Pandemia nie zatrzymała walki z globalnym ociepleniem. Co więcej, można mieć nadzieję, że lekcje wyciągnięte ze zmagań z covid-19 będą przydatne dla ochrony klimatu. Okazało się bowiem, że można z dnia na dzień bardzo radykalnie zmienić styl życia, funkcjonować bez łatwo dostępnych podróży samolotem, a skoordynowane działania państw i obywateli są potrzebne – i możliwe. To te bardziej optymistycznie wnioski. Koronawirus doprowadził również do kryzysu gospodarczego, którego rozmiarów nie jesteśmy jeszcze w stanie oszacować. Co ważne, polityka klimatyczna nie musi na tym stracić – może być częścią rozwiązania w ramach „zielonej odnowy”.

Co nas czeka w 2021 roku? Ważne procesy będą przyspieszać na wszystkich poziomach polityki klimatycznej, od globalnego poczynając, a na krajowym podwórku kończąc.

Świat: porozumienie paryskie rusza pełną parą

Choć niedawno obchodziliśmy już piątą rocznicę podpisania porozumienia paryskiego, to dopiero po 2020 zaczynają wchodzić w życie jego najważniejsze postanowienia. W gąszczu mechanizmów oraz instrumentów budowanych przez ćwierć wieku łatwo się pogubić, wiele z nich odziedziczonych jest jeszcze po poprzednich szczytach i porozumieniach. Dlatego w pierwszej kolejności warto zwrócić uwagę na trzy kluczowe elementy globalnej polityki klimatycznej: obietnice, raportowanie i sprawdzanie postępów.

I tak, szczyt w Kopenhadze (2009) dał nam prototyp dobrowolnych wkładów (obietnic), z których Paryż (2015) uczynił sedno globalnych wysiłków (tzw. Nationally Determined Contributions – NDCs). Obietnice mają być aktualizowane co pięć lat, a więc pierwszy termin upłynął z końcem 2020 roku. Na dziś, 70 państw złożyło nowe, ambitniejsze NDCs [1], a kolejne 80 zgłosiło chęć złożenia ambitniejszych wkładów, ale jeszcze ich nie dostarczyło (chodzi przede wszystkim o kraje rozwijające się, które w ramach systemu ONZ dostają pewną taryfę ulgową). Na opóźnienie duży wpływ miał covid-19, który w zasadzie przesunął ten element realizacji porozumienia o rok – na 2021 właśnie.

Jednak dopiero szczyt w Katowicach (2018) wypracował techniczne zasady tego, jak należy raportować na temat działań na rzecz powstrzymania zmian klimatu i adaptacji do nich. Musi to być robione w sposób porównywalny i mierzalny. Tak aby można było porównywać konkretne dane w sposób przejrzysty, tak aby było to zadanie wykonalne nawet dla krajów z mniejszymi zasobami i mocami administracyjnymi. Wcześniej obowiązywały mechanizmy wypracowane na szczycie w meksykańskim Cancún (2010), przede wszystkim składane co dwa lata raporty, z których ostatnie mają być dostarczone przez państwa rozwijające się do końca 2024. Najbliższy rok będzie więc początkiem fazy przejściowej, docelowo prowadzącej do ustanowienia zapisanego w porozumieniu paryskim systemu transparentności (Enhanced Transparency Framework – ETF).

Ostatnim i być może najważniejszym elementem porozumienia jest sprawdzanie postępów (review) – skoro już wiemy, kto co obiecał i mamy system porównywalnego raportowania, możemy sprawdzić, czy zbliżamy się do celu, czy wręcz przeciwnie.

W 2020 roku zakończył się tak zwany dialog talanoa. Ten mechanizm, zaproponowany przez delegację Fidżi, jest inspirowany tradycją wyspiarzy z Pacyfiku (nazywaną właśnie talanoa), służącą do rozwiazywania sporów w przyjaznej atmosferze otwartej rozmowy. Zmęczone i nieco rozczarowane powolnymi postępami negocjacji klimatycznych kraje uznały, że ten format rzeczywiście może pomóc w dopingowaniu wspólnych wysiłków bez urażania uczuć tradycyjnie mniej ambitnych państw.

Talanoa była próbą generalną przed kluczowym elementem porozumienia paryskiego – „globalną inwentaryzacją” (Global Stocktake – GST), czyli sprawdzeniem, na jakim etapie jesteśmy w realizacji celów Porozumienia. GST zakończy się w roku 2022, jednak już cały 2021 upłynie na przygotowywaniu raportów, ujawnianiu wyników, dopracowywaniu nowych zobowiązań.

