Austriacka reżyserka kazała czekać na swój anglojęzyczny debiut aż pięć lat. Artystka pod koniec lat 90. zrealizowała dwa krótkie metraże – „Florę” [1995] i „Inter-View” [1999]. Jej pełnometrażowy debiut, „Lovely Rita” [2001] został zaprezentowany w sekcji Un Certain Regard w Cannes, a hipnotyczny „Hotel” [2004], mariaż kina gatunkowego i arthouse’u, dawał nadzieję na narodziny wyrazistego kobiecego głosu w kinematografii austriackiej.

Później Hausner poświęcała się głównie produkcji filmowej, by w 2009 roku powrócić z „Lourdes” , błyskotliwą satyrą, rozgrywającą się w tytułowym sanktuarium. Artystyczną klasę potwierdziła melodramatem kostiumowym „Szalona miłość” z 2014.

„Kwiat szczęścia” trafia do polskich kinach ponad rok po canneńskiej premierze, niemniej jednak film zaskakująco dobrze wstrzelił się w obecny czas, korespondując z naszymi, pandemicznymi lękami i rosnącą niepewnością.

Materiały dystrybutora Against Gravity

Kwiaty i ludzie

Akcja filmu rozgrywa się w ośrodku badawczym, w którym grupa naukowców próbuje wyhodować nowe gatunki roślin. Tam poznajemy bohaterkę, rudowłosą Alice (Emily Beecham), odpowiedzialną za stworzenie tytułowego kwiatu, mającego zapewniać ludziom szczęście. Poza wypełnianiem zawodowych obowiązków, kobieta samotnie wychowuje ukochanego syna Joego (Kit Connor). Nie reaguje na zaloty nieśmiałego Chrisa (Ben Whishaw), ponieważ jej mikroświat rozciąga się między dwoma obiektami zainteresowania: dzieckiem i rośliną, nazwaną na cześć chłopca „Little Joe”. Szybko okaże się, że sztucznie wyhodowany kwiat nie przyniesie spodziewanych efektów, lecz zbuntuje się przeciw człowiekowi, burząc porządek filmowej rzeczywistości.

W „Kwiecie szczęścia” bez trudu dostrzeżemy stylistyczne obsesje oraz inscenizacyjny kunszt, z którego słynie Hausner. Już otwierające film ujęcia z lotu ptaka, przy akompaniamencie przeszywającego dźwięku i nastrojowej muzyki, wprowadzają nas w rodzaj transu. Predylekcję do budowania napięcia i atmosfery rodem z kina grozy reżyserka zaprezentowała już w „Hotelu”. Z najmniejszych detali i gestów potrafi uczynić część misternej układanki, która ma wzbudzić w widzu przeczucie najgorszego i zmusić do bacznej obserwacji postaci oraz otaczającej je rzeczywistości. Hausner lubuje się przy tym w wyrafinowanych, symetrycznych kompozycjach zdjęć. Wraz ze stałym operatorem, Martinem Geschlachtem, starannie wybiera klucz wizualny dzieła, aby nadać ekranowej rzeczywistości niepodrabialny, acz spójny wygląd. Bardzo dba o scenografię i stylowy design filmowanych lokacji, z niebywałą maestrią wykorzystując przestrzeń i rekwizyty – z jednej strony jako dopełnienie warstwy estetycznej, a z drugiej narzędzie do opisu sytuacji bohaterów oraz ich stanów psychicznych. Idealnie więc odnalazła się w nowoczesnych, sterylnych pomieszczeniach, na czele z laboratorium.

