Édouard Louis na Frankfurckich Targach Książki, 2017. Fot. Heike Huslage-Koch. Źródło: Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)]

Kiedy w 1987 roku Jean-Luc Godard odbierał Cezara za całokształt twórczości i dziękował „profesjonalistom filmowej profesji”, wspomniał też żartobliwie o niewidzialnych, którym zawdzięcza swój sukces, czyli o sekretarkach, sprzątaczkach czy ekipie technicznej. Mieszczańska i intelektualna elita zareagowała śmiechem i wesołością.

Ta historia, opowiadana kiedyś przez Édouarda Louisa, przypomniała mi się na październikowej premierze „Końca z Eddym” w reżyserii Anny Smolar w warszawskim Teatrze Studio, kiedy do ukłonów wyszli nie tylko aktorzy i reżyserka, ale też osoby, które pracowały nad spektaklem, choć były niewidoczne w czasie jego trwania. Louis by się z tego ucieszył, bo to właśnie „uwidocznienie niewidocznych” jest głównym zadaniem, jakie stawia sobie jako pisarz. Swoją literaturę uważa za konfrontacyjną. A konfrontować chciałby francuską burżuazję z klasą ludową, z której sam pochodzi.

Skandalista Édouard Louis

Jego głośny debiut „En finir avec Eddy Bellgueule” z 2014 roku [wyd. pol. „Koniec z Eddym”, Pauza, Warszawa 2019], w którym opisał dzieciństwo homoseksualnego chłopca z biednej robotniczej rodziny z północy Francji, stał się wielkim sukcesem i jednocześnie skandalem. Jeśli ktoś pokazywał w ostatnich latach tę gorszą i biedniejszą Francję i jej mieszkańców, to robił to raczej jak Dany Boon w filmie „Jeszcze dalej niż północ”. W tej sympatycznej komedii są oni ludźmi mówiącymi dziwnym dialektem, może i trochę nieokrzesanymi, ale nad wyraz ciepłymi i z sercem na dłoni. W konsekwencji otrzymujemy ładną i zabawną opowieść o „Ch’tis”, bo tak się we Francji popularnie mówi o krajanach z ubogiej północy.

Louis natomiast pokazał w swojej książce biedę, przemoc, klasowy determinizm i wszechobecny w tym środowisku wzorzec mężczyzny – twardego macho. Napisał o sobie, swoim doświadczeniu, nie chowając się za bohaterem literackim i nie używając całej maszynerii literackich środków zamazujących realia. W ten sposób stał się odszczepieńcem. Złamał rodzinne tabu, ujawnił homofobię środowiska, w którym wyrósł, pokazał, jak naprawdę żyją i myślą ludzie w klasie społecznej, której na co dzień nie ogląda się w mediach. Zbulwersował wszystkich. I bogatszą Francję, która zapomniała o istnieniu sporej części swojego społeczeństwa, i swoje środowisko, które wstydzi się własnej biedy.

Tylko czemu wstydzą się ci, którzy tej biedy doznają, a nie ci, którzy są za nią odpowiedzialni? – pyta Louis. I to do tych drugich kieruje swoje książki.

Dziś, po wydaniu dwóch kolejnych książek – „Historii przemocy” z 2016 roku [wyd. pol. Pauza, 2018] i „Qui a tué mon père” [Kto zabił mojego ojca] z 2018 roku – Louisa nazywa się pisarzem (a nawet socjologiem i filozofem) przemocy. Słusznie, Louis bowiem wciąż analizuje i rozwija w kolejnych książkach myśl Pierre’a Bourdieu, że ramą stosunków społecznych jest przemoc. Przyznaje to zresztą w publicznie, gdy mówi o swojej twórczości. Wypowiedzieć przemoc – to cel, jaki sobie postawił. Choć – jak opowiadał na spotkaniu autorskim w Warszawie – wydając pierwszą książkę, nie miał jeszcze świadomości, jak wielki potencjał społeczny i polityczny będzie miała autobiograficzność jego pisarstwa. Widać to bardzo dobrze w jego drugiej powieści, w której opisał własne doświadczenie gwałtu doznanego od poznanego przygodnie młodego mężczyzny, z którym spędził kilka najgorszych w swoim życiu godzin, choć miała to być przyjemna przygoda erotyczna.