Na listopad 2021 przeniesiono bowiem szczyt w Glasgow (COP26), gdzie po raz pierwszy ma zadziałać „koło zamachowe” z Paryża. Państwa mają dodatkowo zwiększyć swoje ambicje, motywowane rozstrzałem pomiędzy celami a rzeczywistymi emisjami i dotychczasowym stanem zobowiązań, a także presją innych krajów.

Na bezpośrednią i otwartą krytykę konkretnych rządów nie można jednak liczyć – ta została jednoznacznie wykluczona. Wszyscy mogą wspólnie narzekać na niedostatek zbiorowych ambicji, ale nie mogą wytykać palcami konkretnych delegacji (podczas dialogu talanoa takie próby kończyły się natychmiastowym wyłączeniem mikrofonu). Pozostaje więc presja w rozmowach kuluarowych oraz – co chyba najważniejsze – naciski organizacji pozarządowych i całego „społeczeństwa obywatelskiego”.

Dlatego właśnie 2021 może być rokiem przełomowym. Realizacja celów redukcji emisji jest znacznie poniżej oczekiwań, za to rośnie świadomość kryzysu klimatycznego i polityczna mobilizacja społeczeństw. Dobrą wiadomością jest też prawdopodobny powrót Stanów Zjednoczonych do porozumienia – dzięki administracji Joe Bidena szczyt w Glasgow w 2021 roku ma szanse być o wiele bardziej konstruktywny, niż gdyby odbył się jak planowano w 2020 z udziałem Donalda Trumpa.

Europa – Zielony Ład i ekskluzywny klub dla ambitnych

Ogłoszony już w grudniu 2019 roku projekt Europejskiego Zielonego Ładu to nowa jakość w unijnej polityce. Po raz pierwszy w historii tworzy się spójna strategia zrównoważonego rozwoju niemal wszystkich sektorów unijnej gospodarki, a cele polityki klimatycznej stają się niejako nadrzędną logiką całej wspólnotowej regulacji. We wrześniu 2020 Komisja Europejska przygotowała też poprawioną propozycję prawa klimatycznego, które w grudniu zostało zaakceptowane przez rządy państw członkowskich.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2020/09/29/jerzy-buzek-pis-kreuje-fikcyjne-zagrozenia/” txt1=”Czytaj także wywiad” txt2=”z Jerzym Buzkiem na temat polskiej polityki klimatycznej” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/09/pexels-photo-2990650.jpeg”]

Na początku roku Komisja ma zaproponować nowe cele dotyczące adaptacji do zmian klimatu, a do czerwca skonkretyzować narzędzia, jakie będą potrzebne do osiągnięcia redukcji emisji o 55 procent do 2030 roku. Kluczowa będzie tu reforma i rozszerzenie systemu handlu emisjami (ETS), tak aby obejmował on też nowe sektory, przede wszystkim transport (samochodowy, lotniczy, morski).

Rok 2021 będzie więc dla Komisji pracowity, ale znów ogromną rolę do odegrania mają organizacje pozarządowe i obywatelskie. Ważny będzie ciągły nacisk na unijną administrację i rządy państw członkowskich, aby podtrzymać najbardziej ambitne i zarazem kontrowersyjne plany – rozszerzenie ETS i wprowadzenie środków dostosowawczych na granicach (border adjustment mechanism), które przez wiele lat pozostawały tematem tabu, choć wiadomo było, że bez nich unijna polityka klimatyczna jest dziurawa. W uproszczeniu chodzi o wprowadzenie „węglowego cła” dla towarów sprowadzanych spoza UE. Rozwiązanie to ma wyrównać szanse dla unijnego przemysłu, wymusić bardziej ambitne regulacje klimatyczne u głównych partnerów handlowych i stworzyć nową pulę środków, które będzie można przeznaczyć na zielone inwestycje – także w ramach pomocy krajom rozwijającym się.

Jeśli rzeczywiście dojdzie do wprowadzenia takiego „cła”, Unia Europejska stanie się swego rodzaju „klubem klimatycznym”. Już od wielu lat politolodzy i ekonomiści sugerowali, że antidotum na opieszałe globalne negocjacje jest stworzenie koalicji ambitnych państw, które zaczną współpracować między sobą tak, by wraz z ambicjami w ochronie klimatu tworzyć ekskluzywne „dobra klubowe”, mające zachęcić kolejne państwa, by przystąpiły do elitarnego grona. W przypadku Unii takim dobrem jest wewnętrzny rynek, który pod względem sumy importu i eksportu wciąż pozostaje największy na świecie. Jeśli UE wprowadzi regulacje klimatyczne ograniczające państwom trzecim dostęp, motywacja do tego, by dostosować się do unijnych norm klimatycznych – i uzyskać dostęp do rynku bez dodatkowych barier – będzie silna. Pierwszym wielkim partnerem, który może dołączyć do europejskiego klubu, będą Stany Zjednoczone, z wyraźnie proklimatyczną ekipą Bidena.

