W najbliższych dniach (w środę lub czwartek) w Sejmie ma odbyć się pierwsze czytanie ustawy wprowadzającej niemalże całkowity zakaz aborcji w Polsce. Projekt nie jest nowy, wpłynął do sejmu w 2017 roku. Czym jeszcze zajmie się parlament w czasie pandemii? Prawem do zabierania dzieci na polowania, penalizacją edukacji seksualnej oraz ustawą sprzeciwiającą się – jak możemy dowiedzieć się ze strony jej pomysłodawców – „płaceniu haraczu różnym agresywnym organizacjom diaspory żydowskiej”.

Wszystkie powyższe pomysły to projekty obywatelskie, więc najprawdopodobniej zostaną skierowane do dalszych prac. PiS wielokrotnie obiecywał, że nie będzie odrzucał obywatelskich inicjatyw w pierwszym czytaniu. Co prawda w 2016 roku złamał tę obietnicę, odrzucając projekt „Ratujmy kobiety” zakładający liberalizację przepisów o przerywaniu ciąży. Trudno jednak spodziewać się takiego obrotu spraw w przypadku projektu zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, ponieważ PiS go popiera. Prezydent Andrzej Duda już zadeklarował, że ustawę podpisze, a Jarosław Kaczyński jeszcze w 2016 roku mówił: „będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone”.

Sejm obraduje o aborcji w czasie pandemii

Nie brakuje głosów, że PiS wyciągnął te wszystkie kontrowersyjne projekty z „sejmowej zamrażarki” po to, by odciągnąć uwagę mediów od tego, co dzieje się w domach pomocy społecznej, w szpitalach i w gospodarce. Trudno powiedzieć, czy tak faktycznie jest. Zgodnie z prawem, Sejm ma 6 miesięcy na pierwsze czytanie obywatelskich projektów przeniesionych z poprzedniej kadencji. Kwietniowe posiedzenie jest więc ostatnim, na którym można zająć się zakazem aborcji. Nie brakuje jednak innych obywatelskich ustaw, które na dobre utknęły w „zamrażarce”.

Całkowity zakaz aborcji?

Zwolennicy aktualnie głosowanej ustawy oburzają się na media, które informują, że projekt wprowadza całkowity zakaz aborcji. Projekt autorstwa Kai Godek faktycznie jest mniej restrykcyjny niż ten, który wywołał Czarny Protest w 2016 roku. Ówczesna propozycja Ordo Iuris zakładała między innymi zmuszanie ofiar gwałtów do rodzenia, możliwość karania więzieniem kobiet, które przerwały własną ciążę, oraz zezwolenie na aborcję wyłącznie w sytuacji „bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia” (a nie „tylko” zdrowia!) kobiety ciężarnej.

Mimo to, aktualny projekt jest de facto równoznaczny z (prawie) całkowitym zakazem aborcji. Gdyby proponowane dzisiaj przepisy obowiązywały w 2017 roku, w całej Polsce legalnie przeprowadzono by 22 zabiegi przerwania ciąży. Pozostałe tysiąc trzydzieści pięć zabiegów było uzasadnione „dużym prawdopodobieństwem ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. To właśnie tę przesłankę do przerwania ciąży usuwa projekt „Zatrzymaj aborcję”.

Dlaczego zakaz aborcji ze względu na wady płodu jest okrutny?

Prawo do aborcji ze względu na ciężkie wady płodu zapobiega cierpieniu. W przypadkach, w których kontynuowanie ciąży oznacza śmierć noworodka niedługo po urodzeniu, decyzja o przerwaniu ciąży w czasie, kiedy płód nie jest jeszcze zdolny do odczuwania bólu, może być podyktowana słusznym moralnie współczuciem. W takich przypadkach to zakaz aborcji skazuje noworodki na cierpienie i śmierć.

Oczywiście powyższa argumentacja nie będzie przekonująca dla kogoś, kto uważa, że zapłodniona komórka jajowa jest takim samym dzieckiem co noworodek, a stopień świadomości czy zdolność do odczuwania bólu nie mają znaczenia dla przyznawania praw. O statusie moralnym płodu pisałam w innym tekście, zostawmy więc ten złożony problem na boku. Nawet osoby wierzące, że prawo do życia zaczyna się w momencie poczęcia (z czego wynikałby nie tylko zakaz aborcji, ale także wielu form antykoncepcji), nie mogą zaprzeczyć, że kobiety są ludźmi, którym także przysługują pewne prawa. Tymczasem zakaz aborcji ze względu na wady płodu jest okrutny dla kobiet, skazując je na torturę przymusowego porodu i patrzenia na cierpienie dziecka – cierpienie, którego można było uniknąć. Odbiera on także Polkom resztki praw reprodukcyjnych. Jedynym krajem w Unii Europejskiej, który ma bardziej restrykcyjne przepisy antyaborcyjne niż Polska, jest obecnie Malta.

Czy zespół Downa to ciężka wada płodu?

Na stronie projektu „Zatrzymaj Aborcję” widzimy twarz uśmiechniętej dziewczynki z trisomią 21. Zwolennicy zaostrzenia ustawy aborcyjnej często, niezgodnie z prawdą, powtarzają, że „w zdecydowanej większości przypadków przyczyną aborcji jest […] prawdopodobieństwo występowania zespołu Downa”. Tymczasem w 2017 roku z powodu trisomii 21 (bez współwystępowania innych wad somatycznych) wykonano 255 zabiegów przerwania ciąży, a wszystkie przypadki trisomii 21 stanowiły 34 procent aborcji spowodowanych nieuleczalnymi wadami płodu. Prawdą jest jednak, że prawo do przerwania ciąży daje „duże prawdopodobieństwo”, a nie pewność wystąpienia choroby – skuteczność różnych badań prenatalnych waha się od kilkudziesięciu do 99 procent, żadna metoda nie zapewni jednak 100 procent pewności.