Za poprzednika tych scenerii można uznać choćby tytułowy „Hotel”, osobliwy pensjonat na odludziu, gdzie młoda recepcjonistka mierzyła się z poczuciem izolacji i narastającej presji ze strony przełożonych. Podobną funkcję pełniły pałacowe wnętrza w „Szalonej miłości” – choć zaprojektowane ze smakiem, pozbawione życia i tłamszące uczucia bohaterów. Ośrodek badań naukowych jawi się z początku jako miejsce uporządkowane i dobrze zarządzane, ale stopniowo dostrzegamy jego przesadną sztuczność i klaustrofobiczny wymiar. Chodzi tyleż o architekturę, co specyficzne relacje między pracownikami, mechaniczność zachowań czy przymus ciągłej kontroli. Metafora laboratorium jako pułapki, a nie przestrzeni naukowej wolności, najpełniej wybrzmiewa w świetnej scenie nagłego zatrzaśnięcia tam Belli (Kerry Fox).

Materiały dystrybutora Against Gravity

Stwórca kontra dzieło

Rozwiązania inscenizacyjne podpowiadają, że mamy do czynienia z dziełem bliskim konwencji kina grozy. Można nawet pokusić się o wpisanie „Kwiatu szczęścia” w ramy posthorroru, reprezentowanego między innymi przez Ariego Astera czy Roberta Eggersa. Ten współczesny podgatunek wyróżnia redefiniowanie klasycznych formuł kina grozy, samoświadomość i rezygnacja z tanich chwytów jak jump scare na rzecz misternie konstruowanego napięcia. Hausner jednak, bardziej od eksperymentów formalnych i dialogu z tradycją filmową, interesuje uniwersalna opowieść o związku stwórcy z dziełem oraz przenikaniu się nauki i natury. Oba tematy, głęboko zakorzenione w kulturze, nie znajdują tu niestety satysfakcjonującego rozwinięcia.

W centrum konfliktów znajduje się oczywiście Alice i wyhodowany przezeń kwiat. Bohaterka reprezentuje naukowców przekonanych o możliwości bezkarnej ingerencji człowieka w świat natury – wierzy, że jest w stanie w pełni kontrolować ożywioną materię, przez co nie reaguje na niepokojące sygnały i niepozorne zmiany w swoim otoczeniu. Film wpisuje się w aktualną dyskusję na temat eksperymentów genetycznych, rozpiętą gdzieś między obawami o ich nieprzewidziane konsekwencje i entuzjazmem opartym na potrzebie kreowania lepszej wersji świata. Alice stoi po drugiej stronie tego nierozstrzygalnego sporu, mimo szeregu wątpliwości wysuwanych przez współpracowników.

Rozpoznanie zagrożenia nadejdzie zbyt późno, czego efektem stanie się odwrócenie hierarchii: dzieło zacznie przejmować kontrolę nad tymi, którzy powołali je do istnienia. Ten złowieszczy motyw doskonale znamy z kina science-fiction czy legendarnego „Frankensteina” Mary Shelley. Hausner nie udaje się jednak ożywić starego tropu kulturowego i umiejętnie go przetworzyć, a przecież nie tak dawno z powodzeniem zrobił to Alex Garland w „Ex Machinie” [2014]. W przeciwieństwie do brytyjskiego twórcy, reżyserka zbliża się do uproszczonej krytyki „zabawy w boga”, która zakłada, że zawsze musi się ona źle skończyć, i, o ironio, obrócić przeciw człowiekowi. We współczesnej rzeczywistości, gdy na masową skalę dokonuje się kontrowersyjnych badań, drastycznie przekształcających ekosystem, takie moralizowanie ociera się o zbędny dydaktyzm.

W filmie Alice przypuszcza, że kwiat przenosi do organizmu wirusy, a szkód, jakie obce ciała wywołują, nie da się określić […]. Z odczuciami bohaterki, która nie może zaobserwować drobnych zmian w swoim otoczeniu i ustrzec się przed najgorszym, utożsamia się dziś wielu z nas. | Wojciech Tutaj

Strach przed irracjonalnym

Hausner zdecydowanie lepiej radzi sobie z obrazowaniem delikatnych pęknięć, które naruszają ład ekranowej rzeczywistości. Te mikrozmiany, powodowane przez zmodyfikowaną roślinę, prowokują Alice do zakwestionowania dotychczasowego stanu rzeczy. Kwiat wywołuje bowiem w zachowaniu zarażonych ludzi ledwie zauważalną transformację, utrudniającą rozróżnienie sztucznych i naturalnych odruchów. Bohaterka, obdarzona analitycznym spojrzeniem, nie potrafi dostatecznie szybko dostrzec tej przemiany, a może po prostu nie chce uwierzyć w klęskę rewolucyjnego projektu?

