frank podczas pierwszej dłuższej rozmowy z Russem opowiada o swoim pobycie we Włoszech podczas wojny, w tle delikatnie pobrzmiewa wariacja na temat słynnego motywu muzycznego z „Ojca chrzestnego”. Początkowa część filmu rozwija się zgodnie z utrwalonym w kinie gangsterskim scenariuszem pokonywania przez bohatera kolejnych etapów wtajemniczenia, znaczonych coraz poważniejszymi przestępstwami. Obraz przenikających się światów gangsterstwa, polityki i biznesu też nie zaskakuje. Scorsese wykorzystuje własne sprawdzone rozwiązania, takie jak narracja z offu (z zestarzałym Sheeranem w roli narratora). Ducha czasu, tak jak w „Chłopcach z ferajny”, przywołują wplecione do ścieżki muzycznej szlagiery z minionych dekad.

Innymi słowy, autorska sygnatura reżysera „Irlandczyka” jawi się wyraziście, w żadnym razie jednak Scorsese nie ogranicza się do powtarzania znanych patentów. Otóż „Irlandczyk” wygląda tak, jak powinien wyglądać film Scorsesego w erze po „Rodzinie Soprano” [1999–2007]. Nowy obraz mistrza wychyla się ku dramatowi obyczajowemu, co akcentuje podwójna rama czasowa głównego toku fabularnego. Opowieść starca przeplata się z wątkiem długiej podróży Franka i Russa z żonami na wesele. Trzeba wszak zaznaczyć, że tematy rodzinne zostały potraktowane w „Irlandczyku” dość przewidywalnie i nie odgrywają istotnej roli z wyjątkiem motywu trudnej relacji Franka z jedną z córek, która z biegiem czasu coraz lepiej rozumie, na czym polega jego zajęcie, i wyraża swój sprzeciw, popadając w milczenie. W konwencji obyczajowej sportretowana została przede wszystkim sfera relacji w gangsterskim półświatku.

Oswajanie zła

Dramaturgia ponad trzygodzinnego dzieła bazuje właściwie wyłącznie na dialogach, dynamicznej akcji jest tu mało. „Irlandczyk” to film przegadany w dobrym tego słowa znaczeniu. Napięcie wynika tu między innymi z pomieszania  trywialnych i złowieszczych treści w rozmowach postaci – w ten sposób na płaszczyźnie języka odzwierciedla się rozmycie granic między kryminalnym ekscesem i społeczną normą. Znajdziemy tu kilka kapitalnych momentów humorystycznych, a dialogi o dobrych manierach albo przewożeniu mrożonej ryby w samochodzie mogą zapisać się w historii kina. Notabene humor zwodzi widza, bo wzmacnia poczucie oswojenia bardzo niebezpiecznego świata, podobnie jak wybory scenograficzne. Wydarzenia rozgrywają się głównie we wnętrzach: w domach, biurach, hotelowych pokojach, wynajętych mieszkaniach czy cichych restauracjach. Właściwie trudno byłoby wskazać choćby jedną przestrzeń, należącą tylko do domeny gangsterskiej. Dość powiedzieć, że w przeciwieństwie do dona Corleone, który przyjmował interesantów w zacisznym gabinecie, Russ jako kwaterę wykorzystuje zaplecze swojego sklepu z zasłonami.

Przestępczość w nowym filmie Scorsesego objawia nader pospolite oblicze. W sekwencji osadzonej w czasie, kiedy Frank „tylko” handlował kradzionym mięsem, widzimy, jak wkłada on pieniądze do kieszeni swoich wspólników, pracowników chłodni, bez pomocy których żaden kant by mu się nie udał. Zatem reżyser od samego początku pokazuje, że w Ameryce mentalność gangsterską przejawiają nie tylko gangsterzy. Robienie interesów jawi się jako działalność z gruntu nieuczciwa, a wygrywają w niej ci, którzy mają najmniej skrupułów, bo taki jest warunek skuteczności. Konkurentów usuwa się, wysadzając ich biznesy w powietrze – patent tyle prymitywny, co definitywny. Awans w gangsterskiej hierarchii wymaga nie tylko bezwzględności, ale i dozy wyrafinowania, aczkolwiek w „Irlandczyku” niewielu zawraca sobie głowę pozorami. Nie ma u Scorsesego demiurgów zbrodni,  są za to źli ludzie, którzy oprócz tego, że bez skrupułów stosują przemoc, to we wzajemnych relacjach bywają niewiarygodnie małostkowi — bez względu na to, czy mają rację, czy nie, „ich” musi być na wierzchu.

