Dekarbonizacja i neutralność klimatyczna Polski nie jest nowym postulatem. Jednak jeszcze nigdy dyskusja na ten temat nie była tak szeroka, a przyjęcie wiążących celów dekarbonizacji tak realne. Jednocześnie wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi, a ze strony rządu brak jednoznacznej deklaracji co do tego, kiedy i czy w ogóle Polska gospodarka i społeczeństwo mogą stać się neutralne dla klimatu.

Z punktu widzenia liberalizmu rozumianego inaczej niż wolnorynkowy dogmatyzm i wynikający z niego „niedasieizm” jest to problem jednocześnie niezwykle prosty (jeśli idzie o sam cel) i nadzwyczaj złożony (gdy chodzi o wszystko pozostałe).

Klimat stawia politykę na głowie

Wraz z postępem zmian klimatycznych, których trudno już nie dostrzegać, kwestia ochrony klimatu staje się coraz bardziej paląca – wymaga jednoznacznych deklaracji i widocznych działań ze strony rządów, samorządów i w zasadzie każdego z nas. Przesunięcie problemu ochrony przyrody do centrum polityki będzie miało dalekosiężne skutki dla tego, jak w ogóle rozumiemy politykę w XXI wieku.

Na jeden element polityki klimatycznej musimy zwrócić szczególną uwagę. Eliminacja emisji gazów cieplarnianych, a także wyłapywanie dwutlenku węgla z atmosfery, jest koniecznością, co zgodnie podkreślają naukowcy wielu dyscyplin. Tylko to może pozwolić nam uniknąć katastrofy i zachować nadzieję na świat znośny do mieszkania dla większej części ludzkości.

Ilustracja: Max Skorwider

Tym samym napotykamy zupełnie niezwykłą dla polityki sytuację. Standardowy sposób robienia polityki w krajach demokratycznych to ucieranie sprzecznych interesów do momentu, w którym pojawi się jakiś kompromis. To oznacza, że wynik jest sprawą całkowicie otwartą. Jednak polityka klimatyczna stawia ten proces na głowie. Tym razem cel w postaci neutralności klimatycznej jest znany, dobrze zdefiniowany i wyjęty poza nawias politycznego sporu. Wynik jest poza obszarem negocjacji – może być tylko jeden. Polityka ma zatem za zadanie wypracowanie ścieżki, którą dojdziemy do celu.

Dlatego właśnie problem jest jednocześnie niezwykle prosty – bo cel jest z góry dany – i nadzwyczaj skomplikowany. Zamiast określać cele do osiągnięcia, polityka musi wziąć na siebie bardzo trudne i złożone decyzje, a istniejące instytucje polityczne nie radzą sobie dobrze z taką formą rządzenia. W scenariuszu pesymistycznym może się zdarzyć, że owe nieuniknione przemiany polityki w XXI wieku nie doprowadzą do uniknięcia klimatycznej katastrofy, mogą za to jednocześnie doprowadzić do podważenia fundamentów porządku politycznego budowanego po II wojnie światowej. Skoro polityka została postawiona na głowie, wiele sił politycznych będzie chciało ją przewrócić i potraktować wszystkie procesy polityczne jak dotąd, a więc podważać sam cel neutralności klimatycznej – nawet jeśli jest to absolutnie irracjonalne i w dłuższej perspektywie niemożliwe.

Wraz z postępem zmian klimatycznych, których trudno już nie dostrzegać, kwestia ochrony klimatu staje się coraz bardziej paląca – wymaga jednoznacznych deklaracji i widocznych działań ze strony rządów, samorządów i w zasadzie każdego z nas. | Kacper Szulecki

Którędy do neutralności, czyli pytanie o narzędzia

Ponieważ cel dekarbonizacji jest z pozoru czysto techniczny, pierwsze pytania, które się nasuwają to: jak, do kiedy i za ile? Dyskusja wokół ścieżki prowadzącej do dekarbonizacji rozkręca się w Polsce powoli, a najbardziej widoczny jest w niej brak spójnej dalekosiężnej wizji i małe zaangażowanie szerszych grup w jej wypracowywanie. Przykładem zapętlenia naszej publicznej debaty jest spór o to, czym zastąpić węgiel w miksie energetycznym. Od kilku lat widać rysującą się tu linię ostrego podziału. Na tych, którzy widzą główne narzędzie dekarbonizacji w odnawialnych źródłach energii (OZE) i tych, którzy widzą je w energetyce jądrowej (atomie).

Tak naprawdę ten podział jest fałszywy i wynika z płytkości samej debaty. W rzeczywistości pytanie brzmi „czy same OZE wystarczą do dekarbonizacji całej gospodarki, czy potrzebujemy też innych źródeł”? Ostatecznej odpowiedzi jeszcze długo nie poznamy, bo energetyka to domena praktyki, a nie naukowej teorii – nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków technologicznych wyborów, politycznych zmian i trendów ekonomicznych nawet na pięć lat w przód, a transformacja energetyczna to pole codziennych eksperymentów.

Znamienne dla tego sporu jest jego słabe umocowanie w aktualnych danych i niemal całkowity brak solidnych modeli rozwoju energetyki nawet w niedługiej przyszłości. Do tego dochodzi ignorowanie społeczno-ekonomicznego i politycznego kontekstu, w którym działa sektor energetyczny. Zwolennicy energetyki jądrowej jak ognia unikają kalkulacji kosztów elektrowni i możliwych cen energii według różnych scenariuszy jej finansowania. Zapaleni aktywiści oraz kolejne rządy – deklarujące poparcie dla polskiego atomu – wciąż nie odpowiedziały na pytanie, dlaczego w ogóle atom ma być Polsce potrzebny i w jakim wymiarze, na co ostatnio zwracali uwagę uczestnicy debaty na ten temat, którzy pytali o zasadność rozwoju energetyki jądrowej w Polsce.