Polska – czas strategii i decyzji

Rok 2021 może być także przełomem dla polskiej polityki klimatycznej. Od 2018 roku, szczytu w Katowicach, rozprzestrzeniania się oddolnych inicjatyw obywatelskich (Strajki Klimatyczne, Extinction Rebellion), powołania Ministerstwa Klimatu – widzimy wyraźne przyspieszenie w obszarze długo uznawanym przez polityków za peryferyjny. Ubiegły rok przyniósł całkowicie przełomowe deklaracje – uznanie celu neutralności klimatycznej Polski oraz deklarację o odejściu od wydobycia węgla kamiennego do 2049.

Cele od ich realizacji dzieli daleka droga. Polsce wciąż brakuje spójnej strategii klimatycznej, a w sektorze energetycznym nadchodzi czas trudnych decyzji. Od pierwszego stycznia konsumenci zapłacą „opłatę mocową”, co niestety w żaden sposób nie wesprze dekarbonizacji.

Rząd pozostaje rozdarty pomiędzy dwoma podejściami. Pierwsze z nich jest promowane między innymi przez wiceministra klimatu Ireneusza Zyskę oddolne podejście skupione na budowaniu odporności systemu energetycznego i dekarbonizację opartą o OZE i innowacyjny na skalę europejską pomysł regionalnych „klastrów energii” (to niefortunna nazwa, chodzi tak naprawdę o stosunkowo samowystarczalne wspólnoty zasilane kombinacją źródeł odnawialnych o różnych charakterystykach).

Druga opcja, promowana na przez ministra Piotr Naimskiego, polega na centralizacji i stawia na atom. Najbliższy rok ma się zakończyć wyłonieniem inwestora strategicznego i technologii dla polskiego programu jądrowego. Jeśli w 2021 roku to się nie uda, o zdążeniu z atomem jako narzędziem dekarbonizacji można właściwie zapomnieć.

Elementem wspólnym dla obu wizji jest energia z morskich farm wiatrowych – 2021 rok i tu może być przełomem, bo w wielu krajach unijnych ruszą długo oczekiwane inwestycje, a Polska miejmy nadzieję przejdzie od słów do czynów.

W pierwszym kwartale 2021 rząd ma przedstawić długo oczekiwaną Polską Strategię Wodorową. Najwyższy czas, bo wodór to technologia, która pozwala na magazynowanie energii, co jest niezbędne do osiągnięcia neutralności klimatycznej, niezależnie od tego, jaką ostatecznie ścieżkę technologiczną obierzemy. Najbliższy rok to także dobry moment, żeby nadrobić zaległości w badaniach nad technologiami „negatywnych emisji”, czyli wyłapywaniem dwutlenku węgla z atmosfery i ze spalania kopalin. Niemal wszystkie scenariusze dekarbonizacji beztrosko zakładają pojawienie się takiej technologii w skali przemysłowej już w najbliższych dwóch dekadach, jednak Polska od kilku lat sama wycofała się na europejski margines.

Pomysły miliona samochodów elektrycznych do 2025 można włożyć między bajki, ale w tym roku spodziewajmy się rewolucji w elektromobilności. Tesla właśnie ogłosiła nową umowę na produkcję baterii z firmą Panasonic, a chińscy i amerykańscy konkurenci koncernu Elona Muska wprowadzają na rynek nowe modele o oficjalnym zasięgu 800 km. Gdyby okazało się to prawdą upadnie ostatnia techniczna bariera dla popularyzacji aut elektrycznych, pozostanie jedynie kwestia ceny. Warto pamiętać, że rozpowszechnienie samochodów elektrycznych to nie tylko obniżenie emisji w transporcie, ale także rozbudowanie trudnej dziś do wyobrażenia sieci rozproszonych baterii na kołach – mogących pomagać w stabilizowaniu lokalnych sieci energetycznych.

Wreszcie, 2021 rok musi być początkiem przechodzenia od deklaracji do rzeczywistej „sprawiedliwej transformacji”, przede wszystkim w regionach górniczych, ale także w ramach walki ze smogiem.

Podsumowując – będzie się działo.

Przypis:

[1] Unia Europejska składa jeden wspólny NDC – za aktualizację pierwszej obietnicy posłużyły ustalenia szczytu Rady Europejskiej z 18 grudnia 2020, a więc ambitniejszy cel zredukowania emisji o 55 procent do 2030 roku.