To wypowiadanie przemocy w książkach Louisa nie dokonuje się jednak poprzez estetyzację klas ludowych jak u Geneta ani poprzez idealizację czy mitologizację jak u Pasoliniego. Louisowi chodzi o pokazanie, że winę za przemoc, obecną w relacjach pomiędzy członkami klas nieuprzywilejowanych, ponosi państwo i jego struktury, bo to one są jej generatorem i egzekutorem. Jesteśmy zatem nie tylko ofiarami przemocy, której doznajemy, ale również ofiarami przemocy, którą zadajemy. Literatura, według Louisa, ma być przestrzenią ujawniania tej prawdy.

Eddy i Édouard, czyli być pomiędzy

Książki Louisa przetłumaczono już na wiele języków, coraz częściej wystawia się je w teatrach. Pisarz bywa gościem spotkań literackich na obu półkulach, wszędzie opowiada o swoich książkach i swoim życiu, o ucieczce z rodzinnych stron, o edukacji i zmianie nazwiska, słowem – o drodze, jaką odbył od zastraszanego „zniewieściałego” chłopca do otwarcie mówiącego o swoim homoseksualizmie, wolnego pisarza i intelektualisty o zdecydowanie lewicowych poglądach. Dwudziestoośmioletni Louis jest dziś rozpoznawalny w środowisku intelektualnej francuskiej lewicy, w której jego przyjaciółmi są m.in. Didier Eribon czy Geoffroy de Lagasnerie.

I właśnie tę opowiedzianą tu pokrótce historię „przypadku” Louisa roztrząsa i analizuje w swoim spektaklu Anna Smolar. Oczywiście nie odtwarza opisanego w książce życia Eddy’ego Bellegueule’a (to pierwotne imię i nazwisko pisarza). Pyta raczej, jak opowiedzieć w teatrze o kimś, kto stał się Édouardem Louisem i kto dokonał klasowego transferu i stał się kimś innym. Czy można naprawdę zerwać ze swoim środowiskiem, klasą społeczną, rodziną? Czy nie jest to zdrada, a co najmniej nielojalność wobec samego siebie, w dodatku opisanego już i uwiecznionego w powieści? Jakie są skutki tego gestu dla siebie i dla innych? Idzie tu zarówno o status „zdrajcy klasowego”, o którym pisze Didier Eribon w „Powrocie do Reims”, ale przede wszystkim o status ludzki, egzystencjalny samego Louisa – bycie wciąż kimś pomiędzy.

„Koniec z Eddym”, Teatr Studio, fot. Bartek Warzecha

Sam wyjazd Eddy’ego z rodzinnych stron (nazywany przez niego ucieczką), ale przede wszystkim zmiana nazwiska, to gest radykalny i jakoś okrutny. Okrutny i wobec rodziny (to jakby wyrzeczenie się, odcięcie), i wobec samego siebie (wykorzenienie). Jednocześnie był to gest niezbędny, bo właściwie ratujący życie. Dalsza egzystencja w opresyjnym środowisku, gdzie doznawał przemocy fizycznej i psychicznej, uczyniłaby z niego potencjalnego młodego samobójcę.

Anna Smolar rozpisała więc głównego bohatera na dwie postaci i dwoje aktorów – Eddy’ego, dorastającego chłopca, w którego wcielił się Daniel Dobosz, i Édouarda już uznanego pisarza, patrzącego z metapoziomu na siebie i swoją rodzinę, którego zagrała Sonia Roszczuk. Ta podwójność jest bardzo ciekawa, a jednocześnie jest w niej odrobina okrucieństwa wobec Louisa. Bo to jakby pokazywać mu na bieżąco proces stawania się tym, kim jest teraz, wraz z jego różnorodnymi konsekwencjami.

„Koniec z Eddym”, Teatr Studio, fot. Bartek Warzecha

Taka jest główna oś konstrukcji spektaklu „Koniec z Eddym”. Umożliwia ona równoczesność scenicznego dziania się, w którym Édouard – przechodząc z tu i teraz do dzieciństwa albo przenosząc się z wytwornej kolacji z przyjaciółmi w Paryżu do domu chorego ojca na prowincji – łączy i uruchamia różne światy, miejsca akcji. Czasem je komentuje melorecytacją w takt świetnej muzyki Jana Duszyńskiego. W tym ciągłym byciu pomiędzy światami-klasami społecznymi, w jakimś niedopasowaniu, główny bohater z trudem znajduje przestrzeń, do której mógłby w pełni przynależeć.

