„Cień” opowiada o wielu rzeczach – polityce, przemocy, zdradzie, honorze, poświeceniu i miłości. Film oparto na jednym z epizodów z dziejów starożytnych Chin – okresu Trzech Królestw i konfliktu pomiędzy państwami Pei i Yang. Zhang Yimou stwierdził kiedyś, że historia jego kraju jest tak bogata, że nie śmiałby nakręcać wymyślonej historii. Państwo Pei straciło miasto Jing – zagarnął je wojowniczy generał Yang, a król Pei – kaligraf-pacyfista nie tylko nie planuje odbicia utraconych ziem, ale jest gotów znieść bardzo wiele, aby utrzymać pokój – nawet oddanie siostry na konkubinę. To najsuchsze z możliwych streszczenie skomplikowanej, statycznej i pełnej szczegółów pierwszej godziny filmu. Druga godzina kipi za to od scen walki i niespodziewanych zwrotów akcji.
Czerwień vs szarość
Trailer rozbudził mój apetyt i nadzieję, że wraca wielki Zhang Yimou i znów mnie urzeknie swoim widzeniem świata – tak jak to zrobił w „Zawieście czerwone latarnie” [1991] czy w „Czerwonym sorgo” [1987]. Reżyser jest znany z upodobania do czerwieni – oba wspomniane filmy wręcz kipią kolorami, a przede wszystkim tym tytułowym – ukochaną w Chinach barwą życia, witalności i energii. „Cień” zdaje się być świadomą konfrontacją z przeszłością – to film szaro-biało-czarny, gdzie jedynymi kolorowymi akcentami najpierw są odsłonięte kawałki ciała bohaterów, a potem przelewana (obficie) krew. Nawet ona po chwili jednak blednie i dostosowuje się do szarych tonacji całego filmu. Kadry utrzymane w konwencji malarstwa tuszem, rozmytych szarości, akwarelowej delikatności i subtelności są przepiękne – każdy z nich nadawałby się do powieszenia na ścianie. Melancholię i smutek potęguje deszcz – w królestwie Pei najwidoczniej nigdy nie świeciło słońce – i wszystkie sceny na zewnątrz rozgrywają się w strugach ulew. We wnętrzach, co prawda nie leci nic na głowę, ale widoczność ograniczają parawany, kaligrafie i obrazy na jedwabiu. Bohaterów często widzimy przez delikatną tkaninę, jakby ukrywali swoje myśli i prawdziwe intencje i nie chcieli komunikować się z innymi twarzą w twarz.
Generał i jego cień
Dla mnie jednak uczta wizualna nie jest wszystkim, co powinien oferować film. Pierwszą godzinę „Cienia” wypełniają górnolotne monologi bohaterów o obecnej sytuacji politycznej państwa Pei (nieciekawej), agresji generała Yanga (skutecznej) i poczuciu honoru generała Ziyu (wybujałym). Generał Ziyu, bez wiedzy i zgody króla, wyzywa na pojedynek generała Yanga – stawką jest odzyskanie utraconego miasta Jing. Rozwścieczony władca pozbawia wówczas generała dystynkcji i wyrzuca go ze służby. Ten wraca do swego pałacu i dowiadujemy się, że śmiały wojak to sobowtór zastępujący prawdziwego generała, który jest ranny. O zamianie wie wyłącznie jego żona.
Kadry utrzymane w konwencji malarstwa tuszem, rozmytych szarości, akwarelowej delikatności i subtelności są przepiękne – każdy z nich nadawałby się do powieszenia na ścianie. | Katarzyna Sarek
Dwie postacie, w filmie grane przez tego samego aktora Deng Chao, są jak dwa przeciwstawne bieguny. Prawdziwy generał to podstarzały i posiwiały wrak człowieka, jest histeryczny, złośliwy i podstępny, zaś jego sobowtór – porwany w dzieciństwie i latami trzymany w ukryciu prosty chłopak, pokazany jest jako silny, opanowany i szlachetny. Różnice między nimi sygnalizuje nawet uczesanie czy strój – potargany generał w szarych, podartych ubraniach kontrastuje ze swoim starannie uczesanym i ubranym na biało „cieniem”. Stopniowo poznajemy historię sobowtóra, powody, dla których udaje chorego generała – cóż, nie są one oryginalne, bo kieruje nim żądza zemsty i miłość. Pochodzi z podbitego miasta Jing, gdzie została jego matka i zakochał się w pięknej i delikatnej żonie generała. Wielka polityka łączy się z prywatnymi emocjami, a interes państwa pokrywa się z interesem jednostki – królestwo Pei odzyska miasto, a on w końcu spotka się z matką.