Z drugiej strony, eksperci oraz instytucje wspierające rozwój OZE i zakładające, że te źródła wystarczą do całkowitej dekarbonizacji, też rzadko wychodzą poza bardzo krótkoterminowe wizje. Wciąż nie wiemy na przykład, jak bardzo niedoinwestowana jest polska sieć elektroenergetyczna i jakie nakłady są potrzebne, żeby uwolnić potencjał OZE, unikając przy tym problemu niestabilności dostaw energii.

Brakuje wiedzy, bo brakuje zarówno ekspertów, jak i funduszy oraz możliwości prowadzenia tego typu badań – o czym ostatnio przypomniał zainicjowany przez Fundację Instrat apel o otwarty dostęp do danych z sektora energetycznego. Rządowe strategie energetyczne są wiecznie w planach, a kiedy od czasu do czasu się pojawiają, to nie wiadomo, w jaki właściwie sposób powstały.

Jak na razie hasło sprawiedliwej transformacji funkcjonuje przede wszystkim jako uzasadnienie opieszałości polskiej dekarbonizacji albo obietnica wyciągnięcia kolejnych miliardów z unijnego budżetu. Tak nie musi być.| Kacper Szulecki

Biorąc to wszystko pod uwagę, nic dziwnego, że transformacja energetyczna w Polsce przebiega powoli i po omacku. W dodatku wielu przedstawicieli rządu udaje, a sporo ekspertów pozarządowych zdaje się nie dostrzegać tego, że wybór ścieżki prowadzącej do dekarbonizacji to nie tylko wybór technologii, ale też decyzja wpływająca choćby na rozwój poszczególnych regionów, umacnianie jednych grup interesu kosztem innych, a wreszcie tworzenie takiego, a nie innego modelu władzy w sektorze energetycznym.

Sprawiedliwa transformacja, czyli nigdy więcej Wałbrzycha

Poza technicznymi kwestiami, czyli pytaniami o to, „jakie technologie pozwolą nam najszybciej i najefektywniej osiągnąć cel?”, najtrudniejsze pytania dotyczą ekonomii politycznej – czyli tego, jak podzielimy się kosztami i zyskami nieuniknionej transformacji.

Zaprezentowane przez Komisję Europejską w grudniu zeszłego roku zarysy Europejskiego Zielonego Ładu i wcześniejsza deklaracja ze Szczytu Klimatycznego w Katowicach kładą wyraźny nacisk na „sprawiedliwą transformację”, czyli po prostu na ekonomię polityczną dekarbonizacji – kwestię kosztów i zmian, z którymi pewne regiony, branże i grupy społeczne będą musiały zmierzyć się bardziej niż inne. Dla Polski to sprawa absolutnie priorytetowa, bo wisi nad nami nie tylko groźba górniczych strajków, ale przede wszystkim widmo wałbrzyskich „biedaszybów”, czyli bolesna lekcja dzikiej dekarbonizacji Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego w latach 90.

Czy same OZE wystarczą do dekarbonizacji całej gospodarki, czy potrzebujemy też innych źródeł? Ostatecznej odpowiedzi jeszcze długo nie poznamy, bo energetyka to domena praktyki, a nie naukowej teorii.| Kacper Szulecki

Jak na razie hasło sprawiedliwej transformacji funkcjonuje przede wszystkim jako uzasadnienie opieszałości polskiej dekarbonizacji albo obietnica wyciągnięcia kolejnych miliardów z unijnego budżetu. Jednak może mieć ono także inny, pozytywny wpływ na dyskusje o neutralności klimatycznej. Pozwala ono zmienić myślenie na temat tego „technicznego” zagadnienia i przypomina decydentom, że dekarbonizacji nie da się przeprowadzić, ignorując koszty społeczne i wbrew kluczowym grupom „interesariuszy”.

Dlatego upolitycznienie dyskusji o tym, jak osiągnąć neutralność klimatyczną Polski, jest tak ważne. Nie możemy popełnić błędu elit transformacyjnych i zrobić z tej gigantycznej zmiany zadania dla technokratów. Po pierwsze, to się na pewno nie uda, a po drugie – po drodze rozpali gigantyczne konflikty społeczne. Każdy z nich będzie punktem zaczepienia dla sił politycznych kwestionujących sens dekarbonizacji w ogóle.

Nie wolno nam zakładać, że jeśli nawet neutralność klimatyczna jest jedynym racjonalnym celem, to prawda ta wystarczy za polityczne uzasadnienie zmian. W rozmowie z Tomaszem Sawczukiem na stronach „Kultury Liberalnej” filozof Stanley Fish niedawno przestrzegał przed zakładaniem, że prawda wystarczy za argument – kiedy liberałowie dążą do prawdy, populistyczna prawica chce po prostu wygrać. Może robić to w taki sposób, jak według Bruno Latoura robi Donald Trump, czyli udając, że żyje na innej planecie niż reszta ludzkości, a w związku z tym obowiązują ją inne zasady. Tyle że zanim wrócą na Ziemię, może się okazać, że nie ma już za bardzo do czego wracać.

 

Tekst dofinansowany  z dotacji Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej w ramach linii projektowej „Deutsch-Polnische Bürgerenergie fürs Klima” finansowanej ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.