Reżyserka portretuje protagonistkę jako osobę pedantyczną i pozbawioną witalności. Alice nie okazuje zbyt wielu emocji, a jej działanie jest wręcz mechaniczne. Konieczność wyjścia poza ustalone reguły uruchamia w życiu  kobiety dopiero walka o odzyskanie dawnej relacji z synem, odmienionym pod wpływem kontaktu z rośliną.  Z flegmatycznej, ułożonej postaci wydostaną się tłumione emocje i pokłady energii.  W oczach zainfekowanych osób  Alice zacznie być wręcz postrzegana nie jako jednostka dopasowana, lecz nienormatywna.

Tym samym nastąpi odwrócenie ról – bohaterka chwilowo zastąpi Bellę, starszą badaczkę, którą, z powodu niestabilności psychicznej, naukowcy traktują jako odmieńca.

Kontrast między postaciami znakomicie wygrywają aktorki, Emily Beecham i Kerry Fox. Pierwsza z nic , nagrodzona Złotą Palmą w Cannes, korzysta z minimalistycznych środków, by zaznaczyć przejście Alice od stanu równowagi po stadium zagubienia i strachu. Z kolei Fox (znana z „Anioła przy moim stole” i „Intymności”) mistrzowsko wciela się w osobę, której otoczenie przypisuje cechy szalonej. Bella jako pierwsza przeczuwa zbliżające się zagrożenie. Wbrew pozorom, właśnie ona wydaje się najbardziej autentyczna i ludzka w świecie naukowym, głuchym na to, co pozarozumowe i niewytłumaczalne. Lekceważące podejście współpracowników, w tym Alice, nie pozwala w porę rozpoznać ostrzeżenia w histerycznych monologach badaczki.

Materiały dystrybutora Against Gravity

Zwierciadło rzeczywistości

Historia kina zna przypadki filmów, które nie trafiły w swój czas, ale zostały docenione dopiero po latach. Tak było z „Epidemią strachu” [2011], która w ostatnich miesiącach przeżywała renesans popularności. Kto wie, czy podobna sytuacja nie spotka „Kwiatu szczęścia”. Dzieło Hausner podzieliło krytyków na zeszłorocznym festiwalu w Cannes, nikt nie mógł jednak przewidzieć nadejścia pandemii.

Film rymuje się z teraźniejszością na kilku poziomach – chociażby przez to, że został nakręcony niemal w całości w zamkniętych przestrzeniach, w których obowiązują przepisy sanitarne. Po wejściu do laboratorium, naukowcy zakładają maseczki, będące nieodłączną częścią naszej codzienności, ale w toku rozwoju akcji stają się one wygodną zasłoną dla emocjonalnego zmieszania. Między postaciami toczy się więc gra spojrzeń i rodzi się nastrój podejrzliwości, który zapewne już znamy z autopsji.

Najważniejszy łącznik stanowi jednak poczucie zagrożenia i obcości w kontakcie z najbliższymi osobami. W filmie Alice przypuszcza, że kwiat przenosi do organizmu wirusy, a szkód, jakie obce ciała wywołują, nie da się określić. Zaczyna jej więc towarzyszyć rodzaj chorobliwej niepewności, czy ktoś, kogo dobrze zna, nie został zainfekowany. Z odczuciami bohaterki, która nie może zaobserwować drobnych zmian w swoim otoczeniu i ustrzec się przed najgorszym, utożsamia się dziś wielu z nas.