Gra w klasy

Pyta też Smolar, czy nie warto spojrzeć na rodzinę Bellegueule’ów jak na wiele innych rodzin z nieuprzywilejowanej klasy społecznej? Ludzi spętanych reprodukowaną przemocą i wykonujących jakieś niesamowite wygibasy, żeby ukryć biedę, zmęczenie, niemożność komunikacji i zmiany swojego losu. To spętanie pokazała reżyserka poprzez język, którego używają postaci (zdania często raniące bezmyślnością), ale również poprzez kostiumy zaprojektowane przez Annę Met): karykaturalnie poszerzone i podwyższone ramiona skracają szyję, usztywniają postawę, i uniemożliwiają „bycie sobą”. Jakby im narzucono jakąś gotową strukturę, która determinuje modele i wzorce zachowania. Są groteskowi i budzą współczucie. „Uwięzieni” i bez przywilejów, nie mają narzędzi pozwalających rozpoznać przemoc, nie mogą więc przestać jej powielać. Nieporozumienie i wynikającą z klasowej przynależności postępującą degradację społeczną dostrzega głównie Edouard. (Tylko on ubrany jest zresztą „normalnie” w czarne spodnie i żakiet), bo Sonia Roszczuk, wcielająca się w postać Louisa, nie jest „przebrana” za mężczyznę.

„Koniec z Eddym”, Teatr Studio, fot. Bartek Warzecha

Czy musimy grać, pyta Smolar, te role społeczne, rodzinne i teatralne (o czym później) bez końca? Czy też jest jakiś sposób na porzucenie ich? I jakie to niesie konsekwencje oraz dla kogo?

Nad tymi pytaniami unosi się jeszcze jedno, charakterystyczne dla tej właśnie reżyserki, laureatki Paszportów Polityki w 2016 roku – jak pokazać przemoc i jej mechanizmy, żeby samym pokazaniem jej nie reprodukować? Jak pokazywać i opowiadać o tych, którzy sami o sobie nie mówią i nie bywają w teatrze. Trudno być reprezentantem nieuprzywilejowanych, samemu będąc na pozycji uprzywilejowanej. To zresztą stały problem lewicowej, choć nie tylko, sztuki.

Louis na scenie

Smolar nie zamierza też nikomu zastąpić lektury książki i doskonale czuje różnicę między medium literatury z jej intymnością i jednostkowością odbioru na „własną odpowiedzialność”, a medium teatru z jego społecznymi ramami odbioru i reżyserską odpowiedzialnością. No i teatr, wiadomo – źle znosi dosłowność. Kto chciałby zresztą oglądać odtworzony na scenie ciasny pokój Eddy’ego z piętrowym łóżkiem, starym telewizorem i nasiąkniętym wilgocią kartonem zamiast szyby? Trudno uwierzyć w taki realizm. Choć trzeba przyznać, że nie ma w książce Louisa żadnej przesady. Podobne obrazki widziałam na własne oczy. W robotniczym środowisku północnej Francji, nie tak daleko zresztą od Hallencourt, skąd pochodzi Louis, bywam regularnie od dwudziestu lat.

