Dokładnie trzy lata temu swoją działalność rozpoczęło Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. To najbardziej ambitny projekt polityki historycznej zrealizowany w Polsce po 1989 roku. I właśnie dlatego Jarosław Kaczyński walczył z nim od samego początku.
23 marca 2017 roku profesor Paweł Machcewicz wprowadził do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku pierwszą zwiedzającą – profesor Joannę Muszkowską-Penson, łączniczkę ZWZ-AK, więzioną na Pawiaku i w Ravensbrück. Dwa tygodnie później, 6 kwietnia, w wyniku toczącej się od miesięcy administracyjnej batalii, placówkę przejął Piotr Gliński. Pozbywając się Pawła Machcewicza, na stanowisku dyrektora minister zainstalował własnego człowieka – dra Karola Nawrockiego. A ten bez porozumienia z autorami scenariusza wystawy głównej – oprócz Machcewicza byli to dr Janusz Marszalec, prof. Piotr M. Majewski i prof. Rafał Wnuk – wprowadził w niej odpowiadające potrzebom prawicy zmiany. Ponieważ zmieniają one wymowę ekspozycji i są obciążone błędami merytorycznymi, jej twórcy złożyli pozew. W gdańskim sądzie walczą o przywrócenie wystawie stałej oryginalnego kształtu.
Zainstalowana w Muzeum ekipa chce wyzerować historię tego miejsca. Na drugie urodziny placówki zaproszenia rozesłano nie na dzień jej otwarcia, ale przejęcia wystawy przez ministra Piotra Glińskiego. Ponadto, warszawski korespondent „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Gerhard Gnauck odnotował, że z polskojęzycznej strony Muzeum wygumkowano zdanie o wmurowujących pod nią 1 września 2012 roku kamień węgielny premierze Donaldzie Tusku, ministrze kultury Bogdanie Zdrojewskim, prezydencie Pawle Adamowiczu, szefie Kancelarii Prezesa Rady Ministra Tomaszu Arabskim i profesorze Pawle Machcewiczu.
Początek końca
8 listopada 2007 roku Machcewicz opublikował w „Gazecie Wyborczej” artykuł „Muzeum zamiast zasieków”. Wyraził zdanie, że rząd powinien zbudować Muzeum II Wojny Światowej (na tym etapie jako lokalizację proponował Warszawę) i zarysował jego ideę: ma być to placówka o międzynarodowym znaczeniu, pierwsza tego rodzaju w Europie, w której „byłoby miejsce na pokazanie pełnego doświadczenia wojny, w tym widzianej z perspektywy narodów, które doznały totalitaryzmu nie tylko nazistowskiego, ale i radzieckiego” i która „miałaby też wielkie znaczenie do wprowadzenia dla kształtującej się europejskiej pamięci historycznej nieobecnych w niej praktycznie wątków, jak pakt Ribbentrop-Mołotow, Katyń, radziecka okupacja wschodniej części Rzeczypospolitej i krajów bałtyckich, postępowanie Armii Czerwonej i NKWD w latach 1944–1945”. Tego wszystkiego według prawicowych krytyków brakowało na głównej wystawie. Swoje zarzuty zamykają w formule o konieczności poprawienia jej z „polskiego punktu widzenia”. Ale trzeba wiele złej woli, by nie zobaczyć tego, co profesor Timothy Snyder, który magazynowi „Dziennika Gazety Prawnej” mówił: „Jest to tak naprawdę jedyne na świecie muzeum całej wojny. Czyli pozwala społeczeństwom całego świata widzieć wojnę jako całość. Dzięki temu zostało pokazane centralne miejsce Polski i obywateli polskich w historii wojny. Jest na wysokim poziomie naukowym, to właściwie owoce pokoleniowej pracy znakomitych polskich historyków”.
Wróćmy jednak do tekstu Pawła Machcewicza. Pomysł podchwycił premier Donald Tusk i w 2008 roku powołał Muzeum i powierzył profesorowi zadanie jego budowy, samemu nie ingerując w prace historyków. Donald Tusk – wyobrażają to sobie Państwo?
To była jedna z głównych przyczyn przejęcia Muzeum przez PiS po wygranych wyborach w 2015 roku. Jarosław Kaczyński sprzeciwiał się tej inicjatywie od samego początku: w 2008 roku nazwał je „narzędziem dezintegracji narodu polskiego” i „ciężkim szkodzeniem Polsce”, a dziewięć lat później „swoistym darem Donalda Tuska dla Angeli Merkel”. W 2013 roku zapowiedział, że trzeba „zmienić kształt Muzeum II Wojny Światowej, tak żeby wystawa w tym muzeum wyrażała polski punkt widzenia”. O tym, że placówka wciąż ma dla polityki partii rządzącej znaczenie strategiczne, najlepiej świadczy to, że PiS poświęciło jej fragment programu wyborczego w 2019 roku. Prezes PiS-u wyciągnął z rękawa jedną z ulubionych kart prawicy: fobię niemiecką. Muzeum uznano za przykład „czynnej realizacji w Polsce niemieckiej polityki historycznej”.
Prawicowi publicyści, historycy i politycy, którzy uzasadniali przejęcie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i zmiany w wystawie stałej, chcieliby historii pisanej drukowanymi literami, wykrzyczanej, łopatologicznej, często balansującej na granicy propagandy, a niekiedy wręcz ją przekraczającej. | Estera Flieger
Znowu wina Tuska?
Najważniejsza w całej sprawie pozostaje osoba Donalda Tuska – jeden z symboli obozu liberalnego i znienawidzonego projektu III RP. Prawica zarzuca mu poważne i świadome zaniedbania w polityce historycznej.