Pojedynek yin i yang
Właściwa konfrontacja z wrogiem może rozpocząć się dopiero wtedy, gdy sobowtór poznaje skuteczną metodę pokonania generała Yanga, a uczy się jej od żony generała. Otóż nazwisko wroga – Yang oznacza również pierwiastek yang – męski, silny, słoneczny, zatem, jak rozumuje żona, można go pokonać wyłącznie siłą yin – żeńską, słabą, wilgotną; woda gasi ogień, a miecz zostanie pokonany przez ociekający wodą parasol. Scenografowie zadbali, żeby nawet najmniej pojętni zrozumieli nawiązanie do taoizmu, ponieważ trening odbywa się w jaskini, której dno to gigantyczny dysk taiji – połączone i przenikające się biała i czarna kropla. Ten sam wzór widzimy na tratwie, którą sobowtór dopływa do miasta Jing i na której odbywa się pojedynek z generałem Yangiem. Zestawianie dwóch opozycyjnych zjawisk czy postaci przewija się zresztą przez cały film. Oddają je choćby bohaterowie, król Pei jest uosobieniem wen – „kultury, pisma, rytuału”, a generał-sobowtór to wcielenie wu – „wojny, sztuk walki, waleczności”. Oba terminy w języku chińskim traktowane są jako antonimy, ale niezwykle często używa się ich razem, bowiem mimo opozycji nie mogą bez siebie istnieć. W „Cieniu” cnota wen zostaje wręcz wyszydzona, a na piedestale postawiona siła i agresja.
Początkowy zachwyt urzekającą oniryczną stylistyką zastąpiło znudzenie bombastycznymi monologami i brakiem akcji, a sceny walki – rzeczywiście widowiskowe, szybko zmęczyły swoim przerysowaniem i komiksową egzaltacją. | Katarzyna Sarek
Bezbarwne wuxia
Sceny akcji przypominają momentami „Dom latających sztyletów”, kamera płynie za tańczącymi w walce przeciwnikami, a spowolnienie obrazu i dźwięku nawiązuje do stylistyki filmów wuxia. Atakujący walczą parasolami zrobionymi z metalowych ostrzy, którymi można miotać i strzelać. Scena, w której do nich wsiadają i suną w nich, niczym w gigantycznych filiżankach, jest tak absurdalna, że aż śmieszna. Krew leje się strumieniami, a odporność bohaterów na rany kłute budzi uzasadnione niedowierzanie. Sam finał to już prawdziwa jazda bez trzymanki, zwrot akcji depcze po piętach następnemu, a ostatnia scena jest na tyle dwuznaczna, że musimy sami dopowiedzieć sobie zakończenie filmu. Konwencja kolorystyczna, za którą reżyser zbiera zasłużone pochwały, w filmie wuxia to niespotykany zabieg i rzeczywiście zmienia odbiór epoki – zamiast zachwytu nad feerią barw, faktur i detali, widzimy świat wyprany z kolorów, przygnębiający, pozbawiony witalności i radości.
„Cień” wzbudził we mnie sprzeczne odczucia. Początkowy zachwyt urzekającą oniryczną stylistyką zastąpiło znudzenie bombastycznymi monologami i brakiem akcji, a sceny walki – rzeczywiście widowiskowe, szybko zmęczyły swoim przerysowaniem i komiksową egzaltacją.
Ostatecznie – milion odcieni szarości „Cienia”, zamiast urzekać finezją tonów, jedynie nuży. Wyjątkowy przerost formy nad treścią.