Około dwa tygodnie temu cały kraj niemal z dnia na dzień stanął w miejscu w związku z pojawieniem się w Polsce koronowirusa. W tym tygodniu mamy już 1,5 tysiąca osób zakażonych, zostały zamknięte granice, szkoły, uczelnie, sklepy (za wyjątkiem tych z artykułami pierwszej potrzeby), zakłady pracy, restauracje, kina, teatry, siłownie i popularne parki. Słowem, całe normalne funkcjonowanie społeczeństwa, życie społeczne i ekonomiczne zostało zamrożone. Nawet my, zdrowi obywatele, możemy wychodzić z domu tylko po zakupy, do pracy i z psem (w Hiszpanii kwitnie sektor wynajmu cudzych psów w celach spacerowych, przyjemność taka kosztuje około 15 euro). W przeciwnym razie narażamy się na wysoki mandat. No chyba że jest akurat 10 maja i idziemy na wybory prezydenckie!
Wirus i wybory
Mimo że nasze konstytucyjne prawa i wolności zostały tak drastycznie ograniczone, a Polska, jak i reszta świata, stanęła w obliczu pandemii koronawirusa, rząd Mateusza Morawieckiego nie wprowadza przewidzianego przez Konstytucję stanu klęski żywiołowej i wydaje dekrety na mocy specustawy o koronawirusie sprzed kilku tygodni.
Robi tak, ponieważ Konstytucja (art. 228 ust. 7) zakazuje przeprowadzania wyborów w czasie stanów nadzwyczajnych i 90 dni po ich ustaniu z bardzo prostego powodu. Stany nadzwyczajne (stan wyjątkowy, stan wojny i klęski żywiołowej), jak sama nazwa wskazuje, to stany, w których normalne funkcjonowanie społeczeństwa jest zawieszone, a władza nie powinna skupiać się na prowadzeniu gry i walki politycznej, ale walczyć z zagrożeniem dla kraju i jego funkcjonowania. W takich warunkach rywalizacja polityczna i prowadzenie kampanii wyborczej jest nie tylko bardzo trudne, a często praktycznie niemożliwe, ale przede wszystkim niewskazane i nieetyczne.
Władze samorządowe, Rzecznik Praw Obywatelskich, opozycyjni kandydaci, a nawet Naczelna Izba Lekarska alarmują, że w warunkach pandemii koronawirusa covid-19 przeprowadzenie wyborów prezydenckich jest, nie bójmy się tego powiedzieć, sanitarnym samobójstwem. Ale politycznym już nie do końca… zwłaszcza dla faworyta.
Aktualnie sytuacja wygląda tak, że niemal wszyscy kandydaci na prezydenta z oczywistych względów zawiesili swoje kampanie. Oprócz jednego. Jest nim urzędujący prezydent Andrzej Duda, który wygłasza orędzia do narodu, modli się na Jasnej Górze o oddalenie epidemii oraz objeżdża kraj i niczym troskliwy wujaszek dodaje otuchy pracownikom służby zdrowia w Garwolinie czy menadżerom Orlenu, którzy postanowili produkować płyn dezynfekujący, którego i tak nigdzie nie można kupić.
Władze samorządowe, Rzecznik Praw Obywatelskich, opozycyjni kandydaci, a nawet Naczelna Izba Lekarska alarmują, że w warunkach pandemii przeprowadzenie wyborów prezydenckich jest, nie bójmy się tego powiedzieć, sanitarnym samobójstwem. Ale politycznym już nie do końca… zwłaszcza dla faworyta. | Magdalena Grzyb
Kampania w czasie zarazy
Opinia publiczna jest podzielona. Media niezależne i eksperci głośno zwracają uwagę, że przeprowadzenie wyborów w takich warunkach to katastrofa, dla nas i dla demokracji, natomiast partia rządząca i media reżymowe uspokajają, że wszystko jest pod kontrolą. Jarosław Kaczyński w ostatnim wywiadzie dla „RMF24” nie pozostawił złudzeń, że wybory się odbędą.
Komentatorzy, jak na przykład Galopujący Major na łamach „Krytyki Politycznej” snują obecnie dwa scenariusze. Albo uparte nieprzesuwanie daty wyborów to podpucha, która ma na celu odciągnięcie uwagi opinii publicznej i opozycji od innych poważniejszych problemów i nieudolności rządu PiS-u w walce z epidemią. Albo PiS rzeczywiście te wybory przeprowadzi. Po świętach wielkanocnych, gdy planowany jest szczyt zachorowań, zniesie większość obostrzeń, wróci pozór normalnego funkcjonowania i wybory się odbędą.
