Capucine (po francusku „nasturcja”) jest nastolatką z Quebecu schyłku XX wieku. Dobrze się uczy, ma relatywnie zwyczajne życie towarzyskie i dość sprecyzowane plany na przyszłość: „[…] skończyć szkołę średnią i popłynąć dalej z prądem rzeki”. To, co przede wszystkim ją definiuje, to relacje z rodziną, tworzącą „skomplikowany układ nieuporządkowanych, wysłużonych tkanin”. Rozwiedzeni rodzice nie potrafią porozumieć się z córką; ojciec, podróżujący po świecie dyplomata, jest poważny i obojętny, matka – ponad miarę zadbana kosmetyczka – rozgadana i wiecznie otoczona skupionymi na swoim i cudzym wyglądzie siostrami. Capucine zupełnie się od nich wszystkich różni i odczuwa to niezwykle boleśnie, choć do sytuacji w domu stara się podchodzić ze spokojem graniczącym z obojętnością. Jej opoką jest matka ojca, niemalże archetypiczna babcia, pełna ciepła i humoru, jedyna, która traktuje dziewczynę jak równą sobie partnerkę do rozmowy i pozwala jej być sobą.
Jest jeszcze Joy, starsza o dziesięć lat siostra Capucine, ale pojawia się późno i dość niespodziewanie. To jej Capucine postanawia poświęcić lato między ukończeniem szkoły a wyjazdem na studia – wyrusza w podróż na wyspę Jersey z otwartym biletem powrotnym i szyje swoją część rodzinnej tkaniny, tworząc więzi z siostrą, szwagrem i kilkuletnią siostrzenicą.
To główni bohaterowie książki kanadyjskiej pisarki Brigitte Vaillancourt „Przypływy”, którą wydawnictwo Polarny Lis wypuściło jesienią na polski rynek w tłumaczeniu Moniki Szewc-Osieckiej. Główni i praktycznie jedyni bohaterowie, bo to powieść oszczędna w wydarzenia i wątki, za to niezwykle bogata emocjonalnie. Jest intymną, pierwszoosobową narracją, skromną relacją z porządkowania własnego życia.
To, co odróżnia powieść Vaillancourt od innych tekstów tego typu, to bohaterka, która nie przechodzi gwałtownej przemiany w procesie inicjacji – już w samych początkach opowieści Capucine charakteryzują duże umiejętności społeczne, empatia i wysoki poziom samoświadomości. Widzi, jak ojciec tłumi emocje, i ma wrażenie, że kiedyś eksplodują. Uważnie obserwuje oddech matki, płytki i urwany, łapany między jednym a drugim pośpiesznie wypowiadanym zdaniem. Capucine stara się oddychać jak wieloryby – głęboko i łagodnie – i tym rozpychającym żebra oddechem wygrać dla siebie choć odrobinę domowej przestrzeni. Sposoby oddychania są dla niej niczym sposoby bycia w rzeczywistości; podczas gdy przygnieciony złymi wspomnieniami ojciec już od wielu lat próbuje wstrzymać oddech, a matka gna do przodu, co chwila łapiąc zadyszkę, ona sama usiłuje skupić się na teraźniejszości.
W wyniku splotu różnych wydarzeń bohaterka przekuwa swoją wrażliwość w nowe spojrzenie na rzeczywistość; uczy się postrzegać cudze emocje z większą wyrozumiałością, a także, by zaglądania w głąb siebie nie traktować jako formy ucieczki przed światem zewnętrznym. Nieocenioną pomocą w tym stopniowym procesie okazuje się babcia, która „potrafi słuchać […] milczenia” Capucine i której oczy zawsze zdają się „zajęte wypatrywaniem niewidzialnego”.
Wspaniałe w „Przypływach” jest, że to powieść milcząco właśnie, choć wyraźnie, zorientowana ekologicznie, pozbawiona alarmowania o końcu świata, topniejących lodowcach czy wymierających gatunkach. Pozaludzka przyroda jest tu po prostu obecna na każdej stronie, nietraktowana instrumentalnie. Główna bohaterka czuje się jej naturalną częścią i widać to nie tylko w marzeniu o byciu biolożką morską – Capucine myśli naturą. A wraz z nią cała powieść płynie na fali metafor subtelnie wiążących ludzkie zachowania i wygląd z tym, co dotyczy roślin, zwierząt czy zjawisk atmosferycznych, ich kolorów i zapachów.
To chyba właśnie ze sposobu, w jaki Capucine odczuwa spotkanie z tym, co inne w przyrodzie, i z jej głębokiej świadomości związków człowieka z pozostałymi istotami wynika dojrzałość jej podejścia do siebie i swoich bliskich. Słuchając muzyki muszli wyłowionych z oceanu, dostosowując codzienne czynności do pływów albo myśląc o oczach słonia i oddechu wieloryba, bohaterka dojrzewa do zaakceptowania różnic, które dzielą ją i jej rodzinę. Uczy się dbać o własne potrzeby i zarazem szanować odrębność matki i ojca. Odkrywa w sobie zrozumienie i wynikającą z niego umiejętność walki o innych, bez narzucania się i strachu przed porażką. Okazuje się, że mądre i dojrzałe spojrzenie na świat to spojrzenie poprzez naturę.
Ostatecznie bardzo trudne, ale także przyjemnie pociągające wydaje się podążanie za radą, którą Capucine daje ukochana babcia: „zrób, jak czujesz, staraj się. A jeśli nie wyjdzie, wracaj”. Postrzeganie życia jako nieustannego wędrowania w tę i z powrotem, jako serii przypływów i odpływów, to u Vaillancourt nie porażka kręcenia się w miejscu, a spokój rytmu, radość z teraźniejszości i drobne zmiany, które koniec końców mogą wpłynąć na całe środowisko.
Książka:
Brigitte Vaillancourt, „Przypływy”, przeł. Monika Szewc-Osiecka, wyd. Polarny Lis, Warszawa 2020.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.