Choć nie ma wątpliwości, że zespół Downa jest, jak na razie, nieuleczalny, to czy faktycznie stanowi wymienione w ustawie „ciężkie upośledzenie”? Niestety, przyszli rodzice po stwierdzeniu tej choroby genetycznej u płodu nie dowiadują się, z jakim stopniem niepełnosprawności intelektualnej i innych chorób, będzie zmagało się ich dziecko, jeśli zdecydują się kontynuować ciążę. Jak pisałam w innym tekście na ten temat, „zespół Downa to nie zespół Pataua. Przy odpowiedniej edukacji wiele dzieci z tą wadą genetyczną jest w stanie nauczyć się czytać i pisać, a w dorosłym życiu nawet pracować i osiągnąć niezależność. Są to też osoby w pełni zdolne do budowania emocjonalnych relacji, kochania swoich bliskich. Zespół Downa wiąże się zazwyczaj z szeregiem innych problemów zdrowotnych (wadami serca, wzroku czy słuchu), nie są to jednak zazwyczaj schorzenia powodujące trwałe i nieusuwalne cierpienie”. Spowodowany trisomią 21 „stopień niepełnosprawności intelektualnej, może być bardzo poważny (w najgorszych przypadkach uniemożliwiający samodzielne wykonywanie nawet najprostszych czynności) lub wręcz przeciwnie – minimalny”.

Decyzja o przerwaniu ciąży z powodu dużego prawdopodobieństwa trisomii 21 nie jest więc łatwa ani oczywista moralnie. Nikt jednak nie ma moralnego prawa narzucać własnej woli kobietom, które ją podejmują.

Co zrobić, żeby późnych aborcji było jeszcze mniej?

W Polsce, w porównaniu z innymi europejskimi krajami, dokonuje się wyjątkowo mało aborcji. Wedle danych ONZ, w 2010 roku wskaźnik aborcji na 1000 kobiet w wieku reprodukcyjnym w Polsce wynosił 0,1 – dla porównania: na Słowacji wynosił on 13,9, w Czechach 10,7, a na Węgrzech 19,4.

Większość przypadków przerywania ciąży przez Polki jest jednak najprawdopodobniej niewidoczna w oficjalnych statystykach, ponieważ nie spełnia przesłanek aktualnej ustawy – jest nielegalna. Polki wyjeżdżają przerwać ciążę do sąsiednich krajów lub dokonują aborcji farmakologicznej, zamawiając środki poronne przez internet.

Zwolennicy projektu „Zatrzymaj aborcję” przekonują na swojej stronie internetowej, że w Polsce dochodzi do aborcji nawet w 6. miesiącu ciąży, a w jej wyniku na świat przychodzą żywe dzieci, które zostawia się na pewną śmierć. Dokładnie taki obraz przerywania ciąży przedstawiał także film „Botoks”, który obejrzały ponad 3 miliony Polaków. Pokazywane w tym filmie praktyki są nie tylko moralnie oburzające, ale też niezgodne z prawem. Za przerwanie ciąży, „gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej”, kodeks karny przewiduje karę pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

Prawo nie dyktuje jednak, kiedy płód „osiąga zdolność do samodzielnego życia”. Decyzję podejmują lekarze na podstawie aktualnych wytycznych i wiedzy o konkretnym przypadku. W 2014 roku we Wrocławiu w wyniku aborcji w 23. tygodniu ciąży urodziło się żywe dziecko – zostało przeniesione na oddział intensywnej terapii, gdzie zmarło po miesiącu. Prokuratura badająca sprawę uznała, że nie doszło do przestępstwa. Prokuratura badała także przypadek ze szpitala w Warszawie z 2016 roku, kiedy, również po aborcji dokonanej w 23. tygodniu ciąży, dziecko urodziło się z oznakami życia i zmarło po 22 minutach. Tę sprawę również umorzono w 2019 roku.

Zgadzam się z autorami projektu „Zatrzymaj aborcję” w jednej kwestii. Powyższe przypadki nie powinny mieć miejsca. Rozwiązaniem tego dramatycznego problemu nie jest jednak zmuszanie kobiet do porodów, lecz zwiększony dostęp do badań genetycznych, które pozwalają wykryć wady płodu w pierwszym trymestrze ciąży. Nieinwazyjne i bezpieczne dla płodu przesiewowe testy genetyczne z krwi matki (np. Harmony, NIFTY) można przeprowadzać w 10. tygodniu ciąży, a ich skuteczność szacuje się na 99 procent, z kolei inwazyjną diagnostyczną biopsję kosmówkową można przeprowadzać już od 9 tygodnia.

Do dokonywania aborcji później, niż byłoby to możliwe, przyczyniają się także, paradoksalnie, aktualne przepisy regulujące klauzulę sumienia. Ciężarne kobiety krążą między placówkami, szukając lekarza, który zgodzi się dokonać legalnej aborcji. W części kraju oznacza to konieczność wyjazdu do innego województwa. Zdarza się też, że lekarze celowo zwlekają ze zleceniem badań, licząc na to, że na legalną aborcję będzie już za późno.

Jak protestować w czasie pandemii?

Ogólnopolski Strajk Kobiet i inne organizacje proponują różne formy protestu w czasie pandemii – w oknach można wywieszać transparenty i czarne parasolki. Co jeszcze możemy zrobić?

 

Fot. Strajk Kobiet.