Wszystkie dostępne dane wskazują, że to drugi scenariusz jest bardziej prawdopodobny. PiS bardzo cynicznie i racjonalnie kalkuluje i z punktu widzenia celów ich ugrupowania, korzystniejsze jest przeprowadzenie wyborów w terminie. Bo ich celem nie jest ochrona zdrowia milionów Polaków i przestrzeganie Konstytucji, ale uniknięcie jednoznacznej kompromitacji rządu PiS-u przed 10 maja i wygrana Andrzeja Dudy właśnie 10 maja.
I na nic tutaj racjonalne argumenty Łukasza Pawłowskiego w „Kulturze Liberalnej”, dlaczego wyborów w tym terminie przeprowadzić się nie da, a jeśli się przeprowadzi, to będą miały poważne, negatywne konsekwencje..
Sytuacja wygląda tak:
Prawdą jest, że rząd PiS-u wprowadził różne obostrzenia w funkcjonowaniu kraju, gdy ledwo odnotowano oficjalnie pierwsze przypadki koronawirusa w Polsce i dużo wcześniej niż to miało miejsce w innych krajach europejskich. Twarzą walki rządu z koronawirusem jest zmęczone oblicze ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, bardziej lekarza niż polityka, mówiącego poważnym, pewnym siebie i uspokajającym głosem. Pozwala nam myśleć, że jesteśmy w dobrych rękach, nawet jeśli wciąż nie zdecydował się na zamknięcie kościołów, a o terminie wyborów uparcie milczy.
Rząd i propaganda TVP zbudowali wioskę potiomkinowską, w której wszyscy żyjemy. Wystarczy obejrzeć „Wiadomości” TVP. Mamy mało zachorowań, rodacy cudowni, grzecznie siedzą w domach, służby pracują, szpitale gotowe czekają na przyjęcie nowych chorych, tarcza antykryzysowa niemal wdrożona, możemy spać spokojnie. | Magdalena Grzyb
Jednak decyzje władz były podyktowane tylko i wyłącznie świadomością katastrofalnego stanu polskiej służby zdrowia i obawą przed powtórzeniem włoskiej tragedii, który wówczas właśnie nabierała rozpędu. Rząd zdecydował zamrozić cały kraj – gospodarkę, obrót prawny i funkcjonowanie społeczne, żeby uniknąć natychmiastowej katastrofy w polskich szpitalach. Powtórzenie włoskiego scenariusza przed 10 maja równa się bowiem kryzys polityczny, a to z kolei oznacza przegraną Andrzeja Dudy.
Epidemiolodzy, a i sam minister, mówią zgodnym głosem, nie chodzi o to, żebyśmy w ogóle się nie zarazili koronawirusem (bo docelowo i tak ma go przejść od 20 do nawet 70 procent populacji), ale żebyśmy się nie zarazili wszyscy naraz. Bo nawet jeśli tylko około 10 procent zakażonych będzie wymagało hospitalizacji, to jest liczba ludzi nie do udźwignięcia przez żaden system opieki zdrowotnej.
Jednocześnie rząd i propaganda TVP zbudowali wioskę potiomkinowską, w której wszyscy żyjemy. Wystarczy obejrzeć „Wiadomości” TVP. Być może w czasach pandemii takie obrazy działają na nas kojąco: apokalipsa we Włoszech, apokalipsa w Hiszpanii, apokalipsa i nieudolność władze we Francji, apokalipsa i bezmyślna brawura władz w Wielkiej Brytanii, apokalipsa i kolejny Wielki Kryzys w USA. Ludzie chorują, umierają, kraje zachodnie pogrążone w chaosie. Unia Europejska bezradna i nieużyteczna. Tylko my, Polacy, jesteśmy zieloną wyspą. Mamy mało zachorowań, rodacy cudowni, grzecznie siedzą w domach, służby pracują, szpitale gotowe czekają na przyjęcie nowych chorych, tarcza antykryzysowa niemal wdrożona, możemy spać spokojnie. Bo mamy taki super rząd.
Ale rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Wpisy i wypowiedzi lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych w mediach społecznościowych są podobne i jednakowo alarmujące. Dramatyczny brak środków ochronnych dla personelu medycznego, przemęczenie tego personelu i strach o zdrowie ich bliskich, prowizorka logistyczna, kwarantanny i wyłączanie z pracy całych oddziałów szpitalnych w wyniku zarażenia jednego z pracowników czy pacjentów, akcje crowfundingowe na kupno środków ochronnych do szpitali, czyny społeczne szycia maseczek, bo nie można ich znikąd zdobyć. Oto rzeczywistość polskiej służby zdrowia w czasie epidemii.
Nie lepiej mają zwykli obywatele, którzy mogą mieć lub już mają koronawirusa. Utrudnianie dostępu do testów pacjentom bez wyraźnych objawów, a nawet tym z objawami (w Hiszpanii przeprowadzono ponad 360 tysięcy testów, a w Polsce niecałe 40 tysięcy i brak ochrony dla członków ich rodzin, to sytuacja ludzi, którzy nie wymagają leczenia szpitalnego. A jeśli komuś zdarzy się umrzeć na koronawirusa nie w szpitalu lub bez przeprowadzonego przed śmiercią testu, to i tak nie będzie liczony w oficjalnych ministerialnych statystykach ofiar pandemii.
Wszystko to pokazuje, że oficjalne dane rządu, źródło dumy władzy i rzekomy dowód skuteczności ich działań, są zwyczajnym artefaktem. Mamy obecnie w Polsce zapewne kilkanaście lub kilkadziesiąt razy więcej osób zakażonych koronawirusem i kilka lub kilkanaście razy więcej ofiar śmiertelnych. To rodzi pytanie, czy rząd rzeczywiście tak dobrze radzi sobie z epidemią i jak długo uda się utrzymać iluzję, że wszystko jest pod kontrolą? No i czy wprowadzona obostrzenia rzeczywiście zapobiegają lawinowemu wzrostowi liczby zakażonych?
PiS widzi sytuację tak:
Politycy PiS-u doskonale zdają sobie sprawę, jak wygląda rzeczywistość i na chłodno kalkulują, ile jeszcze uda się taką potiomkonowską wioskę utrzymywać? Jak długo uda się zamknąć ludzi w domach w podniosłym przekonaniu, że ratują ludzkość? Jak długo jeszcze Polacy nie odczują na własnej skórze gospodarczego kryzysu, który nieuchronnie się zbliża? Jak długo jeszcze przekonanie społeczeństwa o słuszności zastosowanych metod będzie silniejsze od frustracji, że stracili pracę i nie mają, co włożyć go garnka? Jak długo nasze morale będzie wysokie? Im szybciej chorych (tych przetestowanych oczywiście) będzie przybywać, tym skuteczniej będzie topniało nasze przekonanie, że uda nam się uniknąć zarażenia, a tym samym wiara w skuteczność takich radykalnych środków ostrożności.
A kiedy w końcu ustanie stan epidemii lub liczba zachorowań przestanie gwałtownie rosnąć (może w czerwcu?) nasz kraj i całą światową gospodarkę czeka potężna recesja. A tego rząd PiS-u już na pewno nie przypudruje i poparcie społeczne siłą rzeczy spadnie. Dlatego lepiej wybory przeprowadzić teraz, a nie potem. Bo będzie tylko gorzej.
Podstępna zmiana kodeksu wyborczego głosowana w pakiecie „tarczy antykryzysowej” i z pogwałceniem prawa (kodeksu nie wolno zmieniać na krótko przed wyborami) pokazuje, że partia rządząca rozumie, że gra o swoje być albo nie być. Idzie do celu po trupach i bez żadnych skrupułów. | Magdalena Grzyb
Jarosław Kaczyński to wie. W sytuacji epidemii, jedynym kandydatem, który prowadzi kampanię, jest przecież Andrzej Duda, a szansa, że wygra w pierwszej turze, jest duża, bo tylko jego zwolennicy pójdą zagłosować. A gdyby ostatecznie nawet oni nie chcieli pójść do wyborów, to PiS da im możliwość zagłosowania korespondencyjnego (gdy są poddani kwarantannie) lub przez pośrednika (gdy mają powyżej 60 lat).
Podstępna zmiana kodeksu wyborczego głosowana w pakiecie „tarczy antykryzysowej” w środku nocy, podczas zdalnego posiedzenia Sejmu i z pogwałceniem prawa (kodeksu nie wolno zmieniać na krótko przed wyborami) pokazuje, że partia rządząca rozumie, że gra o swoje być albo nie być. Idzie do celu po trupach i bez żadnych skrupułów.
PiS przygotowało się też na wypadek bojkotu wyborów przez kandydatów opozycyjnych, zgłaszając w ostatniej chwili własnych quasi-kandydatów, którym pomagają w zbieraniu podpisów.
***
Prawo i Sprawiedliwość nie chce przesuwać daty wyborów. A dlaczego nie chce? Bo chce wygrać. Nawet kosztem zdrowia milionów Polaków, późniejszych konsekwencji dla służby zdrowia, łamania naszych praw wyborczych i zarzutów o nieuczciwość. Ważne, aby katastrofa nastąpiła już po wyborach, a nie przed. A wygrana Andrzeja Dudy 10 maja jest dużo bardziej prawdopodobna niż miesiąc lub dwa miesiące później. Proste i logiczne.