Szanowni Państwo!
Sprawa „Nord Stream 2” to największa porażka dyplomacji czasu rządów Jarosława Kaczyńskiego. Pomimo pięciu lat u sterów i ostrej retoryki pod adresem poprzedników i opozycji – nie osiągnięto żadnego istotnego sukcesu w tej sprawie. W gruncie rzeczy od pięciu lat Warszawa biernie przygląda się rozgrywkom pomiędzy Waszyngtonem, Berlinem a Moskwą.
A to tylko jedna z serii ważnych spraw związanych z naszym sąsiadem.
Bo choć zima w pełni, rosyjski niedźwiedź nie zapadł w sen. Nasi rządzący, choć używają ostrego języka, wydają się bezradnie przyglądać rozwojowi sytuacji na Białorusi czy sprawie Nawalnego.
Przypomnijmy tylko, że Nawalny zaraz po powrocie do Moskwy został aresztowany i doprowadzony przed sąd. W operetkowym procesie skazano go na 2 lata i 8 miesięcy pobytu w kolonii karnej. Ta decyzja sprawiła, że setki tysięcy obywateli protestowały na ulicach rosyjskich miast. Chociaż jeden opozycjonista nie potrafi zmienić systemu, to z pewnością może uruchomić pewne procesy – na co zwracał uwagę Filip Rudnik z naszej redakcji w artykule „Jak Nawalny zmienił rosyjską politykę”.
W obecnym wydaniu tygodnika sprawę komentuje Peter Pomerantsev, brytyjski dokumentalista, wykładowca London School of Economics and Political Science, autor książek o współczesnej Rosji. W rozmowie z Joanną Kozłowską z „Kultury Liberalnej”, Pomerantsev mówi, że „siła Nawalnego nie bierze się ze zgromadzonych przez niego dowodów na ogrom kremlowskiej korupcji. Chodzi o odwagę w przekraczaniu granic dozwolonego dyskursu publicznego, sprzeciwianiu się psychologicznej presji władzy”.
Polityczny wyrok wywołał również międzynarodowe konsekwencje.
Potępiła go zarówno nowa administracja Joe Bidena, jak i Unia Europejska, która wystosowała ponowny apel do Moskwy o „natychmiastowe i bezwarunkowe uwolnienie” opozycjonisty oraz „przestrzegania krajowych i międzynarodowych zobowiązań”. Wcześniej zbyt słabą reakcję Wspólnoty na wydarzenia w Rosji ostro potępiło wielu ekspertów oraz między innymi Donald Tusk, który stwierdził, że „niektóre państwa powinny się wstydzić”.
Do krajów, które były przeciwko zdecydowanej reakcji wobec Rosji należą przede wszystkim Francja i Niemcy. To ich przedstawiciele argumentowali, że z tego typu decyzjami należy poczekać na efekty wizyty szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella w Moskwie, do której doszło 5 lutego.
I może rzeczywiście zwlekanie z poważnymi konsekwencjami do tego momentu było dobrym pomysłem. Ale raczej nie z powodów, na które liczyły Berlin i Paryż. Wizyta Borrella w Moskwie zakończyła się kompletnym fiaskiem. Wspólna konferencja z Siergiejem Ławrowem, rosyjskim ministrem spraw zagranicznych, była kompromitacją Unii Europejskiej, na co zgodnie wskazywali dziennikarze, dyplomaci państw członkowskich i europarlamentarzyści, szczególnie z krajów tak zwanej „nowej UE”.
Borrell był nieprzygotowany i dał się zdominować swojemu rosyjskiemu odpowiednikowi, który zbywał apele Wspólnoty o uwolnienie Nawalnego i wykorzystał sytuację do krytyki Unii. Ponadto, na koniec wizyty wysokiego urzędnika UE z Rosji zostało wydalonych trzech dyplomatów – z Polski, Niemiec i Szwecji. Mieli oni brać udział w ostatnich demonstracjach przeciwko władzy. Był to siarczysty policzek wymierzony Europie przez Kreml. W konsekwencji, w Unii na nowo rozpoczęła się debata o potrzebie nakładania nowych sankcji na Rosję. Moskwa z kolei zapowiedziała, że możliwe jest całkowite zerwanie stosunków dyplomatycznych z UE.
Na uchwalenie nowych restrykcji naciskają państwa bałtyckie oraz Polska. W podobnym tonie wypowiada się Ukraina. „Ukraińcy odebrali tę wizytę jako fiasko i poniżenie. Niepotrzebne poniżenie. Większość Ukraińców wiedziała, że z Putinem się tak nie rozmawia. On nie rozumie tego dyplomatycznego języka”, podkreśla ukraiński historyk Jarosław Hrycak. W rozmowie z Aleksandrą Sawą z „Kultury Liberalnej” Hrycak opisuje obecną sytuację w Rosji i Białorusi z ukraińskiej perspektywy. Wskazuje również na potrzebę odbudowy stosunków Kijowa z Warszawą, zaznacza jednak, że Polacy nie są już jednak najważniejszym partnerem Ukraińców.
W obecnej rozgrywce największe znaczenie mają Waszyngton, Berlin oraz Paryż. W polityce europejskiej Polska pogrążona jest w wielu konfliktach, a zmiana władzy w Stanach Zjednoczonych sprawiła, że polsko-amerykański sojusz może ulec symbolicznemu rozluźnieniu. Interesy Amerykanów w regionie dalej będą reprezentowane, ale dość powiedzieć, że Joe Biden do dzisiaj nie zadzwonił do Andrzeja Dudy, który jako jeden z ostatnich przywódców na świecie przekazał mu gratulacje z okazji zwycięstwa w wyborach.
Na relacje we wspomnianym wcześniej trójkącie ma ogromny wpływ również dokończenie wspomnianego gazociągu Nord Stream 2. Podkreślmy raz jeszcze, że w ciągu ostatnich czterech lat, pomimo poddańczej polityki względem Donalda Trumpa, Polsce nie udało się zablokować tego projektu. Nowy prezydent będzie prawdopodobnie prowadził mniej antyniemiecką politykę, co oznacza zmniejszenie szans na zablokowanie podmorskiej inwestycji.
O szczegółach tej sprawy pisze w swoim cotygodniowym felietonie Kacper Szulecki z naszej redakcji, którego tekst opublikujemy w środę.
Idą zmiany – również za naszą wschodnią granicą. Polski rząd i dyplomacja muszą wykazać się sprytem i mądrością, żeby w tej rozgrywce mocarstw być traktowana jako podmiot.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja