Protesty na ulicach, zatrzymani opozycjoniści i coraz gorętsza atmosfera przed wyborami, których wynik dotychczas wydawał się pewny. 9 sierpnia Białorusini będą wybierali swojego prezydenta. Trudno sobie wyobrazić, aby Aleksander Łukaszenka ustąpił ze stanowiska, jednak od dawna jego sytuacja nie była tak skomplikowana jak obecnie.

Białoruskie wybory nie spędzały dotychczas snu z powiek obserwatorów politycznych, a częściowo nawet samych Białorusinów. Większość osób zakładała, że w kraju rządzonym od 26 lat przez tego samego człowieka – Alaksandra Łukaszenkę – szansa na zmianę władzy, przynajmniej na drodze wyborów, jest niewielka. Stąd znacznie bardziej opinię publiczną interesowała potencjalna integracja Białorusi i Rosji, o której głośno było pod koniec 2019 roku, czy rozprzestrzeniająca się po kraju pandemia covid-19.

Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie i to na kilku płaszczyznach. Obecnie w białoruskich miastach trwają protesty, jakich kraj nie widział od dawna. Po pierwsze na Białorusi poza urzędującym kandydatem pojawiło się kilku innych, którzy zaczęli szybko zdobywać znaczne poparcie społeczne. Po drugie, władza zareagowała bardzo ostro i dwóch spośród trzech najbardziej widocznych kandydatów opozycyjnych siedzi już w aresztach. Po trzecie wreszcie, Białorusini nie chcą ustąpić i mimo zatrzymań i zapewnień Łukaszenki, że władza się nie zmieni, dalej wychodzą na protesty. Na ustach obserwatorów zaczynają pojawiać się pytania, czy obserwujemy początek końca „Baćki” [ojczulka – przyp. red.], jak zwykło się określać Łukaszenkę.

9 sierpnia Białorusini będą wybierali swojego prezydenta i chociaż trudno sobie wyobrazić, aby Alaksandr Łukaszenka ustąpił ze stanowiska, to od dawna jego sytuacja nie była tak trudna jak obecnie. | Bartosz Tesławski

Kraj przystrzyżonych trawników

W Polsce Białoruś występuje najczęściej nie jako nazwa konkretnego państwa, ale raczej jako synonim dyktatury i łamania praw człowieka. Stąd najczęściej porównania, że polityk X ze swoimi pomysłami chce uczynić z Polski drugą Białoruś. Bardziej obeznani z tematem państw wschodnich kojarzą z kolei Białoruś z porządkiem i czystością, która nawet w porównaniu z Polską potrafi robić wrażenie. Ostatecznie kraj ten może się skojarzyć ze skansenem Związku Radzieckiego, gdzie w każdym mieście stoi pomnik Lenina, na wjeździe jest tablica ze zdjęciami lokalnych przodowników pracy, a gospodarczy pejzaż dominują wielkie sterowane przez państwo firmy.

Faktycznie jest to państwo o niezwykle istotnym położeniu geograficznym, wciśniętym pomiędzy dwa ważne ośrodki siły w regionie – Unię Europejską i Federację Rosyjską. Teoretycznie jest jednym z najbliższych sojuszników Moskwy, w praktyce nie spieszy się do dalszego integrowania z sąsiadem. Charakterystyczną cechą polityki Łukaszenki było od zawsze lawirowanie pomiędzy Wschodem i Zachodem. Prezydent starał się pozyskiwać wsparcie i kredyty pozwalające podtrzymywać skostniałe struktury gospodarki, której na Białorusi nikt za bardzo nie chce reformować. Równocześnie od 26 lat na czele państwa zawsze stał ten sam człowiek, o którym ostatnio nawet w Polsce zrobiło się głośniej, gdy w czasach koronawirusa mówił o leczeniu covid-19 pracą w polu, wódką lub wizytą na lodowisku.

Pandemia zmęczyła Białorusinów

Najprawdopodobniej to właśnie pandemia sprawiła, że Białorusini zaczęli odczuwać narastające zmęczenie sytuacją w kraju. Obecnie ten niespełna dziesięciomilionowy kraj ma już ponad 61 tysięcy przypadków zakażenia wirusem. Pokazowe bagatelizowanie przez Łukaszenkę sytuacji było obliczone na to, aby nie dopuścić do wpadnięcia kraju w recesję oraz przeciążenia służby zdrowia. Równocześnie jednak sprawiło, że wiele osób doszło do wniosku, iż władza nie dba o zdrowie swoich obywateli, czego symbolem stało się zorganizowanie 9 maja tradycyjnej parady z okazji Dnia Zwycięstwa pomimo pandemii i ryzyka dalszego roznoszenia wirusa.

