Jakub Bodziony: Co to jest neutralność klimatyczna?
Michał Hetmański: To stan, w którym suma wszystkich emisji gazów cieplarnianych jest równa temu, co może zneutralizować środowisko. Jeśli uda nam się go osiągnąć, to człowiek nie będzie przyczyniał się do globalnego ocieplenia.
Jak to zrobić?
Poprzez bardzo duże inwestycje w zielone technologie i wprowadzanie legislacji, które zwiększą ich opłacalność.
A konkretnie?
Cała polityka klimatyczna i energetyczna Unii Europejskiej od około 2014 roku zmierza bardzo dynamicznie w tym kierunku. Niedawno pojawił się program lub zestaw założeń Europejskiego Nowego Zielonego Ładu, który wyznacza rok 2050 jako datę graniczną dla neutralnie klimatycznej UE. Aby tak się stało, europejskie gospodarki wymagają kompleksowych zmian.
Nasz sektor górnictwa węgla kamiennego musi przejść strukturalną transformację, bo większość zakładów z Górnego Śląska jest nieopłacalna. | Michał Hetmański
Europejski kontekst to jedno, a gdzie znajduje się Polska?
Najłatwiej byłoby użyć tutaj mocnych słów, ale po prostu powiem, że Polska jest… na samym początku całej ścieżki. Nasz sektor elektroenergetyczny odpowiada za 40 procent emisji, znacznie więcej niż w innych krajach. My mamy problem ze zobowiązaniem się do redukcji emisji w tym sektorze, a co dopiero pozostałych jak na przykład w transporcie i przemyśle. Lubię taki termin ,,polonizacja prawa klimatycznego”, który funkcjonuje w unijnych kuluarach i dość dobrze obrazuje nasze podejście.
Co to znaczy?
Kiedy pojawiają się regulacje na poziomie unijnym, Polska dąży do ich rozłożenia na czynniki pierwsze, aż do momentu, w którym stracą one swój ogólny sens. Ich rozdrobnienie stwarzamy luki do ich obejścia. Ma to na celu ułatwienie dużym państwowym firmom omijanie regulacji dotyczących na przykład limitów emisyjności elektrowni. Dzięki temu zajmujemy niechlubną pozycję lidera w opóźnianiu wdrażania rozwiązań klimatycznych, zarówno na forum UE, jak i ONZ. Od ponad 20 lat polscy decydenci odmieniają przez wszystkie przypadki stwierdzenia o „monokulturze węglowej” i „specyfice polskiej sytuacji”. Tylko że każdy kraj ma indywidualne uwarunkowania. Są państwa biedniejsze od nas, które mają podobny wysiłek do wykonania co my.
Ale nie ma takiego państwa w Unii Europejskiej, które w 74 procentach pozyskuje swoją energię ze spalania węgla.
My mamy węgiel, a kraje skandynawskie ropę i gaz, a też wypracowują plan odejścia od paliw kopalnych. Ich na pewno stać, bo nadwyżki z czasów bogactwa i surowcowej hossy zainwestowali na globalnym rynku kapitałowym. Polska „oddawała” węgiel krajom bloku wschodniego, więc nie zawsze mieliśmy ku temu okazję. Ale to moim zdaniem znamienne, że w regionie konińskim gdzie w ciągu dekady może dojść do zapaści społeczno-gospodarczej, nikt tych zagrożeń nie przewidział. Zbudowano za to nowy 20-letni kościół, Bazylikę w Licheniu, siódmą najwyższą na świecie i ze złotym dachem.
Specyfiką krajów skandynawskich jest również to, że są bardzo bogate. Może są jakieś przykłady z naszego regionu?
Czechy są państwem, który też musi odejść od węgla, bo chociaż właściciele elektrowni i kopalni są powiązani z rządem, tokierują się rachunkiem ekonomicznym. Ich uzależnienie od węgla nie jest tak duże jak w Polsce, bo tamtejsze kopalnie były od dawna w prywatnych rękach lokalnych oligarchów. Nasz sektor górnictwa węgla kamiennego musi przejść strukturalną transformację, bo większość zakładów z Górnego Śląska jest nieopłacalna. Przy rosnących kosztach emisji CO2 i wydobycia węgla, nie powinniśmy w ten sektor inwestować publicznych pieniędzy. Rząd zdaje sobie z tego sprawę, ostatnio nawet padły kolejne deklaracje w tym temacie.
