Gdy Rafał Trzaskowski powiadomił na Twitterze, że przez omyłkę otrzymał login i hasło z kancelarii Sejmu RP, ruszyła fala szyderczych komentarzy. Kpiono z poziomu zabezpieczeń zdalnego posiedzenia, żartowano z nieudolności administracji w czasach PiS-u.
Słusznie. To zupełnie niedopuszczalny poziom braku profesjonalizmu. Można sobie wyobrazić, że także inni, byli już posłowie, otrzymali do skrzynek taki „spam” z Sejmu RP. Przy odpowiedniej dozie poczucia humoru mogą wziąć udział w głosowaniach w najbliższym posiedzeniu zdalnym. Mało tego, można założyć, że nikt się nie zorientuje. No, przynajmniej aż do momentu, gdy na tablicy w parlamencie nie wyświetli się informacja, że na 460 posłów w głosowało… 461, 462, 463…
Można byłoby całą sprawę potraktować jak poważny kiks na odcinku zabezpieczeń (oczywiście, gdy ktoś lubi hiperbole, może od razu machnąć zdanie o „państwie z dykty”, „upadku Rzeczypospolitej”, „groźbie rozbiorów” itp.).
Najciekawsze jednak wydają się zupełnie inne komentarze, które brzmiały z grubsza: „…ja też chcę login i hasło!”. Otóż te dowcipy mają w sobie więcej powagi, niż się zdaje.
Gołym okiem widać, że koronawirus sprawił, iż rzeczywistość społeczna „podciąga się” do poziomu, który od dawna oferują nowe technologie. W szkołach rząd nagle chce uczyć dzieci zdalnie. Lekarze mają oceniać część pacjentów przez internet. Edukacja, ochrona zdrowia, armia… Wszędzie z lepszym lub gorszym skutkiem, ale jednak wprowadza się tryb „zdalny”.
Dlaczego miałoby to ominąć świat polityki?
Zwykle pierwszy argument w dyskusji brzmi – bo tak chcą politycy. Nie jest to jednak cała prawda. Politycy tak mogą postępować, bo takie są nasze nawyki polityczne. Obecny „reset” przynajmniej na pewien czas sprawia jednak, że zmieniamy nasze sposoby zachowania. Istniejące instytucje oglądamy nowym okiem, oceniamy ich niezbędność, a także nowoczesność. Potknięcie Kancelarii Sejmu RP wydaje się tutaj równie symboliczne, jak żądania haseł i loginów przez wesołych obywateli.
Bo w zasadzie, dlaczego teraz miano by obywatelom ich odmawiać? Ze względu na poziom zabezpieczeń? To tylko oznacza, że trzeba zrobić lepsze – tak jak banki, które jakoś nauczyły się sobie z tym radzić.
Bo obywatele będą podatni na wpływ sieci? Cóż, po skandalach typu Cambridge Analityca wiadomo, że i tak są. A mroczne wpływy sieci na obywateli przeniosły się do „oldschoolowego” realu i głosowania przy urnach. Kontrowanie manipulacji dotyczyć powinno tak starej, jak i nowych metod głosowania.
Bo obywatele nie są przygotowani intelektualnie (w polskiej wersji: „lud jest ciemny”)? Ten argument, jeśli nie jest tylko płaską inwektywą, pozostaje superelitarystyczny i brzmi coraz gorzej w naszych uszach. Miał on pewne zalety dawniej, gdyż – między wierszami – obiecywał, że kiedyś lud się podniesie do poziomu, który umożliwi mu udział w życiu politycznym.
Cóż, teraz, gdy każdy wyraża śmiało opinię w mediach społecznościowych, trudno, by brzmiał on tak samo, jak w czasach prasy papierowej, a nawet radia i telewizji. Wówczas komunikacja była jak ulica jednokierunkowa. Czytelnicy, słuchacze czy widzowie, jeśli byli poirytowani, mogli co najwyżej bezsilnie zaciskać pięści przed odbiornikami. Jeśli nie sięgali po nadzwyczajne środki, jak masowe wyjście na ulicę, musieli czekać do następnych wyborów. Stare demokracje w kryzysowych sytuacjach, co wiemy z przeszłości od demokracji ateńskiej aż po wiek XX, mogą okazać się równie wywrotne jak e-demokracje. Ostatecznie ich byt nie zależy od cudów, ale wyłącznie od głębokości zakorzenienia w społeczeństwach.
Podobnie jak podział na lewicę i prawicę, geneza naszych instytucji politycznych sięga XVIII wieku i rewolucji francuskiej. Wówczas jednak także pojawiały się idee demokracji bezpośredniej, mocnego, codziennego zaangażowania obywateli. Upadły z różnych powodów, między innymi technologicznie wydawały się nierealne w krajach o dużej powierzchni. Cóż, dziś już nie stanowi to przeszkody.
Jedyny poważny argument w XXI wieku to… że obywatelom nie będzie się chciało brać udziału w polityce na co dzień. Wówczas jednak pewnie wypłyną pomysły rozwiązań hybrydowych. W nudnych sprawach obywatele nie będą głosować na przykład poprzez swoje konta ePUAP, a w ciekawych – i owszem.
Fakt, że wyobraźnia podpowiada całą pulę nowych zagrożeń. Nie zmienia to jednak tego, że po pandemii obywatelskie żądanie: „Ja też chcę login i hasło!” – jak żądanie demokracji bezpośredniej w Polsce, może stać się częścią politycznego menu.
I zapewne stanie się. Bo skoro może, to dlaczego nie.