Wraz z narastającym napięciem społecznym wyprowadzone zostały pierwsze ciosy w opozycjonistów. 29 maja w Grodnie doszło do prowokacji i zatrzymania blogera Siarhieja Cichanouskiego. Za kratkami znaleźli się również Mykoła Statkiewicz, lider Partii Socjaldemokratycznej, oraz Pawieł Siewiaryniec związany z Białoruską Chrześcijańską Demokracją. Wówczas w licznych białoruskich miastach ludzie zaczęli stawać w kilometrowych kolejkach, aby zgodnie z zasadami dystansu społecznego podpisywać listy dla opozycyjnych kandydatów w myśl zasady „wszyscy przeciwko Łukaszence”.

Równocześnie odbywały się protesty przeciwko zatrzymaniom opozycjonistów, które przenosiły się poza granice Białorusi, na przykład do Polski. Od początku czerwca Białorusini protestowali na ulicach Warszawy trzykrotnie, dwa razy pod budynkiem ambasady i raz pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki.

O ile zatrzymanie Cichanouskiego można uznać za punkt przełomowy, o tyle sytuacja naprawdę zaczęła się zaogniać po zatrzymaniu Wiktara Babaryki, byłego dyrektora Biełgazprombanku i prawdopodobnie najpopularniejszego kandydata opozycji (prawdopodobnie – gdyż na Białorusi zakazano od pewnego czasu organizować badania i sondaże w internecie).

Babaryka podszedł do swojej kampanii bardzo profesjonalnie, aktywnie występował w mediach, w szczególności rosyjskich i zebrał ponad 400 tyięcy podpisów pod swoją kandydaturą. Zdążył pochwalić się tym na Facebooku, a już 11 czerwca Komitet Państwowej Kontroli dokonał przeszukań w Biełgazprombanku. 18 czerwca Wiktar Babaryka wraz z synem Eduardem zostali zatrzymani. Bankier zdążył jednak przekazać swoje listy poparcia do komisji, która zgodnie z prawem powinna go zarejestrować jako oficjalnego kandydata w wyborach.

Niewykluczone, że Rosjanie chętnie widzieliby w Mińsku właśnie Wiktara Babarykę, który jako były pracownik Gazpromu mógłby być Rosji przychylny nawet bardziej niż Łukaszenka.| Bartosz Tesławski

Jak wygląda białoruski pejzaż na koniec czerwca? Na ulicach miast odbywają się protesty. Ich uczestnicy, bardzo często młodzi ludzie, wznoszą hasła „Stop Karaluch” (hasło ukute przez zwolenników Cichanouskiego) czy „Sasza3%” i „JaMy97%” (odnoszące się do domniemanego poparcia dla Łukaszenki na poziomie 3 procent oszacowanego w ostatnich legalnych sondażach). Pomiędzy protestującymi łopoczą biało-czerwono-białe flagi, historyczne emblematy Białoruskiej Republiki Ludowej powstałej na chwilę po I wojnie światowej i stanowiące symbol białoruskiej opozycji.

Łukaszenka również reagował na zmianę sytuacji. Początkowo bardzo ostro odnosił się do wszelkich przedstawicieli opozycji, zapowiadając jeszcze na początku czerwca, że „państwa oni nie dostaną”. Obecnie zmienił nieco ton wypowiedzi. Na zamkniętym spotkaniu z mieszkańcami Mińska tłumaczył swoje słowa dotyczące koronawirusa żartami i próbą powstrzymywania paniki. Równocześnie minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej w rozmowie z opozycyjnym portalem Belorusskij Partizan nawiązał do stłumionych w 2010 roku protestów i zapewniał, że obecnie, tak jak i wówczas, ludziom wydawało się, że władza osłabła, a wcale tak nie jest.

Co zmieniła dekada na Białorusi

Czy zatem należy liczyć, że scenariusz rozegra się podobnie jak w 2010 roku, gdy protesty po wyborach prezydenckich zostały rozpędzone, a wielu opozycjonistów zdecydowało się na migrację? Nie można tego wykluczyć, jednak stłumienie protestów może okazać się znacznie trudniejsze niż kiedyś. Sojusznikiem protestujących stały się media społecznościowe i komunikatory internetowe, w tym anonimowy i zaszyfrowany Telegram. To tam, na grupach takich jak „Czat 97%” Białorusini dzielą się swoją frustracją, ale też planują uczestnictwo w kolejnych akcjach protestu. Obecnie wielu protestujących to ludzie młodzi, którzy od dziecka widzą w telewizji tę samą twarz i pragną jakiejkolwiek zmiany.

 

Równocześnie zwraca uwagę milczenie, a wręcz wspieranie przez stronę rosyjską kandydatów opozycyjnych względem Łukaszenki. Chociaż oficjalnie Kreml nie zabiera głosu, to rosyjskie media poświęciły wyborom na Białorusi bardzo dużo uwagi. Babaryka czy Cepkała udzielili wywiadów największym rosyjskim mediom, które ze względu na brak bariery językowej były z łatwością czytane przez Białorusinów. Rosyjscy dziennikarze, na wzór swoich zachodnich kolegów, zastanawiali się nad tym, czy po 26 latach u władzy nie nadszedł już czas na zmianę urzędującego prezydenta. Niewykluczone, że Rosjanie chętnie widzieliby w Mińsku właśnie Wiktara Babarykę, który jako były pracownik Gazpromu mógłby być Rosji przychylny nawet bardziej niż Łukaszenka.

W krytycznym momencie w obronie jego kandydatury mogłaby nawet zaangażować się Moskwa, o ile bankier rzeczywiście jest jej kandydatem, a nie przypadkowym białoruskim patriotą z kilkuset tysiącami euro budżetu na kampanię, oszczędzonymi przez lata pracy. | Bartosz Tesławski

Z drugiej zaś strony, białoruska opozycja, która dostała wiatru w żagle również w Polsce, zaczyna działać coraz aktywniej. Na razie protesty przypominają jednak marsze oburzonych i skupiają się na działaniach przeciwko Łukaszence niż na poparciu któregokolwiek z kandydatów. Na ostatnim proteście w Warszawie jeden z przemawiających opozycjonistów powtarzał, że czas zacząć się organizować, tworzyć grupy, bo dobrze zorganizowana mniejszość będzie skuteczniejsza niż niezorganizowana większość. Obecnie trudno powiedzieć, czy protestujących łączy cokolwiek poza niechęcią do obecnego prezydenta.

Czy Łukaszenka odejdzie?

Krótka odpowiedź na to pytanie brzmi: raczej nie. Ludzie są sfrustrowani, zmęczeni pandemią oraz nie najlepszą sytuacją gospodarczą, ale ruchy protestu są rozproszone. Równocześnie po stronie opozycji, podobnie jak w poprzednich wyborach, brakuje jednego, wspólnego kandydata. Stąd obawy części z nich, że Łukaszenka, zamiast ograniczać rejestrację kandydatów opozycyjnych, pozwoli na zarejestrowanie ich wszystkich. W efekcie głosy przeciwko urzędującemu prezydentowi rozproszą się pomiędzy nich.

Sytuacja mogłaby się zmienić, gdyby większość ludzi zdecydowała się poprzeć Wiktara Babarykę. Pomimo zatrzymania, jego sztab wciąż działa, komunikuje się ze zwolennikami i to właśnie masowe poparcie dla tego kandydata mogłoby być solą w oku Łukaszenki. Wówczas odrzucenie jego kandydatury czy sfałszowanie wyborów mogłoby wyprowadzić ludzi na ulice, a stąd prosta droga do powtórzenia scenariusza z 2010 roku. W krytycznym momencie, w obronie jego kandydatury mogłaby nawet zaangażować się Moskwa, o ile bankier rzeczywiście jest jej kandydatem, a nie przypadkowym białoruskim patriotą z kilkuset tysiącami euro budżetu na kampanię, oszczędzonymi przez lata pracy.

Niezależnie od wyniku wyborów 9 sierpnia wiadomo już, że Łukaszenka wyjdzie z nich osłabiony. Unia Europejska coraz wnikliwiej patrzy mu na ręce i grozi sankcjami. Społeczeństwo po raz kolejny , że nie obawia się wyjścia na ulice w obronie swoich przekonań, a na ulicach stają młodzi ludzie, dla których trudna sytuacja kraju w latach 90. jest już jedynie historią, przez co nie mają do Łukaszenki żadnego sentymentu. Jeżeli Łukaszenka utrzyma się u władzy, to jesienią czeka go najpewniej kolejne, śmiertelnie groźne starcie. Moskwa zapowiedziała już kolejne rozmowy na temat dalszego pogłębiania integracji między Rosją i Białorusią.