Reżyser od samego początku pokazuje, że w Ameryce mentalność gangsterską przejawiają nie tylko gangsterzy. Robienie interesów jawi się jako działalność z gruntu nieuczciwa, a wygrywają w niej ci, którzy mają najmniej skrupułów, bo taki jest warunek skuteczności. | Marek Paryż

W przeciwieństwie do kwestii obyczajowych, film ledwie szkicuje związki gangsterstwa i polityki. Pojawia się motyw szmuglowania broni dla kontrrewolucjonistów na Kubie. Widzimy, że Russ wysyła swoich ludzi do rozlepiania plakatów wyborczych Kennedy’ego i każe im wielokrotnie na niego głosować pod fałszywymi nazwiskami. Z offu natomiast dowiadujemy się, że Hoffa przekazywał pieniądze Nixonowi. Te rzeczy ujęte zostały bardzo skrótowo, co świadczy o ich ograniczonym znaczeniu w długiej fabule.

Gangster bez właściwości

Temat pospolitości zbrodni łączy się ściśle z kreacją Franka Sheerana jako gangsterskiej wersji „człowieka bez właściwości”. Można go nazwać niewyrachowanym oportunistą. W rozmowie z adwokatem, który ma go bronić w sprawie o kradzież mięsa, Frank mówi: „Gdy nie kradnę, dobry ze mnie pracownik”. Decyzję o zejściu na drogę przestępstwa tłumaczy potrzebami rodziny: „Im więcej dzieci, tym więcej potrzeba pieniędzy”. Do swojej „pracy” podchodzi zadaniowo, czyli robi to, co ma zlecone, i nie zastanawia się nad tym. Frank to człowiek o mocno stępionym zmyśle moralnym; gdy u progu śmierci ksiądz pyta go, czy żałuje swoich win, odpowiada, że nie wie, bo nie znał rodzin ofiar. Charakteryzuje go pewna nieprzeniknioność – co bynajmniej nie oznacza głębi osobowości, tylko odporność na roztrząsanie dylematów. Jakiś wpływ na stworzenie takiego właśnie wizerunku głównego bohatera miała chyba technika odmłodzenia Roberta De Niro, redukująca mimikę aktora – zapewne zgodnie z zamierzeniem twórców. Ciągły delikatny grymas na jego twarzy sugeruje, że niczego mocno nie przeżywa – ani radości, ani nieszczęść.

Przemoc ma wymiar suchej statystyki; gdy niektórzy bohaterowie po raz pierwszy pojawiają się na ekranie, widz otrzymuje informację o przyszłych gwałtownych okolicznościach ich śmierci. | Marek Paryż

Ukazanie przemocy w „Irlandczyku” dalekie jest od spektakularności. Można powiedzieć, że przemoc to konieczność zawodowa, która rządzi się swoją pragmatyką – takie ujęcie problemu to kolejny element, nadający zbrodni pozory normalności. Przemoc ma też wymiar suchej statystyki; gdy niektórzy bohaterowie po raz pierwszy pojawiają się na ekranie, widz otrzymuje informację o przyszłych gwałtownych okolicznościach ich śmierci. Znamiennie skomponowana została pierwsza scena zabójstwa – skądinąd mało ważna dla toku akcji – która obecna jest w fabule, lecz nie na ekranie. Otóż, widzimy ofiarę na fotelu fryzjerskim w jakimś centrum handlowym; w jednym płynnym ujęciu kamera wyjeżdża z zakładu, sunie wzdłuż korytarza, mijając schody, po których wchodzą mordercy, i zatrzymuje się na pięknym bukiecie kwiatów, wypełniającym cały kadr – wtedy padają strzały. Mamy tu implikację, potwierdzoną przez dalszy bieg filmu – że najbardziej krwawe akty przemocy dokonują się gdzieś poza ekranem. Frank wykonuje egzekucje szybko i ukradkiem, przy użyciu niewielkiego, poręcznego pistoletu. Eksplozje filmowane są z dystansu. Żaden z obrazów morderstw nie zapada w pamięć – to kolejny przewrotny ruch reżysera względem widza, którego czujność podczas seansu ustawicznie poddawana jest próbom.

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Netflix.