Druga fala prywatyzacji i przyszłość Polski

„Uważamy, że fundamentem w ogóle naszej polityki jest rozpoczęcie budowy społeczeństwa żyjącego w państwie dobrobytu”, powiedział Jarosław Kaczyński na konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Lublinie, największej imprezie partyjnej poprzedzającej zeszłoroczne wybory parlamentarne w tym roku. Proces ten ma polegać – to wyczytamy już w programie PiS-u – na polityce „łączącej ambitną modernizację Polski z szybkim podnoszeniem poziomu i jakości życia społeczeństwa, przy zachowaniu polskiej tożsamości i tradycji (także jako czynnika wspólnotowego i rozwojowego)”.

Krótko mówiąc, politycy PiS-u obiecują swoim wyborcom szybkie dogonienie państw zachodnich i jednocześnie uniknięcie wszelkich uznanych za negatywne skutków modernizacji. Pomińmy w tym miejscu tę część wyborczej obietnicy, która dotyczy „polskości”, i skupmy się na samej budowie państwa dobrobytu. Punktem odniesienia często pojawiającym się w przemówieniach najważniejszych polityków PiS-u jest gospodarka Niemiec i jakość życia, którą cieszą się mieszkańcy tego kraju.

Sam Jarosław Kaczyński, podczas jednego ze spotkań ze swoimi sympatykami poprzedzających wybory parlamentarne, stwierdził, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość nadal będzie sprawowało władzę, to „przeciętną Niemiec” jeśli chodzi o poziom życia Polacy osiągną za… dokładnie 21 lat. Trudno powiedzieć, na jakiej podstawie prezes PiS-u oparł swoje przewidywania, ale z rozmaitych powodów budzą one – mówiąc najdelikatniej – poważne zastrzeżenia wielu ekonomistów. Joanna Tyrowicz na przykład tłumaczyła w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej”, że barierą rozwojową dla naszego kraju może być sam charakter polskiej gospodarki i jej miejsce w globalnych łańcuchach produkcji.

A na tym przecież problemy z prognozami Jarosława Kaczyńskiego się nie kończą. Prezes PiS-u bagatelizuje problemy z dostępnością pracowników (liczy na to, że uda się sprowadzić do kraju polskich migrantów, na przykład z Wielkiej Brytanii), nie uwzględnia dziesiątków zewnętrznych zagrożeń (od kolejnego kryzysu finansowego, przez koszty transformacji energetycznej i wzrost cen paliw kopalnych, po skutki konfliktów politycznych), ignoruje też nastroje wśród przedsiębiorców wywoływane agresywną polityką rządu w innych niż gospodarka dziedzinach (chociażby sądownictwie). Wszystkie te czynniki sprawiają, że budowa „polskiej wersji państwa dobrobytu” staje pod znakiem zapytania.

Na szczęście – z czego wiele osób nie zdaje sobie sprawy – można powiedzieć, że Polska państwem dobrobytu… w pewnym sensie już jest. Jak pokazują autorzy przygotowanego przez „Kulturę Liberalną” raportu „Polskie państwo socjalne: prywatyzacja zamiast opiekuńczości” pod względem wysokości wydatków socjalnych – mierzonych jako procent PKB – nasz kraj zdecydowanie wyprzedza bogatsze państwa zachodnie, takie jak Holandia czy Irlandia, a za wspomnianymi już Niemcami jest niewiele w tyle. I tak, w Polsce całkowite wydatki socjalne wynoszą 21,1 procent PKB, podczas gdy Holendrzy i Irlandczycy przeznaczają na te same cele odpowiednio 16,7 i 14,4 procent PKB. Niemcy oraz uznawana za symbol szczodrego państwa opiekuńczego Dania wyprzedzają Polskę z wydatkami na poziomie odpowiednio 25,1 oraz 28 procent PKB.

Czy to oznacza, że Prawo i Sprawiedliwość spełniło swoją najważniejszą obietnicę jeszcze przed jej złożeniem? Niestety, to nie takie proste.

Ilustracja: Piotr Kieżun

Uderzająca w porównaniu między poszczególnymi państwami jest struktura wydatków na cele socjalne. O ile Polska jest absolutnym liderem zestawienia, gdy idzie o sumy przeznaczane na emerytury (w 2014 roku było to 11,1 procent PKB wobec „zaledwie” 10 procent w Niemczech i 8 w Danii), to już pod względem wydatków na ochronę zdrowia nasi zachodni sąsiedzi wyprzedzają nas o ponad dwie długości (4,5 wobec 9,5 procent PKB), a Duńczycy niewiele od nich pod tym względem odbiegają (8,8 procent PKB). Analiza zaprezentowana przez autorów raportu pokazuje, że o ile „tradycyjne” państwa dobrobytu wielką wagę przywiązują do zapewnienia dobrej jakości usług publicznych – traktowanych jako narzędzie wyrównywania szans – o tyle w polskich warunkach mamy do czynienia przede wszystkim z szeroko rozumianymi transferami gotówkowymi. Zjawisko nie ogranicza się jedynie do emerytur, ale obejmuje także tak zwaną politykę rodzinną (wydatki na poziomie 3,11 procent PKB w Polsce w 2017 roku wobec 1,6 w Niemczech w 2015 roku), która nad Wisłą jest zdominowana przez koszty programu Rodzina 500 Plus.

Nie chodzi w tym miejscu o krytykę tego programu. Jest rzeczą oczywistą, że z rozmaitych przyczyn – nie tylko politycznych – nie zostanie on ograniczony, a tym bardziej zniesiony. Autorzy raportu zwracają jednak uwagę na szersze zjawisko: problemem w budowie polskiego państwa dobrobytu jest nie tyle (a z pewnością nie tylko) brak pieniędzy, lecz sposób ich wydatkowania. Przeznaczanie ogromnych – w stosunku do PKB – sum na bezpośrednie transfery gotówkowe może przynosić korzyści polityczne, ale nie zbliża nas do celu, jakim powinna być osłona najsłabszych oraz stwarzanie i wyrównywanie szans.

Tymczasem dotychczasowa polityka – silnie wzmocniona przez flagowe programy rządu Zjednoczonej Prawicy – prowadzi raczej do zjawiska prywatyzacji usług publicznych. Na łamach „Kultury Liberalnej” nazwaliśmy to zjawisko „drugą falą prywatyzacji”, aby odróżnić je od fali pierwszej, dokonanej w latach 90. XX wieku i polegającej na prywatyzacji podupadających przedsiębiorstw państwowych. Druga fala prywatyzacji polega z grubsza na tym, że obywatele, zamiast korzystać z usług publicznych (jak służba zdrowia czy edukacja), wyposażeni w pieniądze uzyskane od państwa kupują te usługi na rynku prywatnym.

Jeśli na tym ma opierać się „polski model państwa dobrobytu”, natychmiast nasuwają się dwa wnioski. Po pierwsze, w ten sposób nigdy nie zbudujemy społeczeństwa bardziej egalitarnego i opartego na zasadach solidarności, co obiecuje Prawo i Sprawiedliwość. Po drugie, Polska nigdy też nie dogoni Niemiec. I to nie tylko ze względu na brak pieniędzy. Przede wszystkim dlatego, że idzie w zupełnie odmiennym kierunku.