Wicepremier Jacek Sasin stwierdził w poniedziałek, że koniec energetyki węglowej nastąpi w Polsce do 2060 roku. Ale samo zamknięcie kopalń nie wystarczy, bo dalej będziemy produkować energię z węgla, tylko już w całości importowanego. Czy jest jakiś plan na transformację energetyczną i dekarbonizację w Polsce?
Istnieje taka wizja. Problem w tym, że jest ona niespójna, nierealistyczna i sami autorzy się do niej nie przyznają. Każdy boi się napisać strategię energetyczną, bo to wymagałoby ustalenia daty odejścia od węgla i szczegółowego wyznaczenia etapów tego procesu.
Raport Fundacji Instrat zakłada, że odejście od węgla w energetyce miałoby nastąpić już w 2030 roku. Zarzucił pan, że założenia rządowych dokumentów są nierealistyczne. To jak w takim razie nazwać wasz plan, skoro mamy tylko 10 lat na jego zrealizowanie?
W naszej analizie opisujemy to, jak globalne zobowiązania klimatyczne, w szczególności porozumienie paryskie, precyzuje datę odejścia od węgla w energetyce, czyli elektrowniach produkujących prąd do sieci. Przyjrzeliśmy się globalnym modelom klimatyczno-energetycznym na przykład z ostatniego raportu IPCC oraz Międzynarodowej Agencji Energii, które wyznaczają datę odejścia od węgla dla poszczególnych krajów, w tym Polski. Na podstawie transparentnych i dobrze udokumentowanych obliczeń, rekomendujemy decydentom, że rok 2030 jest datą odejścia od węgla spójną z porozumieniem paryskim.
To, co robi teraz rząd Zjednoczonej Prawicy, jest miejscami niespójne i można to określić jako „odchodzenie od węgla tylnymi drzwiami”. Nie mówi się o tym głośno, ale świadczą o tym podejmowane decyzje. | Michał Hetmański
I co należałoby zrobić?
Określić harmonogram wyłączania elektrowni i kopalni węglowych, bo to jest nadrzędny cel i oczekiwanie interesariuszy, w tym związków zawodowych. Lepsza strategia smutna niż nierealistyczna w momencie publikacji.
To jest już kwestia decyzji konkretnych ministerstw, czy zastąpimy spalanie węgla importem gazu, czy odnawialnymi źródłami energii. Ale oczekuję, że o miksie energetycznym w coraz większym stopniu będzie decydował rynek. Konkretni inwestorzy mówią, że widzą potencjał do zarobku na farmach fotowoltaicznych czy postawieniu wiatraków, które miałyby zastąpić energię pozyskiwaną z węgla. To oni, a nie pojedyncze spółki skarbu państwa decydują o nowych projektach inwestycyjnych.
To dobrze?
Jak najbardziej, rynek powinien decydować o inwestycjach w elektrownie, a wtedy państwo może się skupić na projektowaniu odpowiednich regulacji, budowie infrastruktury krytycznej (sieci przesyłowe, gazociągi). Rynek rządu w tej roli nie zastąpi.
Obecne tempo odchodzenia od węgla jest porównywalnie z tym, które mieliśmy za rządów Jerzego Buzka. Wtedy władze podjęły bardzo odważne decyzje dotyczące sektora górniczego, które cieszyły się poparciem większości społeczeństwa. Powinniśmy się wzorować na podobnych praktykach. To, co robi teraz rząd Zjednoczonej Prawicy, jest miejscami niespójne i można to określić jako „odchodzenie od węgla tylnymi drzwiami”. Nie mówi się o tym głośno, ale podejmowane są decyzje w konkretnym kierunku. Trzeba też przyznać, że to Platforma Obywatelska zbudowała nowe elektrownie węglowe na przykład w Opolu, Jaworznie i Kozienicach, a PiS na początku swoich rządów nieudolnie podążało tą ścieżką, czego symbolem jest nieudana inwestycja w Ostrołękę C, która pochłonęła ponad miliard złotych. W naszych analizach wskazywaliśmy, że gdyby zdecydowano się na dalszą budowę tej elektrowni, to stracilibyśmy nawet sześć razy tyle.
Słowa o restrukturyzacji i reformach kopalń zawsze wywołują zaniepokojenie górników. Jarosław Niemiec z kopalni Bogdanka podkreślał, że nie można dopuścić do tego, żeby transformacja energetyczna odbyła się w sposób, który w latach 90. forsował Leszek Balcerowicz, który był ministrem w rządzie Buzka.
Wydaje mi się, że premier Buzek jasno postawił na dialog ze stroną społeczną. Wciąż cieszy się dużą popularnością na Śląsku, o czym świadczą jego wyborcze wyniki. Balcerowicz ignorował całe grupy pracowników, co dzisiaj słusznie wypomina mu wiele krytyków. Obecnie nasza sytuacja jest też zupełnie inna, mamy wyższe standardy, a członkostwo w Unii Europejskiej daje nam możliwość skorzystania ze środków przeznaczonych na sprawiedliwą transformację energetyczną, która uwzględnia potrzeby społeczne i te związane ze zmianą na rynku pracy.
Co w takim razie należałoby zrobić ze Śląskiem i Lubelszczyzną?
Pomiędzy dzisiejszą sytuacją w Polsce a Wielką Brytanią lat 80. istnieje jakaś paralela. Wtedy to konserwatywny rząd Margaret Thatcher postanowił o odejściu od węgla – oczywiście przesłanki wtedy były ekonomiczne, a standardy „negocjacji” z górnikami były fatalne (zginęło 6 z nich, a wielu zostało rannych). To mogłoby stanowić jakąś inspirację dla obecnego rządu, z zastrzeżeniem, że trzeba postawić na poszanowanie praw socjalnych. Również w Niemczech centroprawicowy rząd CDU stawia na odejście od węgla z dużym poszanowaniem praw pracowniczych, jednocześnie ulegając lobby koncernów węglowych, którym przekazuje ogromne środki na rekompensaty za zamknięcie kopalń. Z drugiej strony, rząd Partii Pracy w Wielkiej Brytanii zawsze opóźniał takie plany, podobnie jak lewica z niemieckiej SPD. Nie są to porównania jeden do jednego, ale o jakimś trendzie świadczą.
Wydaje się jednak, że koszty tej transformacji dalece przekraczają nasze możliwości, nawet ze wsparciem z Unii. W raporcie firmy doradczej McKinsey możemy przeczytać, że same koszty inwestycji w modernizację infrastruktury energetycznej oraz związane z większym zapotrzebowaniem na prąd wyniosą ponad bilion euro.
To nie do końca prawda. Opiszę to obrazowym językiem. Proszę sobie wyobrazić, że rok temu kupił pan dwuletnie używane auto za 40 tysięcy złotych. Jak było nowe, to było warte 60 tysięcy złotych. Po tym roku pańskiego użytkowania jest warte już 30 tysięcy. Miał pan wypadek i szczęśliwie nic się panu nie stało, ale auto idzie do kasacji. Ile będzie pan żądał od ubezpieczyciela za to auto?
Na pewno więcej niż połowę wartości.
[śmiech] Wypadałoby się wytargować z ubezpieczycielem na 30–40 tysięcy złotych. A jak by pan wyglądał z żądaniem 60 tysięcy złotych? Śmiesznie. Mniej więcej takich rekompensat domaga się Polska. A przecież mówimy o kosztach, które i tak trzeba ponieść. W dużej części na skutek własnych błędów zaczęliśmy bardzo późno inwestować – głównie monopolizując energetykę i wyganiając z kraju zagranicznych inwestorów. Nasza infrastruktura elektroenergetyczna jest przestarzała i już teraz wymaga wymiany, tak aby była dostosowana do alternatywnych wobec węgla źródeł energii.
Ale nawet gdy zostawimy wątek rządowego dualizmu w sprawie odejścia od węgla, to mam wrażenie, że stosujemy błędne podejście. Raczej narzekamy, że cała ta transformacja będzie bardzo droga, a mamy na nią mało pieniędzy. Twierdzimy, że jeżeli nie dostaniemy przysłowiowego gazyliona złotych więcej na nierealne projekty spod znaku czystych technologii węglowych, to do żadnej neutralności klimatycznej się nie zobowiążemy. Tymczasem, powinniśmy przyznać, że koszty są bardzo wysokie, wyliczyło je pięć niezależnych ośrodków badawczych z kraju i zagranicy, ale jesteśmy gotowi na odejście od węgla i neutralność klimatyczną, na którą potrzebujemy określonej realnej sumy pieniędzy na konkretne projekty.
Część polityków argumentuje, że gdyby nie polityka europejska, to moglibyśmy odłożyć ten temat i skupić się na czymś bardziej palącym. Czy rzeczywiście tak jest?