„Koniec z Eddym”, Teatr Studio, fot. Bartek Warzecha

Smolar nie chce też odwzorowywać jeden do jednego opowieści o rodzinie Bellegueule’ów, z całym zestawem przemocowych zachowań. Przemoc na scenie jest raczej domyślna, sygnalizowana niż pokazywana. Reżyserkę interesują bardziej skutki i dramaty tej przemocy: rodzinny, klasowy, ludzki. Jako tło dla tych ostatnich scenografka Anna Met stworzyła przestrzeń ogólną, raczej symboliczną. Szare umowne ściany, jakby z betonu, z motywem przypominającym być może zarys szop czy stodół. Zwisający nisko szary sufit podpowiada nam stereotypowe skojarzenie o „niebie północy”. To trochę przestrzeń wszędzie i nigdzie. Raz dom na prowincji, raz studio radiowe lub restauracja w Paryżu. Królują tu prostota i umowność. Zmian funkcji przestrzeni dokonuje się często światłem, znakomicie tu wyreżyserowanym przez Rafała Paradowskiego, czasem kilkoma taktami muzyki. Jest szaro i zimno jak w rodzinnej Pikardii Louisa albo ciepło, „światowo”, jak w tej innej, bogatszej Francji, podpatrzonej przez Bellegueule’ów w popularnych programach telewizyjnych. Nastrój dyktują symboliczne i szybkie zmiany scenografii – szare powierzchnie ustępują miejsca jasnym rozsuwanym ścianom z pomarańczową kulą światła w tle. Przedmioty wędrują po różnych punktach sceny wraz ze zwrotami teatralnej akcji, przesuwane przez samych aktorów, w zależności od potrzeb i funkcji. Chory ojciec Bellegueule do radiowego studia udaje się wraz z kanapą, do której jest „przykuty”. Świetna scena – i nie chodzi tylko o wyraźne aluzje do medialnego zgiełku wokół rodziny pisarza, lecz o subtelne pokazanie troski, bezradności, a może czułości Edouarda wobec ojca. (Kto z nas, wyemancypowanych, oddalonych, nie zna tej nieporadności i dystansu w stosunku do własnych rodzicieli).

W ogóle w „Końcu z Eddym” aktorstwo jest subtelne, indywidualnie. Korzysta się tu z rozmaitych konwencji i ogrywa je. Choćby z musicalu, którego typowych chwytów aktorzy używają na własnych zasadach, komentując swoje postaci śpiewem. Znajdują własne strategie wypowiedzi, mówią z pozycji indywidualnych ciał i doświadczeń. Nie próbuje się tu więc odtworzyć postaci ojca-twardziela tak, jak go opisał w powieści Louis, czyli jako nieokrzesanego faceta z nadwagą i butelką przed telewizorem. Raczej się improwizuje, jak robi to Robert Wasiewicz, który opowiada publiczności o swojej niechęci i niemocy powielenia na scenie ojca-macho. Jego własne doświadczenie i własne ciało buntuje się i czuje fałsz „odgrywania” powieściowego bohatera. Tym bardziej, że – jak mówi na teatralnych deskach – „tak naprawdę w chuj rozumie” tego ojca i jego bezradność. „Może będzie pani zawiedziona, że pani nie dostanie ode mnie takiego ojca na scenie, jak pani myślała, ale może pani dostanie coś innego”. Ta osobista aktorska odsłona i zwracanie się bezpośrednio do publiczności zakłóca wrażenie „iluzji” i ma w sobie duży ładunek prawdy. (To także znak rozpoznawczy teatru Smolar).

U Smolar także Eddy-Dobosz gra z publicznością, do której się bezpośrednio zwraca, a która w teatrze jest symboliczną reprezentacją społeczeństwa. „Dance, dance, dance”, podśpiewuje Eddy w dresie, niczym popularny współczesny „koryfeusz” w rozmaitych talk-show. Pozornie pewny siebie gej, nerwowy i wykonujący za dużo gestów (to przekleństwo powieściowego Eddy’ego), skrywający upokorzenia. Za chwilę ktoś zza scenicznego winkla (oby nie prawdziwy Polak z widowni) nazwie go „pedałem”. Obnażenie powszechnej homofobii i jej różnych skrywanych wariantów to zresztą ważny element tego spektaklu.

Anna Met ubrała postaci trochę „na cebulkę”, zwłaszcza matkę (Ewelina Żak). Tkwi w tym dramaturgiczny zamysł. Zdejmowanie poszczególnych elementów odzieży dzieje się w momentach zrozumienia, wyzwalania się. Matka uwolniona zostaje z ciążących jej gruboskórności i twardości (w świecie Bellegueule’ów kobiety również muszą być twarde). Kiedy Édouard zdejmie z niej nieatrakcyjne ubrania, siedząca na podwyższeniu w perłowej połyskującej sukience matka, w blasku jasnego światła, staje się kobietą atrakcyjną – „miękką”, smutno zamyśloną. (Scena z tych tak zwanych zapadających w pamięć). Ale niestety, zmiany przychodzą, a raczej przynosi je wyemancypowany i więcej rozumiejący Édouard, kiedy na wiele rzeczy jest już za późno. Zostają ciała zrujnowane fizyczną pracą.