Co więcej, w tej sprawie po raz kolejny widać, że interes partyjny i państwowy jest dla Jarosława Kaczyńskiego tożsamy. Prezes PiS nie mógł pogodzić się z tym, że to inny obóz buduje Muzeum i nie chciał zrozumieć, że zespół prof. Pawła Machcewicza buduje je bez ukrytych intencji politycznych. Ja to konsekwencją tego, że obóz prawicy cechuje również tendencja do zawłaszczania pamięci: historia musi być opowiedziana tylko w jeden, słuszny sposób. Ściśle katalogowane są wydarzenia, o których trzeba opowiadać i te, o których lepiej milczeć. Każdy krok poza wytyczone przez prawicę linie wielkiego narodowego imaginarium historycznego spotyka się z potępieniem.
Dobrym tego przykładem są emocje jakie wzbudziła inna sala gdańskiego muzeum, która została poświęcona jeńcom radzieckim. Według sprzyjających władzy krytyków wystawy poświęcono im zbyt wiele miejsca. Pytanie jak zrozumieć XX wiek bez opowieści o jeńcach radzieckich? Jak zrozumieć istotę dwóch totalitaryzmów, których Polska była ofiarą, pomijając w muzealnej narracji tę zbrodnię? „Władze ZSRR nie były zainteresowane ściganiem winnych, bo same długo traktowały swych żołnierzy, którzy znaleźli się w niewoli, jako co najmniej podejrzanych o zdradę i tchórzostwo. Tragedia sowieckich jeńców to opowieść o zbrodniach Wehrmachtu i bezduszności komunistycznego kierownictwa. Czy komuś w Polsce może przeszkadzać przypomnienie tych faktów?” – odpowiadał atakującym tę część wystawy prof. Grzegorz Motyka. Najwyraźniej tak.
Prawicowi publicyści, historycy i politycy, którzy uzasadniali przejęcie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i zmiany w wystawie stałej, chcieliby historii pisanej drukowanymi literami, wykrzyczanej, łopatologicznej, często balansującej na granicy propagandy, a niekiedy wręcz ją przekraczającej. To proste, pozbawione niuansów, czarno-białe opowieści, w których nie ma miejsca dla radzieckich jeńców. Na nich trudno zbić kapitał polityczny, ponadto ich opowieść nie odpowiada zero-jedynkowemu obrazowi historii, który kreuje prawica. Spór o tę salę dobrze pokazuje jak wokół Muzeum II Wojny Światowej splotły się interesy PiS-u z prawicową wizją historii, bo przejęcie placówki było motywowane politycznie i narracyjnie.
W „Kulturze Liberalnej” działania ministra Glińskiego, który realizował wytyczne Jarosława Kaczyńskiego, nazwałam polityką muzealną. Zwróćmy uwagę, jakie instytucje znalazły się na jego celowniku: Muzeum II Wojny Światowej, Muzeum Historii Żydów Polskich Polin i Europejskie Centrum Solidarności. Są to kluczowe odcinki na historyczno-politycznym froncie, a więc II wojna światowa, stosunki polsko-żydowskie i „Solidarność”. Dają prawicy największe pole manewru, dostarczają czytelnych, prostych analogii, którymi operuje uzasadniając swoje kolejne działania, o czym pisze również Marcin Napiórkowski w „Turbopatriotyzmie”. W ten sposób PiS gwarantuje wyborcom łatwy dostęp do funkcjonujących w zbiorowej pamięci klisz.
Owszem, Platforma Obywatelska popełniła w tej dziedzinie wiele błędów, na czele ze słynnym czekoladowym orłem. Patriotyzm oddano prawicy, w tym radykalnej, traktując go często jako tożsamy z nacjonalizmem. Tymczasem potrzebujemy również pozytywnego punktu odniesienia w dziejach – dlatego kibicuję projektowi Muzeum Historii Polski, bo wierzę w to, co napisał profesor Jerzy Borejsza: że jest w Polsce miejsce zarówno dla takiej instytucji, jak i Muzeum II Wojny Światowej. Ale polityka historyczna w tym samym okresie odnosiła również spektakularne sukcesy, a jednym z nich – moim zdaniem największym – jest gdańska placówka, która zadaje kłam prawicowej narracji o zaniedbaniach na tym polu i dlatego stała się politycznym zagrożeniem dla narracji, która cementuje obóz PiS-u.
Bo czy to, co robi obecna ekipa rządząca, jest lepsze niż czekoladowy orzeł? Czy oczko w głowie ministra Piotra Glińskiego – Polska Fundacja Narodowa – nie przebiła tego absurdu po tysiąckroć, wrzucając do sieci animację wymiany smsów Adolfa Hitlera z Józefem Stalinem? A jak wyglądają postępy w budowie Muzeum Bitwy Warszawskiej? PiS nie potrafi stworzyć placówki na podobnie wysokim poziomie co w Gdańsku, dlatego dąży do przejęcia innych.
Kiedy poproszę o wskazanie choćby jednego sukcesu polityki historycznej PiS-u, w odpowiedzi usłyszę zapewne o wspólnej deklaracja premiera Mateusza Morawieckiego i Benjamina Netanjahu. To błąd. Po pierwsze, ten dokument powstał po tym, jak PiS nowelizując ustawę o IPN, doprowadził do jednego z największych kryzysów dyplomatycznych, w jakim znalazła się współczesna Polska. Po drugie, kto o niej dziś pamięta? Niewiele znaczyła, kiedy izraelski premier układał się z rosyjskim oligarchą, organizując Forum Holocaustu i czyniąc potężny afront wobec Polski, której prezydent – co wzbudziło mój zdecydowany sprzeciw – nie otrzymał przywileju zabrania głosu.
I przy okazji międzynarodowych sporów o pamięć widać najlepiej, jak obecna władza zmarnowała gdański potencjał.