Nie wiem, czy są bardziej palące problemy niż zmiany klimatyczne, szczególnie kiedy tak dużo osób pracuje w polskim sektorze węglowym. To ostatni dzwonek na ratowanie polskiej energetyki oraz jej pracowników i zamknięcie kopalń. Bo podstawowa uczciwość nakazuje mówić właśnie o harmonogramie zamknięcia kopalń i elektrowni, a nie ich ratowaniu.
Inwestycje w atom są niezwykle czaso- i kosztochłonne, z wielu powodów nie będziemy też mogli liczyć na finansowanie tych programów ze środków unijnych. | Michał Hetmański
Strona związkowa mówi, że od dwóch lat oczekuje jasnego planu od rządu. Oni zdają sobie sprawę z tego, że wydobycie węgla staje się coraz bardziej kosztowne i mniej opłacalne. Nie boją się Grety Thunberg, tylko braku planu ze strony rządu.
Bo to prawda, że od dwóch lat nic się nie dzieje. Wdrażane projekty, takie jak „Mój Prąd” czy „Czyste Powietrze” to dobry wstęp, ale funkcjonują na zbyt małą skalę. Myślę, że należy się spodziewać tego, że rząd będzie wyhamowywał deklaracje o odejściu od węgla, ale to samorządy będą same aplikowały o środki unijne na transformację, więc po raz kolejny na tej linii powstanie konflikt.
Takie autonomiczne działanie regionów, niezależnie do rządu centralnego, może zakończyć się sukcesem?
Jak najbardziej, widać sukcesy takich inicjatyw za granicą. Dobrym przykładem jest Pittsburgh w Stanach Zjednoczonych, kiedyś potęga przemysłu stalowego. Kiedy Donald Trump zdecydował, że kraj wycofa się z ustaleń porozumienia paryskiego, mówił, że „został wybrany, aby reprezentować interesy mieszkańców Pittsburgha, a nie Paryża”. Tymczasem, władze regionu sprzeciwiły się prezydentowi i ogłosiły, że będą nadal wywiązywać się z zobowiązań klimatycznych, wbrew słowom prezydenta. Stąd hasło „Od Pittsburgha do Paryża”, które oznaczało, że mimo braku zgody na poziomie krajowym, Pensylwania podpisuje się pod porozumieniem paryskim. Miasto przyjęło własną deklarację klimatyczną i stało się miejscem spotkań amerykańskich samorządowców, którzy deklarują cel neutralności klimatycznej.
W dyskusjach o przyszłości polskiego miksu energetycznego często pojawia się atom. Może to energia jądrowa powinna być głównym celem inwestycji?
Inwestycje w atom są niezwykle czaso- i kosztochłonne, z wielu powodów nie będziemy też mogli liczyć na finansowanie tych programów ze środków unijnych. Problem wyłączenia elektrowni węglowych jest na tyle zajmujący, że nie powinniśmy polegać jedynie na mglistej zapowiedzi budowy elektrowni jądrowej. Należy skoncentrować się na najpierw modernizacji polskiego ciepłownictwa, co może pomóc w wyłączaniu najbardziej emisyjnych bloków węglowych. Oprócz tego inwestycje w małe instalacje OZE, w szczególności połączone z magazynami pozwolą uniknąć nie tylko blackoutów, ale i przeciwdziałać ubóstwu energetycznemu. Polską specjalizacją mają stać się morskie farmy wiatrowe, ale tutaj wciąż brakuje nakładów na badania i rozwój, którzy zapewniają liderzy branży z Londynu i Kopenhagi.
OZE też są drogimi i do tego niestabilnymi źródłami energii. W wyniku inwestycji w zielone źródła energii, w Niemczech wzrosły rachunki dla obiorców końcowych.
W ostatnim czasie OZE radykalnie potaniał i dziś w Polsce są tańsze niż „nowy i czystszy” węgiel. Coraz lepiej rozwinięte i dostępne są technologie związane z magazynami energii, które zmniejszają niestabilność OZE. Dzięki nim energia nadwyżkowa, produkowana w okresach intensywnego wiatru czy sporego nasłonecznienia, mogłaby być przechowywana i wykorzystywana w momentach, kiedy do tej produkcji nie dochodzi. To działanie możliwe zarówno w skali makro, jak i mikro, na poziomie wielkich farm wiatrowych i farm fotowoltaicznych o mocy gigawatów, ale też w domowych instalacji montowanych w garażach. Potencjał jest duży, trzeba tylko chcieć i wynegocjować środki z Unią.