Mocna i widowiskowa jest też scena swego rodzaju teatru w teatrze, w której Eddy tańczy z Amelią (Dominika Biernat). Ta scena ma wielorakie znaczenie. Powieściowy Eddy wbrew rodzinie zapisuje się na zajęcia kółka teatralnego. To właśnie wtedy, gdy odgrywa scenkę teatralną przed publicznością miasteczka, po raz pierwszy budzi prawdziwy podziw i zdobywa uznanie. Oklaskują go nawet jego oprawcy – koledzy z gimnazjum. W spektaklu jest w tej scenie i przyciąganie, i odpychanie, przemoc i pożądanie. Jest też jednak przede wszystkim gra z wyobrażeniami i przymiarkami męskości/kobiecości.

Czasem trzeba odejść

Édouard coraz bardziej rozumie tych, przez których cierpiał kiedyś jako Eddy. Tej empatii oczywiście w debiutanckiej książce nie ma, ale Smolar przygląda się przecież procesowi, którego bohaterem jest Édouard Louis, czyli autor powieści. Dlatego w ostatniej długiej scenie zderza Édouarda z porzuconą częścią siebie – Eddym. Dialog napisany przez Smolar i Alicję Kobielarz jest oczywiście jakąś próbą „tłumaczenia się” autora przed samym sobą. Ale na scenie wybrzmiewa coś jeszcze. Ta rozmowa wygląda tak, jakby młodszy brat nie mógł wybaczyć starszemu, że nie został z nim w domu, w miasteczku, w rodzinnych stronach czy na gospodarstwie rodziców, by przełożyć to na warunki polskie. Bo choć oczywiście słowa dialogu „– Dlaczego nas zostawiłeś? – Bo musiałem” dotyczą Édouarda i jego ucieczki-wyzwolenia, to dotyczą też tego, co nazywamy transferem klasowym czy awansem społecznym. Czasem musimy odejść, zmieszać się z wielkim światem, w którym pochodzenie społeczne czy inność (na przykład homoseksualizm) wydają się mniej wyróżniać, by w końcu zrozumieć, że to nasza własna naturalna skóra. Kiedy w końcowej scenie Édouard-kobieta całuje pojawiającą się kobietę (Dominika Biernat) robi się coraz namiętniej i odważniej. Mały Eddy jest tym widokiem zafascynowany i przerażony…

Ciekawe, jak odbierze to publiczność, kiedy spektakl powróci na scenę? (Póki co, będzie go można obejrzeć online pod koniec grudnia). Czy coś się zmieniło w Polsce, która stała się teraz sceną ulicznych protestów kobiet, odważnie walczących o swój głos i swoje ciało?

Dla twórczości Louisa teatr też staje się coraz ważniejszy. Tylko ostatniej jesieni spektakle na podstawie jego książek grane były lub miały być grane w Stambule, Rzymie, Amsterdamie, Paryżu, Berlinie, Monachium, Bremie, Lubljanie, Meiningen, Bielefeld i Warszawie. Louis wyraża wdzięczność wszystkim artystom adaptującym jego książki. Choć zamiast o adaptatorach woli mówić o towarzyszach walki i współmarzycielach, którzy kwestie takie jak przemoc seksualna, homofobia, bieda, męska dominacja przenoszą na scenę teatralną, przekształcając ją w przestrzeń polityczną. Ostatnio sam też pojawił się na scenie w Théâtre de la Ville w Paryżu, grając samego siebie w spektaklu na podstawie ostatniej książki „Qui a tué mon père” w reżyserii Thomasa Ostermeiera.

 

Książki Édouarda Louisa przetłumaczone na język polski:

„Historia przemocy, z języka francuskiego tłumaczyła Joanna Polachowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2018.

„Koniec z Eddym”, z języka francuskiego tłumaczyła Joanna Polachowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2019.

Adaptacja teatralna powieści „Koniec z Eddym” (spektakl dostępny online):

Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza
Premiera VOD: 25 grudnia 2020 roku, godz. 19.00
Link: https://www.vod.teatrstudio.pl/strona-glowna

Adaptacja i reżyseria:    Anna Smolar
Scenografia i kostiumy: Anna Met
Muzyka: Jan Duszyński

Więcej na stronie: https://www.teatrstudio.pl/pl/spektakl/koniec-z-eddym