Szanowni Państwo!
„Parlament Europejski […] podkreśla, że wybuch drugiej wojny światowej […] był bezpośrednim skutkiem osławionego radziecko-nazistowskiego traktatu o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r., znanego także jako pakt Ribbentrop-Mołotow, i jego tajnego protokołu dodatkowego, na mocy którego dwa totalitarne reżimy dążące do podboju świata podzieliły Europę na dwie strefy wpływów”.
Powyższa treść wrześniowej rezolucji Parlamentu Europejskiego to dla większości Polaków zapewne nic innego, jak stwierdzenie oczywistych faktów. Dla prezydenta Rosji stanowiła jednak wystarczający pretekst do wywołania skandalu dyplomatycznego. Na swojej dorocznej konferencji prasowej Władimir Putin jednoznacznie odrzucił stwierdzenia o współodpowiedzialności Rosji za rozpętanie wojny. Mało tego – o współpracę z nazistami i wywołanie konfliktu oskarżył władze… II Rzeczpospolitej.
Reputacja rosyjskiego prezydenta każe sądzić, że nie była to emocjonalna reakcja, czy nieprzemyślane słowa, a raczej celowy zabieg. Szczególnie że już parę dni później Putin podgrzał atmosferę, nazywając Józefa Lipskiego, w latach 30. XX wieku ambasadora II RP w Berlinie, „antysemicką świnią”. Wybuch skandalu po tych słowach był już nie tylko przewidywalny, ale niemal pewny. Po co zatem Putinowi konflikt z Polską na polu tak zwanej „polityki historycznej” – tak ważnej dla obecnego rządu? I dlaczego wywołuje go właśnie teraz?
Najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ zbliżają się dwie bardzo ważne rocznice. 27 stycznia Putin przemawiać będzie w Instytucie Yad Vashem z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz. Takiej możliwości odmówiono prezydentowi Polski, dlatego Andrzej Duda z wizyty w Izraelu zrezygnował. Z kolei kilka miesięcy później, 9 maja, odbędą się w Moskwie obchody 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej, na których Putinowi bardzo zależy.
„Putin chce uniknąć wizerunkowej katastrofy”, mówi Władysław Inoziemcew, rosyjski ekonomista i politolog, wykładowca Uniwersytetu Łomonosowa w Moskwie. „Dwa lata temu w 2017 roku Moskwę odwiedził tylko prezydent Mołdawii”, mówi Inoziemcew w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. I dodaje, że przez najbliższe kilka miesięcy rosyjski prezydent będzie zabiegał o odpowiednią oprawę tego wydarzenia. Tym bardziej, że innych wielkich sukcesów w ostatnim czasie nie ma i niewiele może swoim obywatelom zaoferować, ponieważ sytuacja gospodarcza Rosji do najlepszych nie należy. Podobnie zresztą jak nastroje społeczne.
Dlatego rosyjski prezydent robi wszystko, aby majowe obchody były naprawdę spektakularne. Już kilka miesięcy temu zaproszenie wystosowano do prezydenta Donalda Trumpa. Amerykański przywódca jeszcze nie potwierdził obecności, ale odpowiedział, że „docenia zaproszenie” i bardzo chciałby przyjechać, jeśli tylko będzie mógł.
Przygotowując się do wielkiej rocznicy zwycięstwa Rosji nad nazizmem, Putin nie chce potwierdzić, że na pewnym etapie Rosjanie z niemieckimi nazistami współpracowali. „Doprowadzając do konfliktu historycznego z Polską, [Putin – przyp. red.] konsoliduje społeczeństwo wokół poczucia rosyjskiej epokowej słuszności. Polega ono na tym, że Rosjanie nie tylko doprowadzili do pokonania Hitlera, ale również na tym, że nie przyczynili się do wywołania konfliktu”, mówi Bryc w rozmowie z Jakubem Bodzionym.
Ale może słowa Putina to nie tylko próba odbudowy wizerunku, ale część znacznie szerszej i poważniejszej kampanii na rzecz promocji nowej rosyjskiej wizji historii? W jednym z artykułów dla magazynu „The Atlantic” Anne Applebaum przekonywała, że za rewizjonizmem historycznym Rosji mogą iść poważne konsekwencje polityczne. Wraz z nową wersją opowieści o relacjach polsko-rosyjskich oraz udziału Rosji w II wojnie światowej, agresywna polityka Kremla wobec Ukrainy czy Białorusi, może uzyskać nową legitymizację.
„Jeśli Rosja nie była sprawcą wojny, to być może była ofiarą? A ofiary zasługują z pewnością na rekompensatę. Być może Rosja użyje jakichś argumentów historycznych, żeby twierdzić, że należy jej się więcej terytorium Ukrainy. Być może Rosja, która od dłuższego czasu ma zakusy na Białoruś, użyje podobnych argumentów, żeby przekształcić ten kraj – już zależny od Moskwy – w prowincję w pełnym tego słowa znaczeniu”, pisała Applebaum.
Wracamy więc do zasadniczego pytania. Czy słowa Putina są wyrazem jego siły czy słabości? Ku tej drugiej interpretacji zdaje się skłaniać były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
Ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie, także – wbrew pozorom – nie są dla Rosji korzystne. Destabilizacja regionu i groźba odrodzenia Państwa Islamskiego tak blisko południowych granic kraju nie powinna cieszyć Kremla, nawet jeśli uderza w interesy USA. Iran jest dla Rosji kłopotliwym graczem – stanowi część geopolitycznego układu konkurencyjnego wobec dominacji Stanów Zjednoczonych, lecz to nie czyni go jeszcze rosyjskim sojusznikiem. Rosja złożyła kondolencje narodowi irańskiemu z powodu śmierci generała Sulejmaniego, jednak poza tym działa oszczędnie. Konflikt USA z Iranem może więc wzbudzać u Putina równy niepokój, co u przywódców Europy Zachodniej.
Wszystkie te kłopoty wewnętrzne i na arenie międzynarodowej sprawiają, że coraz częściej pojawiają się komentarze wieszczące załamanie władzy Putina sprawowanej już od 20 lat (to kolejna ważna dla rosyjskiego prezydenta rocznica w tym roku). Czy można im wierzyć? Przecież równolegle o rosyjskim prezydencie mówi się jako o niemal wszechmocnym graczu, mogącym bezkarnie wpływać na proces wyborczy w USA czy przeprowadzać zamachy na swoich wrogów na terenie innych państw, jak w słynnym przypadku Siergieja Skripala.
Problemy Rosji na arenie międzynarodowej są bez wątpienia ważne dla zrozumienia konfliktu dyplomatycznego między Warszawą a Moskwą. Jednak słuchając wszelkich analiz – szczególnie tych wieszczących koniec Putina – należy pamiętać słowa, które miał niegdyś wypowiedzieć Otto von Bismarck: „Rosja nigdy nie jest ani tak silna, ani tak słaba, jak się wydaje”.
Polskie elity intelektualne i polityczne zdają się o tym zapominać, dlatego ich reakcje na słowa prezydenta nie zawsze są pomocne. Szerzej piszą na ten temat Filip Rudnik i Jakub Bodziony w felietonie, który opublikujemy w środę.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”